Jarosław Kaczyński próbuje powtórzyć wobec Zbigniewa Ziobry scenariusz z 2014 roku. Rachunki krzywd pomiędzy prezesem PiS a ministrem sprawiedliwości sięgają wielu lat wstecz. Jak to się zaczęło i czym się skończy? Analizuje publicystka Faktu Agnieszka Burzyńska
Rok 2009. Po korytarzach Parlamentu Europejskiego przechadzają się świeżo upieczeni europosłowie PiS: Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski i Tadeusz Cymański. Narzekają na prezesa PiS, na to, że partia nie jest otwarta na nowe środowiska. To tu rodzi się plan przejęcia PiS. Ziobro coraz śmielej myśli o sobie w roli lidera. Mózgiem operacji jest jednak Jacek Kurski. Oczywiście wiadomości o spiskowcach szybko docierają do Jarosława Kaczyńskiego. Prezes traktuje to jako przejaw skrajnej nielojalności. Wszak dał całej trójce biorące miejsca na listach do europarlamentu, o którym marzy większość polskich posłów.
Kiedy w 2011 roku PiS przegrywa wybory do Sejmu, cała trójka otwarcie zaczyna krytykować prezesa PiS. Zostają wyrzuceni z partii, co kończy się niewybredną wojną na słowa. – PiS jest jak kolonia karna. Jarosław Kaczyński powinien być jak dyrygent. W ręku batuta, wsłuchany w skrzypce, w świetne brzmienie wiolonczeli. Ale batuta pomyliła się dyrygentowi z batem – powtarza w mediach Jacek Kurski, wtóruje mu Zbigniew Ziobro. Powstaje Solidarna Polska. Kaczyński jest wściekły, bo Ziobrze i Kurskiemu udało się wyciągnąć z PiS kilka ważnych osób. Wiceszefową nowej partii zostaje Beata Kempa.
Solidarna Polska przygotowuje się do wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku. Próba odnalezienia się w Brukseli kończy się klapą. Wtedy do akcji przystępuje prezes PiS, który do reszty rozmontowuje partyjkę Ziobry, przeciągając jego ludzi na swoją stronę. Na Konwencji Zjednoczeniowej Organizacji i Środowisk Patriotycznych u boku Kaczyńskiego pojawia się Jacek Kurski. – Stoję przed wami w postawie wyprostowanej i z pokorą, z której mnie nie znacie – mówi obecny prezes TVP.
Zbigniew Ziobro zostaje niemal sam. Na początku powtarza co prawda, że „wady Jarosława Kaczyńskiego uniemożliwiają współpracę”, a prezes „dzieli ludzi”, ale ostatecznie dołącza do inicjatywy Kaczyńskiego, który przed wyborami 2015 roku jednoczy prawicę.
Prezes PiS jest w tym pragmatyczny, ale nigdy nie zapomina „zdrady” i nie wybacza. W wyniku zawarcia umowy koalicyjnej Ziobro zostaje ministrem sprawiedliwości w rządzie Zjednoczonej Prawicy. Nie dostaje jednak teki wicepremiera. Do „reformowania” sądownictwa przystępuje z impetem i konsekwencją, co jest Kaczyńskiemu na rękę. Prezes przymyka więc oko na rosnące imperium Ziobry, który rozdając stanowiska, buduje własną armię.
Sprawa komplikuje się po kolejnych wyborach parlamentarnych, kiedy Solidarna Polska wprowadza do parlamentu aż 18 posłów. Teraz już Kaczyński nie może rządzić bez Ziobry. A ten ostatni poczyna sobie coraz śmielej i coraz ostrzej atakuje Mateusza Morawieckiego, z którym jest skonfliktowany od poprzedniej kadencji. Coraz częściej również podkreśla, że to on jest prawdziwym reprezentantem prawicy, która broni wartości.
Jednocześnie minister sprawiedliwości zabiega o przyjęcie swojej formacji do Prawa i Sprawiedliwości. Prezes odmawia, argumentując w swoim otoczeniu, że byłoby to wpuszczenie lisa do kurnika. Kaczyński wie, że Ziobro przygotowuje się do walki o schedę po nim. Głosowanie nad ustawą futerkową i renegocjacje umowy koalicyjnej są jedynie pretekstem do zajęcia się szefem resortu sprawiedliwości.
Na Nowogrodzkiej króluje myśl, że jeśli zabierze się Ziobrze jego królestwo i źródło wielu posad, to jego ludzie przejdą na stronę PiS i powtórzy się scenariusz z 2014 roku. Tym razem nie jest to jednak takie proste. Przez kilka lat Ziobro zbudował sobie dość zdyscyplinowane wojsko. Poza tym wtedy, sześć lat temu, nie miał gdzie się podziać na scenie politycznej, a dziś jest rosnąca w siłę Konfederacja, z którą posłowie Solidarnej Polski mają dobre relacje. W przeciwieństwie do relacji z parlamentarzystami PiS.