Choć ambasador USA w Warszawie użyła naszego kraju jako kijka do wygrażania innym państwom, spora część przedstawicieli polskich komentatorów nie kryła zadowolenia z bycia tego rodzaju instrumentem w ręku Amerykanów.
Georgette Mosbacher przyzwyczaiła nas już do tego, że traktuje Polskę trochę jak folwark. Ambasador USA w Warszawie dała już wiele przykładów dowodzących, że kwestia zysków amerykańskich przedsiębiorstw w Polsce jest dla niej kwestią priorytetową i w ramach tego potrafi składać gospodarskie wizyty w Sejmie czy w polskich ministerstwach, by szybko wybić tubylcom z głowy projekty uszczuplenia tych dochodów, na przykład poprzez nakładanie nowych podatków. Jednak Mosbacher w ostatnim okresie wczuła się bardziej w rolę dyplomatki i zaczęła uprawiać w Polsce polityczne gry. Robi to z wyrafinowaniem i wdziękiem typowym dla jej politycznego patrona Donalda Trumpa.
Od dłuższego czasu przedstawicielka USA zaczepia na Twitterze ambasadora Chin Liu Guangyuana, wdrażając na gruncie polskim linię propagandową wyznaczoną w Waszyngtonie, każącą obwiniać władze ChRL za beztroskę administracji Trumpa w czasie gdy Chińczycy w świetle reflektorów mediów z całego świata zmagali się z zarazą, a także za niewydolność amerykańskiego systemu administracyjnego, amerykańskiej służby zdrowia. W roku wyborczym urzędujący prezydent musi poszukać kogoś poza własną administracją, kogo będzie mógł obciążyć odpowiedzialnością za to, że ogromna większość państw świata poradziła sobie z pandemią lepiej niż państwo kreujące się na cywilizacyjny wzorzec.
W piątek Mosbacher postanowiła jednak wejść na wyższy poziom gry i zamiast tylko agitować Polaków, postanowiła ich wykorzystać. Strofując Niemcy, ambasador USA pozwoliła sobie na Twitterze na pogróżkę pod ich adresem. Zagroziła, że jeśli RFN nie będzie wypełniać zobowiązań członka NATO to atlantyckie mocarstwo może zadecydować o przeniesieniu broni nuklearnej do Polski.
Wpis amerykańskiej ambasador z zeszłego piątku, był oczywiście rozgrywaniem Polski niczym pionka w grze Waszyngtonu z Niemcami i Rosją. Mimo to rzesza polskich „ekspertów” i „analityków”, w tym pewien specjalista od służb specjalnych z Akademii Sztuki Wojennej, cieszyła się z jej wpisu niczym dzieci, dopatrując się w nim możliwości geostrategicznego przełomu.
Nuklearna prowokacja Mosbacher miała na celu nie tylko podbicie bębenka proamerykańskich jastrzębi w Polsce i rozpoznanie nastrojów społecznych. Rozpoznanie to zarysowało zresztą przed Amerykanami bardzo obiecujące warunki gry polskim, uśmiechniętym pionkiem. Tego rodzaju prowokacja, wraz z takim odzewem ze strony polskiej, była także praktycznym środkiem politycznym utwierdzania amerykańskiego protektoratu nad naszym krajem. Dodatkowe zaognienie relacji z Rosją, ale też zasiewanie niezgody z Niemcami, to izolowanie Polski, zamykanie jej innych opcji międzynarodowych, skazywanie jej na USA.
Wpis Mosbacher oczywiście ma charakter propagandowy. Dyslokacja amerykańskiego arsenału do Polski jest dla Waszyngtonu mało sensowna ze strategicznego punktu widzenia. Najbardziej jednak martwi, że wielu polskich entuzjastów takiej koncepcji nie rozumie wszystkich implikacji takiego posunięcia, gdyby faktycznie doszło do skutku. Wielu komentatorów samą dyslokację amerykańskiego arsenału traktowało jako wzmocnienie polskiej pozycji politycznej i polskich możliwości odstraszania. Amerykańska broń w Polsce to nadal broń amerykańska, nie Polska. Jednak ponieważ jest to broń masowego rażenia skutki polityczno-strategiczne są daleko idące. Dostajemy więc tę broń z wszystkimi jej wadami – bo przecież jej rozmieszczanie w Polsce oznacza znaczący wzrost napięcia w stosunkach z innym, sąsiednim wobec Polski mocarstwem nuklearnym, zwiększając możliwość eskalacji. A przecież główną cenę takiej eskalacji, jeśli do niej dojdzie, poniesiemy my, a nie Amerykanie. I jednocześnie dostajemy tę broń bez jej zalet, bo przecież nie będziemy mieli nic do powiedzenia w sprawie użycia tego arsenału, nie będziemy mieli żadnej kontroli nad wyższymi szczeblami drabiny eskalacji. A niestety w toku debaty społecznej głosy o tym aby postawić Amerykanom jakiekolwiek warunki w tym zakresie były nader rzadkie, a przy tym krytykowane.
W całej tej sprawie zwraca uwagę jeszcze jedna kwestia. Wysokiego stopnia nieodpowiedzialności Mosbacher, która rozgrywa propagandową wojenkę na Twitterze, używając kwestii broni największego możliwego kalibru. Jej działalność odzwierciedla jednak generalny styl polityki zagranicznej administracji Trumpa. Goszczący niedawno w Izraelu szef amerykańskie dyplomacji Mike Pompeo poganiał Binjamina Netanjahu do nielegalnej aneksji palestyńskich terytoriów okupowanych na Zachodnim Brzegu Jordanu. Donald Trump musi zdążyć zabłysnąć „sukcesem” przed żydowskim i proizraelskim elektoratem jeszcze przed wyborami w USA. A, że przy okazji może wysadzić w powietrze Bliski Wschód… mniejsza o to. Cenę destabilizacji tego regionu i tak zapłacą państwa Europy.
KAROL KAŹMIERCZAK