Chcieliśmy powiedzieć jasno czytelnikom, czy z punktu widzenia prawa mogą jechać do swych rodzin na święta. Nie udało się. Rozmowy z policjantami pokazały, że przepisy można dowolnie interpretować a jasnych wytycznych nie ma.
Dzień przed świętami wielkanocnymi premier rządu i minister zdrowia ogłaszają przedłużenie zakazów, w tym o przemieszczaniu się. Apelują, by nie jechać do rodzin, żeby nie roznosić wirusa, żeby nie pogłębiać pandemii i żeby siebie i swoich bliskich nie zakazić. Brzmi rozsądnie i mocno. Premier sam zapowiedział, że nie pojedzie do rodziny we Wrocławiu, zostanie w Warszawie, z żoną i dziećmi. Daje przykład. Słuszny. Sam bym ludziom podróży odradzał. Swoim bliskim też. Że nie powinni.
A co z prawem? Sankcjami, z którymi państwo już wcześniej weszło w nasze życie, co z mandatami, które w skrajnych przypadkach mogą sięgać 30 tys. zł., a nawet skończyć więzieniem? Ano rozporządzenia są tak nieprecyzyjne, że policja sama nie wie, za co karać. Co gorsza – obywatel nie wie, za co może być ukarany.
Służby otrzymują od państwa wolną rękę do interpretacji. I tu zaczynają się schody. I prawne absurdy, bo jeśli są sankcje i kary, to za coś konkretnego jak w kodeksie drogowym, np. za przekraczanie prędkości, czy promile.
Nasi dziennikarze usiłowali ustalić, co może grozić tym, którzy apele zignorują i na święta gdzieś pojadą. Usłyszeliśmy od wielu wysokich rangą policjantów: nie wiemy, jest bałagan, będzie zależeć od indywidualnej oceny funkcjonariusza, czy ktoś będzie przekonujący (mandatu nie dostanie), czy nie (i dostanie). Anonimowo, oczywiście.
A to – jeśli apele nie poskutkują – oznacza w gruncie rzeczy: możesz jechać, bądź przekonujący, nic ci nie zrobimy, bo nie mamy wytycznych.
Usankcjonowane prawem zakazy i ich konsekwencje dla obywateli albo są jasne, bez niedopowiedzeń, albo stają się farsą. I przestają być straszakiem na tych, którzy z chęcią zaryzykują. Najwyżej – jeśli nie uda im się być wystarczająco przekonującym – mandatu nie przyjmą. I niech sąd rozpatruje, kto miał rację.
Tak się dzieje, kiedy najbardziej słuszne apele rozbijają się o indolencję prawną.