Szpiedzy CIA, marionetki Sorosa: wolne media na Węgrzech

Szpiedzy CIA, marionetki Sorosa: wolne media na Węgrzech

Nowa węgierska fundacja zrzesza niemal pół tysiąca prorządowych redakcji w kraju. Choć łamie zasady uczciwej konkurencji, decyzją premiera nie obejmuje jej ustawa o konkurencji

Wolne media są celem skoordynowanych ataków propagandowych ze strony prorządowych mediów. Oskarżenia o bycie „marionetkami Sorosa”, pracę dla CIA, a nawet szantażowanie krępującymi informacjami osobistymi są na porządku dziennym

Najgroźniejszym orężem rządu w walce z niezależnymi mediami są narzędzia finansowe. Niektóre prorządowe media w 100 procentach korzystają z reklam rządowych. Żadne z niezależnych mediów nie otrzymuje rządowych reklam w kraju, w którym rząd jest największym reklamodawcą

– W mojej redakcji bez żadnych formalnych poleceń ze strony szefów nauczyliśmy się rozpoznawać, od których tematów trzymać się z daleka – mówi Tamás. Chociaż jest dziennikarzem i osobą publiczną, do zagranicznego artykułu na temat węgierskich mediów woli wypowiadać się anonimowo w obawie o utratę pracy.

– Kiedy wszystkie niezależne media piszą o niepokojącym udziale szwagra premiera Viktora Orbána w zamówieniach publicznych, my siedzimy cicho – mówi Tamás. – W sierpniu wszystkie niezależne media i część zagranicznych obiegły zdjęcia córki Orbána, która podczas wakacji w Chorwacji wyrzuca do rowu przy szosie zużyte pieluchy swojego dziecka. U nas ich nie było. O pewnych postaciach z życia publicznego w ogóle nie piszemy. Nie zajmujemy też stanowiska w sprawie antyimigracyjnej polityki rządku, ale możesz u nas zobaczyć rządowe reklamy o antyimigracyjnym wydźwięku.

Tamás jest dziennikarzem jednej z około 10 liczących się węgierskich redakcji, które niby pozostały niezależne, lecz ich dalsze istnienie w znacznym stopniu zależy od rządowych reklam. Kolejnych 10 ważnych redakcji próbuje przetrwać na węgierskim rynku bez wsparcia rządu. Naprzeciw tej dwudziestki od początku grudnia stoi potężny medialny konglomerat liczący niemal pół tysiąca redakcji i posiadający pełne wsparcie rządu i wszelkie finansowe narzędzia do wymazania dowolnej niezależnej redakcji z węgierskiego rynku medialnego.

Węgierski premier Viktor Orbán podpisał 5 grudnia dekret, na mocy którego 476 prorządowych redakcji zrzeszyło się w ramach jednej fundacji. Oligarchowie, którzy byli posiadaczami tych mediów, po prostu zrzekli się ich na rzecz Fundacji Prasy i Mediów Europy Centralnej [oryg. Közép-európai Sajtó és Média Alapítvány – przyp. red.].

Wszyscy razem w jednym tempie

Nowa fundacja pozwoli prorządowym mediom na jeszcze sprawniejszą koordynację działań w zakresie propagandowym i finansowym.

Według Veroniki Jóźwiak, specjalizującej się w tematyce węgierskiej analityczki Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), na propagandowego przekazu fundacja będzie raczej kontynuacją i dalszym udoskonalaniem procesu, który rozpoczął się w 2010 roku. Wówczas wybory wygrała partia Fidesz, a funkcję premiera objął jej szef Viktor Orbán.

– Wtedy całkowicie ujednolicono przekaz w mediach publicznych – mówi Jóźwiak. – Udostępniająca treści za darmo państwowa agencja prasowa MTI razem z wszystkimi publicznymi stacjami radiowymi i telewizyjnymi stały się praktycznie jednym organizmem. To była pierwsza, ale najważniejsza zmiana.

Przykładem takiego „ujednoliconego przekazu” był skoordynowany atak prorządowych mediów na niezależny portal śledczy Atlatszo.hu. Pod koniec września dziennikarze portalu opublikowali artykuł „Elita węgierskiego rządu, w tym Orban, korzysta z luksusowego jachtu i prywatnego odrzutowca, zarejestrowanych zagranicą”. W artykule dziennikarze pokazali, jak członkowie węgierskiego rządu, w tym sam premier, korzystają w celach rekreacyjnych z luksuwego jachtu za ok. 20 mln euro oraz odrzutowca za 53 mln euro. Obie jednostki zostały zarejestrowane w innych krajach.

Artykuł wstrząsnął węgierską opinią publiczną i opozycją, lecz rządzący politycy nie ponieśli żadnych konsekwencji. W wywiadzie w publicznym radio na pytanie o artykuł Atlatszo, premier Orban odpowiedział: „Jeśli ktoś w nas uderza, odpowiemy”. Był to sygnał do fali artykułów które pojawiły się w prorządowych mediach.

Wszystkie one powielały te same zarzuty, nazywając dziennikarzy portalu „marionetkami Sorosa’, które „promują migrację”. Działający na rzecz demokracji w Europie Centralnej finansista węgierskiego pochodzenia George Soros oraz imigranci są obecnie głównymi celami rządowej propagandy. Wiele z prorządowych mediów wykorzystywało te same artykuły, zmieniając jedynie tytuły.

– Te formalnie niezależne media ściśle z sobą współpracują w ostatnich latach, szczególnie podczas wiosennej kampanii przedwyborczej – mówi redaktor naczelny Atlatszo.hu Tamás Bodoky. – Publikują w całym swoim spektrum te same historie, atakując opozycyjnych polityków, krytyczne organizacje pozarządowe, a nawet niezależnych dziennikarzy w wysoce skoordynowany sposób.

Także Bodoky padł ofiarą jednego z takich ataków. Wkrótce po publikacji artykułu o jachcie i odrzutowcu władzy w prorządowej prasie pojawiło się zaczerpnięte z jego facebookowego profilu zdjęcie z Parlamentu Eurpejskiego z autorką krytycznego wobec rządu raportu na temat praworządności na Węgrzech Judith Sargentini. Bodoky spotkał posłankę przypadkowo, jednak media opisały zdjęcie jako wizytę dziennikarza w Brukseli, aby poddziękować jej za „fałszywy raport Sargentini-Soros” [Viktor Orban stwierdził w mediach, że raport Sargentini został w rzeczywistości napisany przez Sorosa – przyp. red.] Wyjaśnienia Bodoky’ego nie doczekały się żadnego sprostowania, a atakujący go portal Origo nazwał je „żałosnym tłumaczeniem po tym jak został złapany na spiskowaniu przeciwko Węgrom”.

Na bezpośrednie ataki na dziennikarzy zwraca też uwagę Gábor Miklósi, dziennikarz i redaktor wiodącego niezależnego portalu Index.hu. – Przed trzema laty pewien dziennikarz śledczy pracujący dla niezależnej redakcji był szantażowany przez agentów służb specjalnych informacjami o zdradzie małżeńskiej. Innych oskarżano o pracę dla CIA lub bycie agentami George’a Sorosa – mówi.

Finansowe uderzenie

Jeszcze skuteczniejsze od oczerniających ataków są narzędzia finansowe. W tym zakresie orbanowska Fundacja Prasy i Mediów Europy Centralnej zyska nowe możliwości.

Rząd, który od 2016 roku jest największym reklamodawcą w kraju, od lat promuje finansowo sprzyjające mu media na niespotykaną skalę. W 2017 roku cała pierwsza dziesiątka podmiotów zarabiających najwięcej na państwowych reklamach składała się z prorządowych mediów i agencji. W przypadku aż 26 organizacji medialnych przychody z reklam rządowych stanowią ponad 50 proc. ich przychodów z reklam, a w przypadku czterech odsetek ten sięga pełnych 100 proc.

Jeszcze przed zrzeszeniem prorządowych mediów w ramach nowej fundacji rząd posiadał ogromne możliwości decydowania o być albo nie być wielu niezależnych mediów. W kwietniu 2018 roku upadła ostatnia w pełni niezależna gazeta codzienna „Magyar Nemzet”, pisząca o skandalach korupcyjnych w węgierskim rządzie.

Pracę straciło wtedy około 150 osób. Jedną ze zwolnionych dziennikarek była Lisa. Także ona woli nie podawać swojego nazwiska. Tłumaczy się obawą przed kolejną falą nienawiści za kontanty z zagraniczną prasą. Ostatni raz zdarzyło się to jej, kiedy udzieliła wywiadu BBC na temat sytuacji na Węgrzech. – Po tamtym wywiadzie prorządowe media zaczęły atakować mnie artykułami pod hasłem „była dziennikarska Magyar Nemzet kłamie na temat sytuacji na Węgrzech” – mówi. – Czułam się okropnie. Poważnie rozważałam wyjazd z kraju.

Lisa miała szczęście: w ciągu kilku miesięcy znalazła pracę w poważnym portalu śledczym. Ale około 30 procent dziennikarzy z „Magyar Nemzet” nie wróciło do zawodu.

Nowy konglomerat wciąż będzie zgarniał lwią część państwowych reklam. Teraz jednak będzie mógł też skutecznie walczyć o reklamy komercyjne, oferując znacznie niższe ceny od mediów niezależnych. Choć w ten sposób Fundacja Prasy i Mediów Europy Centralnej jawnie łamie zasady uczciwej konkurencji, żadne konsekwencje prawne jej nie grożą.

– Tej transakcji nie będzie badał ani węgierski nadzór medialny ani węgierski odpowiednik polskiego Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, ponieważ węgierski rząd uznał powstanie fundacji za strategiczny interes narodowy, a w takich przypadkach rząd ma prawo wykluczyć fundację spod nadzoru tych instytucji – tłumaczy Veronika Jóźwiak z PISM. – Według ustawy z 2013 roku rząd ma prawo uznać pewne wydarzenia na rynku za niepodlegające ustawie o konkurencji, kiedy wymaga tego tak zwany strategiczny interes państwa. Na podobnych zasadach wyłączył spod ustawy podmiot zaopatrujący w tytoń kioski, które na Węgrzech działają na zasadzie wydawanej przez państwo koncesji.

Czytaj POLITICO w oryginale: Europejscy konserwatyści wzruszają ramionami na opuszczenie Węgier przez uniwersytet Sorosa

Koniec wolnych mediów?

– Powstanie Fundacji Prasy i Mediów Europy Centralnej jest sprzeczne nie tylko z zasadą uczciwej konkurencji, ale też z wymogiem pluralizmu mediów – mówi Veronika Jóźwiak z PISM. – W tym kraju nie ma już szeroko zakrojonej, otwartej debaty publicznej. Media nie wypełniają już swojej funkcji kontroli władzy. Choćby taka afera jak ostatnio z KNF w Polsce w warunkach węgierskich nie ujrzałaby światła dziennego, bo nie ma takich mediów, które byłyby w stanie taką aferę wykryć, opublikować i wymóc następstwa polityczne.

Węgierscy dziennikarze przyznają, że sytuacja jest skrajnie trudna. – Presja finansowa, wzrastające opodatkowanie przychodów z reklam w mediach i regularne wizyty urzędu podatkowego w naszej redakcji są bardzo uciążliwe – mówi Gábor Miklósi z Index.hu. – Nie wolno też bagatelizować skutków permanentnej toksycznej propagandy, która nazywa niezależne media „prawdziwą opozycją” i „fake newsami”. Z jednej strony, to ma demoralizujący wpływ. Z drugiej, radykalizuje naszych dziennikarzy, z czym trudno nam często walczyć.

Media niezależne są też dyskryminowane na polu kontaktów z publicznymi instytucjami i politykami. – W większości przypadków rząd ignoruje zapytania prasowe – mówi Gábor Miklósi z Index.hu. – Urzędnicy i członkowie rządu nie udzielają nam wywiadów. Często czytamy odpowiedzi na nasze pytania opublikowane w prorządowych mediach. Biura prasowe ministerstw wysyłają nam jedynie linki do tych odpowiedzi.

– Jeśli chodzi o naszą komunikację z rządem, to sprawa jest prosta: Nie istnieje! – mówi Tamás z jednego z mediów pozostającego poza orbitą prorządowej fundacji. – Orban nie udzielił wywiadu krytycznym wobec rządu mediom od lat [od 2011 roku, kiedy rozmawiał z RTL Klub – przyp. red.]. Na przykład kontakty z policją zależą od osobistych relacji z funkcjonariuszami. Jeżeli jesteś z nimi w dobrych relacjach, dostaniesz to co chcesz wiedzieć, ale nigdy oficjalną drogą.

Ostatnim nieograniczanym przez rząd sposobem niezależnych mediów na utrzymanie się na powierzchni pozostaje crowdfunding. Atlatszo.hu, który opublikował bolesny dla rządu artykuł o odrzutowcu i jachcie, z których korzysta elita władzy, posiada roczny budżet w wysokości 350 000 euro. Połowa tej sumy pochodzi właśnie z crowdfundingu, a druga połowa z pomocy międzynarodowych ofiarodawców. Jeszcze lepiej radzi sobie liderujący na rynku niezależnych mediów Index.hu, który zebrał metodą crowdfundingu 330 000 euro w ciągu ostatnich dwóch i pół miesiąca.

Problem w tym, że dziennikarstwo śledcze wymaga dużych nakładów finansowych. Przytoczone budżety pokrywają zaledwie część projektów, które chciałyby realizować redakcje.

W tym samym czasie rząd pompuje w sprzyjające sobie media nieporównywalnie większe pieniądze. Tylko w 2017 roku Orban przeznaczył na skierowaną przeciwko Sorosowi kampanię 40 mln euro z publicznych funduszy. Większość z tych pieniędzy trafiła do prorządowych mediów.

– Nikt już nie wierzy w zmiany – konstatuje Lisa. – Niektórzy z moich przyjaciół nie poszli nawet na wybory w kwietniu, bo jak mówią, Orbán i tak wygra.

MARCIN WYRWAŁ, ONET.PL

Od redakcji: Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych nie zawsze są tożsame z poglądami redakcji dziennik-polityczny.com

Więcej postów