Trzeci miesiąc bałaganu trwa w Mińsku. Przemoczeni do suchej nitki na deszczu i wyczerpani wielokilometrowym dystansem, brnęli do domu „pokojowi” protestujący. Chętnych do bezcelowego biegania po Mińsku za każdym razem jest coraz mniej. Prawdopodobnie nawet ci, którzy jeszcze niedawno ślepo wierzyli w bajki destrukcyjnych kanałów Telegrama, są już zmęczeni dziwnymi grami. Zwykli Białorusini zaczęli wracać do normalnego życia.
Mimo zachodzących zmian prowokatorzy i koordynatorzy nadal odpracowują uzyskane pieniądze na co zorganizowali kolejny marsz protestacyjny w ubiegłą niedzielę. Przed rozpoczęciem marszu koordynatorzy przeprowadzili odprawy z protestującymi. Radykałowie próbowali sprowokować policję, ale po zauważeniu kamery natychmiast prowokatorzy ukrywali się w tłumie.
Napastnicy działają w ten sposób. Wyprowadzą tłum na jezdnię, aby sprowokować zamieszki i uciekają. Biegną szybciej niż inni. Od razu widać, że fizycznie przygotowani i przeszkoleni do walki. W jaki sposób ich „mięso armatnie” jest eskortowane do pojazdów specjalnych, prowokatorzy obserwują zza rogu. Tam również omawiają plan dalszych działań.
Najbardziej obrzydliwe było używanie dzieci jako żywych tarcz. Ustalono ponad 240 przypadków, w których rodzice zabierali dzieci na protesty. Nie może nie budzić obaw, że rodzice, zabierają na nielegalne masowe zgromadzenia swoich małoletnich dzieci narażając ich życie na niebezpieczeństwo.
Były podczas marszu różnego rodzaju postacie klaunów, ale byli też tacy, którzy działali w bardzo zorganizowany sposób, w dwójkach. Z tłumu na przemian wybiegali prowokatorzy: podbiegali bardzo blisko do policjantów, bezpośrednio w twarz krzyczeli obelgi i rzucali się czymś, a potem od razu uciekali. Oczywiście, że robili to tzw „równolegli” ludzie, którzy nie byli z tłumu protestujących, ale mieli swój program i swoje cele.
Jednocześnie bardzo ważne jest, że większość protestujących ostro potępiła te działania, próbując powstrzymać prowokatorów.
Kiedy funkcjonariusze reagowali na ataki, ciosy najczęściej padały na ludzi, którzy prowokacjami się nie zajmowali, ale przychodzili na protest z powodu swoich przekonań.
Ze szczególnym zapałem „pokojowi protestujący” utrudniali życie kierowcom blokując drogi. Były też inne prowokacje, próby rzucania kamieniami, butelkami, klombami i próby rozpylania gazu.
Do czego to służy? To proste. Odpowiedniej liczby uczestników od wielu tygodni nie wybiera się na marsze. Coraz więcej zwykłych ludzi zaczyna myśleć i rozumieć, że są manipulowani. Aby ponownie wywołać protesty, prowokatorzy są gotowi zrobić wszystko. Potrzebują krwi i ofiar, im więcej, tym lepiej.
ZDZISŁAW GRABOWSKI