Ewa Tylman zaginęła w noc z 22 na 23 listopada 2015 roku i od tamtej pory przez 8 miesięcy trwały intensywne poszukiwania jej ciała. Ponieważ ślad po niej urwał się na moście św. Rocha w Poznaniu, skupiono się głównie na przeczesywaniu rzeki Warty.
Bezskuteczne działaniania zaangażowanego w sprawę, między innymi, detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, czy też Grupy Specjalnej Płetwonurków RP zakończyły się wraz z odnalezieniem ciała przez przypadkową osobę na brzegu rzeki w Czerwonaku, oddalonym od Poznania o około 15 kilometrów.
Wyłowione ciało zgadzało się z ogólnym rysopisem zaginionej 8 miesięcy wcześniej Ewy Tylman – wzrost, włosy oraz ubranie, a także dokumenty znalezione przy zwłokach sprawiały, że tożsamość wydawała się pewna. Prokuratura zaleciła jednak badania DNA, które miały stuprocentowo i ostatecznie to potwierdzić. Tak też się stało – po kilku dniach wyniki ekspertyzy potwierdziły, że ciało wyłowione z Warty należy do Ewy Tylman. Wśród rzeczy, które wyłowiono razem ze zwłokami, oprócz dokumentów oraz kluczy do mieszkania, znajdował się telefon zaginionej, jak poinformowała Gazeta Wyborcza. Urządzenie jest jednak całkowicie zalane i obecnie niemożliwe do odczytu. Przekazane zostało do ekspertyzy informatycznej, która sprawdzi, czy da się odzyskać z niego dane. To mogłoby stanowić przełom w sprawie. – Może być w nim zapisana jakaś wiadomość, która nie została wysłana. Coś przypadkiem mogło się też nagrać. Mogą być też zdjęcia z ostatniej nocy, dlatego bardzo dobrze, że ten telefon się znalazł – powiedział informator Gazety Wyborczej.
SE.PL