Szef ABW gen. Dariusz Łuczak o komórce wsparcia Państwa Islamskiego na Podlasiu oraz o plamie na honorze ABW w związku z aferą taśmową.
Andrzej Stankiewicz: W raporcie za ubiegły rok ABW dużo miejsca poświęciła zagrożeniu ze strony islamskich terrorystów. Najbardziej alarmująca jest informacja o działalności w Polsce komórki wsparcia Państwa Islamskiego.
Gen. Dariusz Łuczak, szef ABW: Przez lata aktywność dżihadystów w Polsce praktycznie nie istniała. Powód był prosty. W przeciwieństwie do państw zachodniej i północnej Europy nie byliśmy krajem, do którego emigrowali muzułmanie z Afryki czy Bliskiego Wschodu. W tej chwili w Polsce nadal jest bezpiecznie i nie ma powodów do podnoszenia poziomu zagrożenia terrorystycznego. Ale pojawiają się pojedyncze niepokojące sygnały. Przyglądamy się kilkudziesięciu osobom. Po pierwsze, chodzi o Polaków, którzy kilka, kilkanaście lat temu wyjechali do Niemiec czy Norwegii, tam dostali drugie obywatelstwo i przeszli na islam. I to stamtąd jeżdżą walczyć po stronie Państwa Islamskiego. Po drugie, w kraju są też Polacy, co do których mamy podejrzenia albo wręcz pewność, że walczyli po stronie Państwa Islamskiego lub też przebywali na jego terenie. Kilku z nich ma podwójne obywatelstwo, najczęściej zachodnie, choć jest w tym gronie także Polak z paszportem jordańskim. Po trzecie, są cudzoziemcy z prawem pobytu na terenie Polski. Żyją poza ośrodkami dla uchodźców. Niektórzy z nich wyjeżdżają na teren Państwa Islamskiego, potem tu wracają.
Co to jest komórka wsparcia logistycznego Państwa Islamskiego?
Zaplecze dla dżihadu. To grupa ludzi, którzy organizują środki finansowe, przygotowują miejsca odpoczynku i leczenia. Znamy przypadki lokowania bojowników w prywatnych polskich szpitalach. Musimy sobie zdawać sprawę, że na Zachodzie zaostrzane jest prawo dotyczące zwalczania terroryzmu. Wprowadzane są zakazy wyjazdów na teren walk pod groźbą odpowiedniej kary – wydalenia z kraju. Czasem stosuje się także wydalenie do kraju, z którego pierwotnie przyjechali. Tacy wydaleni z Zachodu bojownicy trafią więc gdzie indziej – być może także do Polski. Podam tutaj wspomniany przykład naszej działalności zakończonej sukcesem. W połowie maja pod nadzorem Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku zatrzymaliśmy kilka osób pod zarzutem takiego właśnie wsparcia logistycznego terroryzmu. Osoby te znajdują się w areszcie.
Jest pan zwolennikiem przyjmowania przez Polskę imigrantów z Afryki Północnej?
Jesteśmy w UE i musimy wykazać minimum solidarności z krajami południowej i zachodniej Europy, które mają ogromne problemy z imigrantami. Takie są koszty demokracji. Chodzi tylko o to, żeby imigrantów dobrze sprawdzać. Współpracujemy ze służbami, które mają znacznie większą wiedzę o sytuacji w tamtym rejonie świata. Ale faktem jest, że nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy osoby figurujące na listach to te, które rzeczywiście do nas przyjadą. Byłoby to możliwe np. przy otrzymywaniu i sprawdzaniu później cech biometrycznych – np. linie papilarne – aby mieć pewność, kto do nas tak naprawdę przyjeżdża. W takiej sytuacji Polska jest dobrze przygotowana i ma odpowiednie możliwości, aby sprawdzić osobę emigrującą do nas.
ABW ma nie najlepszy czas w związku z aferą taśmową. Ostatnie doniesienia prasowe właściwie was kompromitują – dowodzą, że prezes Rady Ministrów mógł być nagrywany przez dawnych ludzi służb zwanych grupą wiedeńską. Uwiecznione miało zostać jego spotkanie z biznesmenem Janem Kulczykiem w willi premiera przy ulicy Parkowej w Warszawie.
Niestety, takie przedstawianie sprawy jest dla nas bardzo krzywdzące. Od wybuchu tej afery jesteśmy regularnie obijani taśmami. Mogę się uderzyć we własne piersi, ale najpierw zacznijmy od faktów. Otóż według mojej wiedzy ani w posiadaniu agencji, ani w prokuraturze, ani w żadnych materiałach śledztwa nie ma żadnego nagrania premiera Donalda Tuska. Dyskusja, jaka się wywiązała, skierowana była na krytykę ABW i była dla nas niesprawiedliwa.
Nie mówimy o samym nagraniu, tylko o notatce z akt śledztwa, według której nagranie istnieje.
Zdaniem ABW nigdy nie było takiego nagrania. Wszystko wzięło się z połączenia w całość kilku niesprawdzonych na początku informacji, pochodzących zresztą z samego początku śledztwa. Informacje o możliwości nagrania spotkania premiera Tuska z Kulczykiem pojawiły się w prasie już w ubiegłym roku. Weryfikowaliśmy te doniesienia. Nie potwierdziły się. Nie jest prawdą sam punkt wyjścia – że rozmowa mogła zostać nagrana, bo katering dostarczała restauracja Sowa & Przyjaciele. Otóż nie dostarczała. Zresztą kompleks na Parkowej ma kilka stref bezpieczeństwa i badaliśmy go kilkakrotnie antypodsłuchowo. Cały materiał dotyczący wątku rzekomego nagrania rozmowy Tuska i Kulczyka był przez nas wnikliwie sprawdzany. Następnie całość materiałów przekazaliśmy prokuraturze – dlatego ta informacja znalazła się w aktach. Od samego początku tej sprawy stawiane były różne tezy – zarówno realne, jak i kompletnie kosmiczne. Weźmy dalszy ciąg tej historii o rzekomym nagrywaniu premiera. Otóż krótką notatkę dotyczącą „grupy wiedeńskiej”, którą otrzymaliśmy, wnikliwie badaliśmy i zweryfikowaliśmy negatywnie.
Od kogo była ta informacja?
Nie mogę ujawnić. Powiem tylko, że nie było w niej nazwisk funkcjonariuszy ani żadnych innych szczegółów, które były prezentowane w mediach. Bardzo dokładnie sprawdziliśmy ten wątek i okazał się fałszywym tropem. W tej sprawie komuś na rękę jest stawianie takich tez, że za aferą stoją inne osoby – wręcz siły tajemne i służby specjalne – nie zaś te, którym prokuratura postawiła zarzuty. Jak zapowiada prokuratura, akt oskarżenia przeciw Markowi Falencie zostanie niedługo skierowany do sądu. Wówczas wszystko będzie jasne i oczywiste.
A pan uważa, że szajkę nagraniową stworzył sam Falenta, ze szwagrem i kelnerami? Że nie było tam obcych czy krajowych służb, dużego biznesu?
Uważam, że w tej sprawie został rzetelnie zebrany bardzo solidny materiał dowodowy. Sprawdziliśmy wątki dotyczące możliwych działań obcych wywiadów, sprawdziliśmy tropy dotyczące dużego biznesu i inne. Nie potwierdziły się. Prokurator nie będzie miał żadnych wątpliwości, pisząc akt oskarżenia.
Cieniem na ABW kładzie się zatem to, że Falenta przez lata spotykał się z waszymi oficerami. Waszym informatorem okazał się człowiek, który – jak dziś twierdzicie – rozpętał aferę taśmową, czyli największy skandal ostatnich lat.
Specjalny wewnętrzny zespół powołany na moje polecenie do samego spodu zbadał kontakty ABW z Falentą. Nie ma najmniejszego śladu, że nam przekazał informacje z taśm. Poszedłem w tej sprawie na pełną współpracę z prokuraturą. Zwolniłem funkcjonariuszy, którzy spotykali się z Falentą, z tajemnicy służbowej i poddałem ich badaniom na wariografie. Wszystkie ustalenia i materiały w tej sprawie, o które wnioskowała prokuratura, natychmiast przekazaliśmy.
Falenta wodził was za nos. Przekazywał wam informacje, które nie miały żadnego znaczenia – głównie donosił na konkurencję biznesową.
To był brak nadzoru na poziomie kadry kierowniczej w delegaturze we Wrocławiu. Należało zakończyć te bezowocne kontakty z Falentą. Osoby, które zawiniły w tym przypadku, już w ABW nie pracują.
W sprawie taśmowej kompromitacji było wiele. Choćby publikacja w internecie akt śledztwa przez biznesmena Zbigniewa Stonogę.
Uważam, że prokuratorzy, udostępniając do kopiowania zdecydowaną większość materiałów, powinni przewidzieć późniejszą ich publikację. Zwłaszcza w sprawie, która od roku nie schodzi z pierwszych stron gazet, która ciągle jest przedmiotem nieustannych politycznych dyskusji. Także brak zarzutu działania w zorganizowanej grupie przestępczej jest zdaniem wielu, w tym i moim, bardzo dyskusyjny. Ale za kwalifikację prawną, stawianie zarzutów na tej podstawie odpowiada prokuratura.
Powiedział pan, że byli funkcjonariusze specsłużb nie mają nic wspólnego z aferą taśmową. A wasz były oficer Bogusław T.? Najpierw prowadził Falentę, a po odejściu ze służby zaczął dla niego pracować. W innej sprawie ma nawet zarzuty za to, że nagrywał dla Falenty biznesową konkurencję.
Plamą na honorze ABW jest nie to, że T. po odejściu ze służby pracował dla Falenty, tylko to, że popełnił przestępstwo. Nie zamierzam go usprawiedliwiać. Ale to pokazuje problem. Otóż w Polsce nie ma systemu oferowania pracy ludziom, którzy odeszli ze służb specjalnych. On odszedł po 15 latach pracy w 2012 r., kiedy pojawiły się pogłoski o zmianach w emeryturach mundurowych. Wówczas odeszło z ABW około 500 funkcjonariuszy. Wojsko ma taki system – byli żołnierze mają pierwszeństwo w zatrudnianiu na stanowiskach w administracji związanych z obronnością i bezpieczeństwem państwa. Koordynator służb specjalnych Marek Biernacki rozpoczął pracę nad wprowadzeniem podobnych przepisów dla funkcjonariuszy służb specjalnych.
Od dwóch lat rząd szumnie zapowiadał reformę służb specjalnych, w tym sprecyzowanie, czym ma się zajmować ABW. W tej chwili Agencja jest jak jeden wielki śmietnik, do którego politycy i prokuratura pchają wszystko – od kontrwywiadu po ściganie internautów źle piszących o władzy.
Projekt ustawy przygotowało MSW i jeszcze przed wakacjami toczyła się na jego temat dyskusja w Sejmie. Uważam, że ABW powinna się skupić na kilku obszarach: kontrwywiadzie, dbaniu o najważniejsze ekonomiczne interesy państwa, ochronie informacji niejawnych. Do tego oczywiście zwalczanie terroryzmu, dlatego Centrum Antyterrorystyczne ABW powinno zostać prawnie wzmocnione poprzez uregulowanie jego działalności w ustawie – to ułatwi nam współpracę z administracją. Powinno się też zwiększyć kontrolę nad bezpieczeństwem w cyberprzestrzeni. Kiedy pojawiają się ataki hakerskie na spółki skarbu państwa, czy urzędy, to krytykuje się nas za brak zabezpieczeń. Dlatego za pośrednictwem koordynatora służb specjalnych wystąpiłem do pani Premier o powołanie Departamentu Bezpieczeństwa Cybernetycznego ABW. W tej chwili nie mamy takich zabezpieczeń jak administracje USA czy krajów zachodniej Europy. Oczywiście ich stworzenie wymaga dodatkowych nakładów finansowych. Wygląda jednak na to, że przed wyborami zmiany nie zostaną wprowadzone. Szkoda, bo ABW potrzebuje jasnego katalogu spraw, którymi powinna się zajmować z urzędu. Inaczej będą wciąż próby angażowania nas do spraw, które nie są istotne dla bezpieczeństwa państwa.
Andrzej Stankiewicz