Ukraiński atom tonie. Politycy walczą o wpływy i pieniądze

Ukraińska energetyka stała się kolejnym sektorem gospodarki, który niezwłocznie potrzebuje strategicznych rozwiązań. Bo tonie. Rządzący skoncentrowali się jednak na walce o podział wpływów i pieniędzy.

 Kilka tygodni temu ukraiński premier Arsenij Jaceniuk zwołał antykryzysowy sztab energetyczny. Sytuacja w sektorze jest katastrofalna, ministerstwo energetyki i państwowe firmy energetyczne są nieprzygotowane do zapewnienia dostaw ciepła i elektryczności w zbliżającym się sezonie grzewczym – cytowały słowa premiera agencje prasowe.

Zapasy – duże czy niewystarczające?

Minister energetyki uspokaja, że ukraińskie elektrociepłownie mają już zgromadzonych 10 proc. potrzebnego na sezon grzewczy węgla – oznacza to zapas na ok. 15 dni. Dla porównania – w Polsce elektrociepłownie mają obowiązek posiadania zapasów wystarczających na 3 do 20 dni pracy – wielkość wymaganych zapasów jest tym wyższa im większa jest odległość od kopalni. Jeśli weźmie się pod uwagę, że Ukraina znajduje się w stanie wojny a większość węgla sprowadzać trzeba będzie z zagranicy (czasem wręcz kupując go u rosyjskiego agresora bądź transportując go przez jego terytorium, co z kolei rodzi możliwość zablokowania dostaw w dowolnym momencie) okazuje się, że zapasy o jakich informuje ministerstwo są mniej niż mizerne. Tym bardziej, że Ukraina ma już za sobą doświadczenia z ostatniej zimy, kiedy dostawy węgla kupionego w Kuzbasie na potrzeby ukraińskich elektrociepłowni były blokowane przez rosyjskie władze.

Według ministerialnych komunikatów pod koniec sierpnia w podziemnych magazynach zgromadzone było już 14 mld m3 gazu ziemnego. Według zatwierdzonego przez rząd bilansu gazowego łączne tegoroczne zużycie tego surowca ma wynieść 40 mld m3.

– Do tego żeby spokojnie wejść w sezon grzewczy potrzebujemy jeszcze miliarda, ale lepiej żebyśmy mieli zapas na poziomie 19 mld m3 – komentował sytuację ukraiński premier.

Zdaniem eksperta branży energetycznej Giennadija Riabcewa sytuacja jest niewesoła.

– W grudniu spodziewamy się deficytu na poziomie 7 mln ton i to tylko jeśli nie będzie bardzo niskich temperatur. Dla normalnej pracy naszych elektrociepłowni potrzeba dziennie 34 tys. ton węgla a obecnie dostają go trzy razy mniej – oceniał w wywiadzie udzielonym kijowskiej stacji radiowej.

Jego zdaniem podawane przez rząd dane dotyczące zapasów gazu są niewiarygodne.

– W podziemnych magazynach mamy nie tylko gaz należący do państwa, ale także do prywatnych firm. Do tego jakieś 5 mld m3 gazu to tak zwany gaz technologiczny, którego nie da się wydostać. W efekcie realna ilość gazu jaką będziemy mogli wykorzystać jest o jakieś 6-7 mld m3 mniejsza od danych z oficjalnych komunikatów – twierdzi Riabcew.

Kiepska jest sytuacja w państwowych kopalniach. Tylko w obwodzie lwowskim zadłużenie z tytułu zaległych zarobków sięgające niekiedy początku roku wynosiło w sierpniu prawie 26 mln hrywien. Władze zabrały się za rozwiązywanie problemu dopiero kiedy górnicy domagając się uregulowania przez pracodawcę swoich zobowiązań zagrozili strajkiem.

W sytuacji, w której oficjalnie głoszona jest potrzeba uzyskania energetycznej niezależności od Rosji ministerstwo już zapowiedziało likwidację „nierentownych kopalń”.

Wołodymyr Demczyszyn, minister energetyki, zapowiedział że oczekuje na ten cel finansowego wsparcia z Zachodu.

– To ciężki temat, ale myślę że dostaniemy wsparcie europejskich donatorów, żeby ten program był efektywny – zapowiedział.

Równocześnie ministerstwo energetyki zapaliło zielone światło dla dostaw węgla z Rosji.

Znacząco poprawić bilans węglowy Ukraina miała szansę zimą, kiedy prorosyjskie bojówki skoncentrowały się na zajmowaniu strategicznego węzła kolejowego w Debalcewie, pozostawiając praktycznie niebroniony ośrodek górniczy w pobliskiej Gorłowce. Mimo, że eksperci wskazywali wówczas na realne szanse zajęcia miasta i znajdujących się na jego terenie kopalń podlegający prezydentowi Petrowi Poroszence sztab generalny nie zdecydował się na przeprowadzenie operacji dającej Kijowowi kontrolę nad węglem.

W efekcie prawdopodobnie o tych kopalniach Ukraina w ogóle będzie musiała zapomnieć, a co za tym idzie nawet w przypadku odzyskania kontroli nad okupowaną dziś częścią Donbasu będzie uzależniona od zewnętrznych dostaw węgla. W połowie sierpnia rosyjscy okupanci zapowiedzieli pracującym w Gorłowce górnikom, że od 1 września przestaną finansować działalność tamtejszych kopalń. Pracownikom zapowiedziano, że jeśli chcą dalej wydobywać węgiel to mogą założyć spółkę pracowniczą i robić to samodzielnie, na własny koszt. Tymczasem z powodu braku finansowania kopalnia im. Gagarina już została zatopiona, a zalanie zagraża też kopalni im. Lenina.

Strategiczne myślenie o tym jak zapewnić bezpieczeństwo energetyczne kraju musiało ustąpić przed zwyczajną dla ukraińskiej ekipy oligarchów walki o podział łupów.

Według dziennikarzy Radia Swoboda pierwsze skrzypce odgrywa rosyjskie otoczenie prezydenta – oligarchy Petra Poroszenki i jego wieloletni partner biznesowy rosyjski oligarcha Konstantin Grigoriszyn.

„Prezydent Petro Poroszenko publicznie ogłosił walkę z oligarchami. Ale naprawdę na zmianę faworytom jego poprzednika przychodzą nowi drodzy przyjaciele. Jednym z nich stał się stary znajomy i partner biznesowy prezydenta – Rosjanin Konstantin Grigoriszyn. Przyjaźń prezydenta Poroszenki z Grigoryszynem może kosztować Ukraińców miliardy hrywien. Ludzie biznesmena już weszli do zarządów państwowych przedsiębiorstw, ministerstwa energetyki i państwowej komisji regulacji energetyki. Większość jego interesów skoncentrowana jest w energetyce.” – konstatowali dziennikarze Radia Swoboda.

Według ustaleń dziennikarskiego śledztwa ludzie Grigoriszyna przejmują w drodze „najbrudniejszych za czasów obecnej władzy” przetargów intratne państwowe kontrakty w sektorze energetycznym warte setki milionów dolarów. Prezydent miał ułatwiać Rosjaninowi wchodzenie w ukraiński sektor energetyczny jeszcze w 2005 r. kiedy pełnił funkcję sekretarza Rady Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony.

Do ekipy Grigoriszyna należy mianowany kilka miesięcy temu szef strategicznej firmy państwowej Ukrenergo zarządzającej strategicznym punktem – dyspozytornią sieci energetycznej Ukrainy.

Jak ustaliło Radio Swoboda w promowaniu swoich interesów Grigoriszyn liczyć może na wsparcie szefa państwowej komisji regulacji energetyki i usług komunalnych (NKREKU), którą kieruje 24-letni Dmytro Wowk – jeszcze niedawno menedżer do spraw sprzedaży detalicznej w moskiewskiej centrali prezydenckiego koncernu cukierniczego Roshen. A nad tym, by interesy prezydenckiego otoczenia w sektorze energetycznym były należycie zabezpieczone czuwa minister energetyki Wołodymyr Demczyszyn, który wcześniej pełnił kierowniczą funkcję w obsługującej inwestycje Poroszenki firmie Inwestycyjny Kapitał Ukraina.

Achmetow kontratakuje

Czując na plecach oddech konkurencji swoją partię postanowił rozegrać też odgrywający dotąd kluczową rolę w ukraińskiej energetyce Rinat Achmetow. Wywodzący się z Doniecka oligarcha, który za czasów prezydentury Janukowycza skupił w swoich rękach większą część ukraińskiego sektora energetycznego teraz, według relacji medialnych, poczuł się zagrożony przez rosnący w siłach wspierany przez Petra Poroszenkę rosyjski desant biznesowy.

Zagrożenie jest tym poważniejsze, że reprezentujący w rządzie Poroszenkę minister energetyki i przemysłu węglowego Wołodymyr Demczyszyn jest autorem pomysłu podziału kontrolowanego przez Achmetowa giganta energetycznego, w którym 25 proc. udziałów należy wciąż do rządu, a na który chrapkę mają rosyjscy partnerzy Poroszenki. Kąsek to nie lada– w skład DTEK wchodzi 27 kopalń, 11 zakładów wzbogacania węgla, 4 firmy generujące energię i tyle samo dystrybuujących ją.

W połowie sierpnia koncern Achmetowa zagroził rządowi okresowymi wyłączeniami dostaw prądu w razie, gdyby ministerstwo energetyki nie zgodziło się na podniesienie cen węgla dostarczanego do wchodzących w skład koncernu elektrociepłowni. Achmetow miał przy tym przedstawić rządowi wyliczenia wskazujące że cena zakupu węgla na rynkach światowych jest znacznie wyższa niż 1100 hrywien, czyli 50 dolarów za tonę jaką wyznaczyło ministerstwo energetyki. W ocenie komentatorów spór o cenę węgla to efekt starań otoczenia Poroszenki zmierzających do zmniejszenia dochodowości DTEK i w konsekwencji wymuszenia na Achmetowie podzielenia się łakomym kąskiem.

Atomowe być albo nie być

Jak wiele innych, wydawałoby się mocnych sfer gospodarki, ofiarą oligarchicznego systemu przyzwyczajonego do przejadania tego co zostało z czasów ZSRR i nie lubiącego ponosić kosztów inwestycji w niezbędną infrastrukturę padła także energetyka atomowa.

Teoretycznie Ukraina jest w dobrej sytuacji. Ukraińskie elektrownie atomowe są zabezpieczone, by do czerwca przyszłego roku spokojnie wytwarzać energię w razie ewentualnego wstrzymania dostaw paliwa przez Rosję. W wyniku dywersyfikacji dostaw ukraińskie elektrownie atomowe za pięć lat mają kupować od rosyjskiego dostawcy już tylko połowę paliwa a nie jak obecnie przeszło 90 proc.

To co udało się nadrobić w jednym miejscu skutecznie jednak zepsuto w drugim. Już za półtora roku Ukraina może zostać zmuszona do wygaszenia siedmiu bloków elektrowni atomowych dlatego, że nie będzie gdzie składować zużytego paliwa uranowego – ostrzegają dziennikarze tygodnika „Dzerkało tyżnia”. Mimo że już dziesięć lat temu przygotowywano się do budowy mogilnika do dziś prace nawet się nie rozpoczęły. Zamiast tego z ukraińskiego budżetu corocznie 120 mln dolarów z tytułu magazynowania zużytych prętów uranowych trafia do Rosji. Na wschód wywożą je ukraińskie elektrownie: Równieńska, Chmielnicka i Jużno-Ukrainska. Jedynie elektrownia atomowa w Zaporożu ma swój mogilnik zużytego paliwa. W sumie corocznie do Rosji trafia 125 ton uranu z ukraińskich elektrowni atomowych.

Wieloletnie porozumienie ukraińsko-rosyjskie w sprawie magazynowania zużytego paliwa atomowego wygasło i zostało przedłużone tylko do końca 2016 r., jak jednak zauważa „Dzerkało tyżnia” w związku z rosyjską agresją i całkowitym lekceważeniem problemu przez władze już za półtora roku może się okazać, że siedem z 15 działających obecnie bloków ukraińskich elektrowni atomowych trzeba będzie wyłączyć tylko dlatego, że nie będzie co robić ze zużytym paliwem.

forsal.pl

Więcej postów