Ryszard Stefan to były oficer lotnictwa. Dziś zajmuje się ochroną magazynów wojskowych. Zarabia ok. 2 tys. zł. Od lat walczy o podwyżki dla pracowników cywilnych wojska. – Wyczerpałem już dopuszczalne środki, by mur niezrozumienia w MON-ie skruszyć. Nie udało się, więc rozpocząłem protest głodowy – mówi. Głoduje już od trzech tygodni.
Pierwsze podwyżki przyznał dopiero były minister obrony Antoni Macierewicz. MON: „W latach 2016-17 podniesiono limity, co pozwoliło na dokonanie podwyżek średnio ok. 250 zł w 2016 i ponad 200 zł w roku 2017. Mariusz Błaszczak, minister obrony narodowej podjął decyzję o przeznaczeniu w 2018 roku kwoty 114,5 mln zł na podwyżki wynagrodzeń pracowników resortu obrony narodowej”.
Nadal jednak zarobki pracowników cywilnych wojska należą do najniższych w sferze budżetowej.
F-16 startuje, pracownik cywilny głoduje
– Te uśrednione dane, które pokazuje MON wyglądają ładnie, ale resort nie podaje, ile zarabia pirotechnik, strażak, magazynier środków pirotechnicznych. Po 45 latach pracy i służby moje wynagrodzenie zasadnicze wynosi, po tegorocznej podwyżce, którą resort obrony tak bardzo się szczyci, 2070 zł – mówi Ryszard Stefan, pracownik Oddziału Wart Cywilnych w 1. Regionalnej Bazie Logistycznej w Wałczu, Skład w Mostach.
Ten były oficer lotnictwa oraz członek Związku Pracowników Wojska „TARCZA” od lat walczy o poprawę sytuacji prawie 45 tysięcy osób cywilnych, które pracują na rzecz armii.
Ich sytuacja jest naprawdę kiepska. Pomimo ostatnich podwyżek, pensje zasadnicze ponad 70 proc. pracowników wojska pozostają w okolicach płacy minimalnej.
Na dowód członkowie związku „TARCZA” pokazują dziennikarce Onetu tzw. paski wypłat. Wynika z nich, że kierownik sekcji informatyki w 31. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach, gdzie stacjonują myśliwce F-16, chluba polskiej armii, zarabia ok. 2,6 tys. zł netto. Nie lepiej jest na innych stanowiskach: starszy referent w bazie dostaje na rękę ok. 2 tys. zł, technik ok.1,7 tys. zł, a bibliotekarz ok. 1,8 tys. zł.
– Można się czarować, ale nasza szara rzeczywistość wygląda tak, że wielu pracowników ledwo wiąże koniec z końcem – mówi pan Stefan.
Zapytaliśmy resort obrony, czy minister Mariusz Błaszczak wie, że jeden z pracowników cywilnych wojska prowadzi głodówkę i jak zamierza zareagować? Tego jednak się nie dowiedzieliśmy. W odpowiedzi Centrum Operacyjne MON odpisało jedynie, że w połowie listopada został o tym poinformowany Pełnomocnik Ministra do Spraw Współpracy ze Związkami Zawodowymi.
„Natychmiast po otrzymaniu informacji o proteście zwrócono się do p. Ryszarda Stefana z wyjaśnieniem faktycznej sytuacji kadrowej pracowników wojska, prośbą o rozważenie możliwości zaniechania protestu i ewentualnym zaproszeniem do bezpośredniego kontaktu z MON” – czytamy w odpowiedzi.
Gdy pytamy o to pana Stefana, ten nie kryje zdziwienia. – Nikt ze mną nie rozmawiał, nikt mnie o nic nie pytał, nikt mnie nigdzie nie zapraszał. To, co przełożonych interesowało, to wszelkie dane dotyczące mojej pracy i opinii służbowej. Tyle, że ta opinia jest bardzo dobra, więc nie można mi przypisać złej woli, czy wyrobić gęby lenia i wałkonia mającego problemy z dyscypliną. Tyle zrobiono – odpowiada oburzony.
O co walczą związkowcy?
Podwyżki przyznane im przez MON są minimalne. Związkowcy pytają, gdzie podziały się miliony, które w budżecie resortu miały pójść na wzrost ich wynagrodzeń, a gdzieś zniknęły.
– Na podwyżki wykorzystano, tylko cześć pieniędzy z tej puli. Co się stało z resztą? Pomimo wielu pism resort milczy. Nie udziela nam informacji na ten temat – mówi Marek Kazimierczak prezes ZPW „TARCZA”.
Onet również zapytał MON o to, jak rozdysponowano całą pulę pieniędzy, które miały trafić do pracowników cywilnych. Chodzi o miliony złotych. Na zwiększenie wynagrodzeń pracowników cywilnych wojska w ubiegłym roku resort zaplanował ponad 164,5 mln zł. Z wyliczeń związków zawodowych wynika, że na podwyżki przeznaczono ponad 105 mln zł.
Nie chcą jałmużny, chcą rozwiązań systemowych
Zdaniem związków zawodowych cały system wynagradzania pracowników cywilnych wojska, w którym obecnie panuje uznaniowość i bałagan, wymaga zmian systemowych. „Żenująco niskie płace zatrudnionych fachowców i specjalistów oraz wynagradzanie pracowników cywilnych wojska na poziomie minimalnych płac w kraju sprawia, że bardzo wielu pracowników odchodzi z pracy, nie mając nadziei na jakąkolwiek zmianę w tym zakresie” – napisali do ministra obrony Mariusza Błaszczak pod koniec września członkowie związku „TARCZA”. Żądają przywrócenia dialogu społecznego ministerstwa obrony ze stroną związkową.
– Do tej pory żaden z ministrów tego rządu nie spotkał się z nami – mówi Marek Kazimierczak. Związkowcy domagają się również przedstawienia polityki płacowej wobec pracowników cywilnych na najbliższe pięć lat.
– Na profesjonalizację i restrukturyzację wojska wydano dziesiątki miliardów złotych. Ta nowoczesna machina musi być obsługiwana przez wyspecjalizowany, godziwie zarabiający personel także cywilny. Nie wiem, czy ktoś w MON dziś wie, ilu pracowników wojska pracuje w armii i ilu wojsko będzie potrzebowało za kilka lat. O to nikt nie dba – mówi Marzena Zawada, wiceszefowa „TARCZY”.
Kolejny postulat dotyczy dokonywania transparentnego podziału środków na wynagrodzenia oraz określenia minimalnej płacy zasadniczej i przeciętnego poziomu płac w resorcie. – Zamiast zapewnić warunki godziwej pracy i płacy w resorcie obrony tworzy się system nagrodowy. Zapytaliśmy ministra obrony, dlaczego tak się dzieje, jednak nie uzyskaliśmy odpowiedzi – mówi Marzena Zawada.
Związek skierował szereg petycji nie tylko do resortu obrony ale też do prezydenta Andrzeja Dudy, jako zwierzchnika sił zbrojnych. Ich żądania pozostają jednak bez odzewu.
– Poza kilkoma bezowocnymi spotkaniami z Wojciechem Drobnym, dyrektorem Departamentu Spraw Socjalnych, nikt nie chce się pochylić nad sprawą sytuacji socjalno – bytowej, w jakiej znajdują się obecnie pracownicy cywilni wojska – mówi Marek Kazimierczak. Z kolei Marzena Zawada dodaje: – Wobec takiej postawy władz, jeden z naszych kolegów Ryszard Stefan zdecydował się na protest głodowy. Bardzo niepokoimy się o jego zdrowie, ponieważ mijają kolejne tygodnie, a nikt z MON-u nie zamierza reagować.
Z puszczańskich Mostów znaleźliśmy się w centrum wydarzeń
Pan Ryszard Stefan działalnością związkową zajmuje się od kilkunastu lat.
– Zdecydował o tym przypadek. Jestem byłym żołnierzem, oficerem lotnictwa. Służyłem w 2. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego „KRAKÓW” w Goleniowie. Przyszły nowe czasy i pod koniec lat 90. jednostka została skasowana. Nie chcąc szukać miejsca służby w innych rejonach kraju, odszedłem do cywila. Miałem wówczas 26 lat wysługi. To dawało mi niepełną emerytalną, dlatego musiałem poszukać pracy. Wówczas o pracę było jednak trudno – opowiada pan Stefan.
Wojsko zaczęło wówczas wygaszać zasadniczą służbę wojskową, której żołnierze zajmowali się m.in. pilnowaniem jednostek i obiektów wojskowych. Armia sięgnęła po pracowników cywilnych. Zapadła decyzja o utworzeniu Oddziałów Wart Cywilnych.
– Trafiłem do 1. Regionalnej Bazy Logistycznej w Wałczu i do ochrony składów wojskowych w Mostach, gdzie pracuję do dziś. To było prawie 20 lat temu. Trafiło tam wówczas ze mną kilku byłych żołnierzy z pułku lotniczego. Reszta to byli cywile. Zaczęliśmy tworzyć oddział. Dogrywać się miedzy sobą – opowiada pan Stefan.
Ich praca w OWC polega na pilnowaniu składów i magazynów wojskowych w Mostach. Pracują po 12 godzin, a potem mają 48 godzina przerwę. – Praca nie jest łatwa, w dodatku czas płynie. Większość z nas ma już ponad 50 lat – pan Stefan opowiada, że kiedy został pracownikiem cywilnym wojska dostrzegł, że jest to grupa nie tylko bardzo słabo wynagradzana, ale też nie cieszy się szacunkiem wśród żołnierzy.
Dodaje jednak, że jego sytuacja nie jest zła w porównaniu z kolegami, którzy do OWC przyszli z cywila.
– Jako oficer starszy lotnictwa pobieram też emeryturę, która wynosi nieco ponad 2 tys. zł. Wiem, że wyobrażenie o emeryturach wojskowych wygląda inaczej, ale wiele się zmieniło przez lata. Teraz sierżant dostaje wyższą emeryturę niż oficer straszy, który odszedł z armii 20 lat temu – mówi pan Stefan.
Jako żołnierz nie mógł angażować się w działalność związkową. – Nie wiedziałem nawet z czym to się je. Po kilku latach pracy w Mostach zapanowało u nas duże wzburzenie, bo związki zawodowe w RBLog w Wałczu podjęły decyzję, że pracownicy mojego składu dostaną podwyżkę o 50 zł mniejszą niż oni, ponieważ rzekomo dostajemy wyższe pensje. Co było nieprawdą. Żeby nie dać się okraść postanowiliśmy założyć własny związek. I nagle z małych puszczańskich Mostów, znaleźliśmy się w centrum wydarzeń uczestnicząc w rozmowach na tematy płacowe i socjalno-bytowe pracowników wojska. W Warszawie staraliśmy się, jak tylko było to możliwe walczyć o te prawa – mówi pan Stefan.
Już jako związkowiec był dwa razy w Sejmie na posiedzeniach sejmowej komisji obrony narodowej. – Pytałem posłów, jak zdesperowani ludzie, którzy głodują, bo ich pensje nie wystarczają na wyżywienie rodziny mogą rzetelnie wykonywać niebezpieczną pracę przy bombach i pociskach – wspomina.
Posłowie od prawej do lewej strony sceny politycznej kiwali głowami, a nawet zachęcali go do walki. Tyle że na koniec i tak nic się nie zmieniło.