Wicepremier Gliński porównując PiS do prześladowanych Żydów zachował się głupio i niestosownie. Przy tym powiedział jednak wiele o chwiejnej męskości naszej prawicy. Niby wszystko wygrali, wszystkim rządzą, prężą muskuły, wstają z kolan, a ciągle czują się biedni, prześladowani i skrzywdzeni. To bardzo wygodne — i bardzo żałosne.
Wszyscy już zdążyli się oburzyć na wicepremiera Piotra Glińskiego za jego porównanie cierpiącego i krytykowanego przez opozycję PiS do Żydów prześladowanych przez propagandę Hitlera.
„Język, którym opozycja mówi o PiS, ma nas odczłowieczać. Mamy być tak traktowani jak Żydzi przez Goebbelsa” — powiedział Gliński w wywiadzie.
Posypały się wyrazy oburzenia i żądania dymisji ministra. „Przez 60 lat pracy dziennikarskiej stykałem się nieraz z wypowiedziami, które można uznać za niestosowne, czy wręcz głupie, ale takiej wypowiedzi, jaka padła z ust prof. Glińskiego, sobie nie przypominam” — pisał Daniel Passent w „Polityce” pod wymownym tytułem „Gliński Raus!”. Pisarz i redaktor pisma „Midrasz” Piotr Paziński komentował: „Przeciwnie, na pewno w kolejnym wywiadzie zapowie budowę muzeum warszawskiego getta. Trudno się dziwić: będąc prześladowanym przez hitlerowców Żydem pan minister stawia muzeum samemu sobie”. Żydowskie Stowarzyszenie B’nai B’rith w RP wystosowało list publiczny do premiera RP, w którym napisało, że Gliński „uwłacza pamięci ofiar nazizmu”, zażądało od premiera przeprosin i zdymisjonowania wicepremiera, bo — jak napisał w imieniu stowarzyszenia socjolog Sergiusz Kowalski — „przekroczył wszelkie granice przyzwoitości”.
Zapomniałem już, ile razy czytałem, że polityk PiS „przekracza wszelkie granice przyzwoitości”. Na tym polega PiS, że je przekracza — czy to przejmując Trybunał Konstytucyjny, czy to wymyślając przeciwnikom od kanalii i „zdradzieckich mord”, czy wyrzucając za pomocą prawnych kruczków twórców Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Dlatego oczywiście nikt Glińskiego nie zdymisjonuje, przeciwnie, koledzy poklepią go po ramieniu, bo przeciwnik przecież atakuje. „Przyzwoitość” dawno zniknęła w tej grze już ze słownika.
Krytycy Glińskiego wiedzą doskonale, że włos mu za tą skandaliczną wypowiedź — bo była ona skandaliczna, czego tłumaczyć nie trzeba — z głowy nie spadnie, więc ich oburzenie jest także podszyte rezygnacją i ma charakter rytuału. Ile się można oburzać, skoro wiadomo, że i tak nic z tego nie wyniknie? A przecież jednak oburzyć się trzeba: Niemcy traktowali Żydów jak zwierzęta, podludzi roznoszących wszy i choroby, i to odczłowieczenie było wstępem do masowego mordu. O żadnym odczłowieczaniu PiS nie ma mowy — tak bardzo nie ma mowy, że użalający się nad własną krzywdą i uciskiem dziennikarze prorządowi muszą przypominać wypowiedź eksministra Radka Sikorskiego o „dorzynaniu watahy” z 2007 r., a więc sprzed ponad dekady. Potem była jeszcze „szarańcza” Grzegorza Schetyny w październiku 2018 r., ale i tutaj nie chodziło o porównanie PiS do owadów, tylko o żarłoczność, z którą ludzie władzy objadają Rzeczpospolitą. Nie przeszkodziło to „Wiadomościom” TVP wyemitować dzień później (14 października) materiału, w którym zarzucano Schetynie, że „odbiera człowieczeństwo” oraz zachęca do mordowania przeciwników politycznych, co zilustrowano zdjęciami z ludobójstwa w Rwandzie w 1994 r.
Obsceniczną absurdalność tego porównania analizowałem wtedy w portalu OKO.press. Warto jednak wiedzieć, że Gliński wpisał się w stały nurt użalania się ludzi władzy nad sobą. Im bardziej prawica wygrywa, im więcej zbiera w swoim ręku władzy, urzędów, prezesur i posad w radach nadzorczych, tym bardziej czuje się słaba, znieważona, prześladowana, atakowana i zgnębiona.
Odłóżmy na półkę pytanie, czy profesor Gliński rzeczywiście wierzy w to, że PiS jest „odczłowieczany” jak Żydzi w niemieckiej propagandzie. Jest to pogląd absurdalny, ale ludzie są w stanie uwierzyć w najbardziej skrajne głupstwa, o ile służy to interesowi ich grupy.
Jest w tym jednak polityczna strategia. Na ataki „fake news media” skarży się także nieustannie starszy kuzyn i przyjaciel naszych prawicowych populistów, amerykański prezydent Donald Trump. Jego gra z mediami jest identyczna z tą, którą uprawia PiS – poza tym, że Trump gra w nią lepiej. Sam obraża i znieważa ile wlezie i kogo popadnie, potrafi obrazić nawet amerykańskich bohaterów wojennych i wdowy po nich, rechocze z niepełnosprawnych dziennikarzy i nadaje swoim przeciwnikom politycznym uwłaczające ich godności przezwiska. Równocześnie jednak ten samiec alfa nieustannie użala się nad sobą: jest biedny, atakowany, skrzywdzony i głośno domaga się współczucia oraz wyrozumiałości dla własnych cierpień — oczywiście cierpień całkowicie wymyślonych.
PiS robi to samo: kiedy prezes mówi o przeciwnikach politycznych „kanalie” oraz „mordy zdradzieckie”, to wszystko jest w porządku: to tylko czysta prawda. Wystarczy jednak skrytykować polityków PiS, a nagle zamieniają się w kruchych wrażliwców, których cienką skórę może zranić każde słowo. Wszyscy znaliśmy takich w szkole czy na podwórku: byli brutalni wobec słabszych, ale jak im się ktoś postawił, od razu biegli z płaczem skarżyć się mamie.
Zarówno Trump, jak i nasz PiS ma retorykę ostentacyjnie odwołującą się do tradycyjnego wzorca męskości. My w Polsce „wstajemy z kolan”, Trump „czyni Amerykę ponownie wielką”. Polska buduje mocarstwo Międzymorza, pręży muskuły, grozi Rosji i Niemcom. Tej całej fiksacji na męskiej sile — w gębie — towarzyszy jednak poczucie nieustającej niepewności i krzywdy. Skoro, drogi PiS, tak bardzo wstajesz z kolan, to czemu się tak nad sobą użalasz?
Ta sprzeczność na razie nie dociera jednak do wyborców, a politykom służy. Ofiara, oczywiście, może pozwolić sobie na więcej. Skoro mnie atakują, muszę się bronić, a im bardziej bezwzględnie mnie atakują, tym bardziej nadzwyczajne środki obrony są usprawiedliwione. Ubieranie się w szaty ofiary służy usprawiedliwieniu własnej agresji i ostentacyjnemu brakowi szacunku dla zasad zwykłej ludzkiej przyzwoitości. I do tego służą te płacze zarówno Trumpowi, jak i jego mniej utalentowanym naśladowcom z PiS.
ADAM LESZCZYŃSKI
zaostrzyc prawo wobec Zydów polskich