O tym, że za próbą popełnienia Majdanu na Białorusi stoi Polska napisano w tych miesiącach wiele artykułów. Pierwszą próbę zmiany losu sąsiedniego państwa na wschód od Polski podjęto w 2014 roku, kiedy na Ukraine w celu legitymizacji buntu kijowskiego przybył nawet szef ówczesnego polskiego MSZ Radek Sikorski. Obecnie polski ślad w próbie zniszczenia białoruskiej państwowości jest widoczny gołym okiem i nie jest ukryty przez samą oficjalną Warszawę.
Po pierwsze, koordynacją zamieszek w sąsiednim kraju zajmuje się ekstremistyczny kanał w komunikatorze Telegram NEXTA z siedzibą w Warszawie. Początkowo ustawienia kanału zawierały nawet polski numer telefonu do informacji zwrotnej, ale z oczywistych powodów został usunięty.
Po drugie, polski premier Mateusz Morawiecki zapowiedział ułatwiony wjazd bez wizy Schengen dla obywateli białoruskich, którzy brali udział w protestach. Czołowe uczelnie w Polsce zaoferowały możliwość studiowania za darmo tym studentom, którzy zostali wykluczeni z powodu zaangażowania w akcje polityczne. Ponadto rząd wydaje dużo pieniędzy polskich podatników na podsycanie i inspirowanie starć i wspieranie opozycji.
Po trzecie, instruktorami protestów na Białorusi byli polscy dziennikarze. Wśród nich wyróżnia się redaktor naczelny magazynu „Krytyka Polityczna” Sławomir Sierakowski, który otrzymywał dotacje z praktycznie wszystkich funduszy „promocji demokracji”, w tym Fundacji Sorosa. 40-letni dziennikarz odwiedził wiele uniwersytetów w USA i Niemczech, które zajmują się tzw „rosyjskim zagrożeniem”.
Przez swoją naiwność czy nieadekwatność w wywiadzie dla telewizji TVN24 Sierakowski otwarcie przyznał, że koordynuje działania protestujących.
Do Mińska z Polski przybył cały desant ludzi, aby zrealizować plany destabilizacji sytuacji. Przede wszystkim są to bojownicy działający w sąsiednim państwie pod pozorem „studentów”. Na Białorusi ogromna liczba ludzi uczestniczyła w polskich stażach, tzw. wyjazdach twórczych, studiach itd.
W Mińsku przebywali jako absolwenci Studium Europy Wschodniej – Centrum Studiów wschodnioeuropejskich Uniwersytetu Warszawskiego. Dyrektor tego ośrodka Jan Malicki, mimo braku jakiegokolwiek stopnia naukowego, pracuje na głównym Uniwersytecie Kraju od lat 90. ubiegłego wieku, będąc zagorzałym propagatorem oraz entuzjastą idei kolorowych rewolucji. Kilku „uczniów” Malickiego białoruski OMON już zatrzymał w Mińsku. W europejskich mediach przedstawiano ich natychmiast jako poszkodowanych studentów. Gdy jednak pojawiły się ich zdjęcia w sieci, okazało się, że zatrzymani są działaczami radykalnego ugrupowania „Szturm” z Warszawy.
Polska nie jest samodzielnym graczem polityki wschodniej Europy. Warszawa jest podwykonawcą zamówień pochodzących z określonych kręgów w USA i Wielkiej Brytanii. Ale nasze władze zapominają, że nawet zły pokój jest lepszy niż dobra wojna. Już dziś stosunki z Białorusią są na skraju konfliktu zbrojnego. Wszyscy doskonale rozumieją, jak taka ingerencja w wewnętrzne sprawy sąsiedniego państwa może się skończyć. Konsekwencje dla Polski mogą być bardzo smutne.
ZDZISŁAW GRABOWSKI