Czy Państwo Islamskie zastąpi talibów w Afganistanie

Czy ktoś jeszcze pamięta jednookiego mułłę Omara? Duchowego przywódcy afgańskich talibów, który ukrywa się ponoć w pakistańskim Beludżystanie, od lat nie słychać i nie widać.

Dla młodszych bojowników to postać historyczna, odległa niczym prorok Mahomet. Tymczasem Abu Bakr al-Bagdadi, alias samozwańczy kalif Ibrahim, wyrósł na lidera i „gwiazdę” światowego dżihadu.

Co ważniejsze, Bagdadi jest uważany za człowieka sukcesu. Podczas gdy talibowie okopali się na afgańskiej prowincji, jego Państwo Islamskie (PI) od miesięcy stawia skuteczny opór siłom „niewiernych” i „imperialistów”. Po Syrii i Iraku nowotwór kalifatu ujawnia kolejne przerzuty: Nigeria, Libia, Tunezja. Teraz Afganistan.

Podobnie jak w innych krajach zagrożenie nie polega na tym, że do Afganistanu napływają bojownicy z „Syraku”, by budować struktury i dokonywać zamachów. To niektóre grupy talibów zmieniają barwy, wieszając w miejsce białej flagi czarną i ogłaszając wierność kalifowi. Pod sztandar Państwa Islamskiego zaciągają się też najróżniejsze mało znane milicje. Płaci ono lepiej niż talibowie i daje gwarantowany rozgłos. – Każda grupka, która ogłosi, że jest Państwem Islamskim, może liczyć na uwagę mediów, bez względu na jej wielkość – powiedział „Foreign Policy” Anthony Cordesman z Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie.

Przejście od słów do czynów jest tylko kwestią czasu. Przed miesiącem zamaskowani, ubrani na czarno ludzie porwali z autobusu w okolicach Kandaharu 31 Hazarów – to lud pochodzenia mongolskiego stanowiący 20 proc. ludności Afganistanu, wyznający szyizm. Sunniccy fanatycy uznają ich za niewiernych. Napastnicy wyselekcjonowali Hazarów, samych mężczyzn, na podstawie dokumentów i wyglądu. Wkrótce doszło do kolejnego porwania, a 24 marca tajemniczy sprawcy rozstrzelali 13 pasażerów autobusu.

Talibowie wyparli się tych ataków. Policja sugeruje, że to robota Państwa Islamskiego – choć dowodów nie ma. Uzbrojonych band w okolicy nie brakuje. Ofensywa pakistańskiej armii w Waziristanie wypchnęła wielu ukrywających się tam mudżahedinów różnej maści na drugą stronę granicy, do Afganistanu. Miejscowi donoszą, że zaroiło się od bojowników mówiących nieznanymi językami.

Choć w Afganistanie nie doszło jeszcze do żadnego spektakularnego ataku firmowanego przez kalifat, władze biją na alarm. Prezydent Aszraf Ghani pojechał do USA, gdzie przestrzegał przed „strasznym zagrożeniem” ze strony PI w Azji. Przekonywał, że organizacja ta wysyła zwiadowców do południowego i zachodniego Afganistanu, by wybadali możliwości działania. Wtóruje mu premier Abdullah: penetracja PI w Afganistanie to „zjawisko, którego nie wolno ignorować”.

Niewykluczone, że afgańskie władze przesadzają, żeby uzyskać od Amerykanów więcej wsparcia. Prezydent Barack Obama uległ i zgodził się nie redukować, jak wcześniej planowano, liczby żołnierzy USA w Afganistanie – przynajmniej do końca roku pozostanie ich 9,8 tys.

Dowództwo sił NATO w Afganistanie poinformowało, że uwzględnia zagrożenie ze strony Państwa Islamskiego. – Naszym zdaniem ta grupa się rozwija. Na razie jest mała, ale chce się umocnić w regionie – powiedział rzecznik Christopher Belcher. Według Michaela Kugelmana z Centrum Woodrowa Wilsona afgańskie służby wywiadowcze są zbyt słabe, by powstrzymać wzrost PI.

Z chóru alarmistycznych wypowiedzi wyróżnia się zdanie byłego, ale mającego ogromne wpływy prezydenta Hamida Karzaja. W wywiadzie dla CNBC powiedział on, że Państwa Islamskiego nie ma w Afganistanie, bo brakuje mu tam wsparcia.

Rzeczywiście, niewielu Afgańczyków identyfikuje się ze skrajną ideologią kalifa Ibrahima i jego towarzyszy, którym marzy się stworzenie islamskiego królestwa niemal dokładnie wzorowanego na literze Koranu. Dominująca w Azji Południowej szkoła hanafi islamu sunnickiego jest znacznie bardziej tolerancyjna od salafizmu wyznawanemu przez bliskowschodnich radykałów. Pasztunowie, najliczniejsza grupa etniczna w Afganistanie, mają własny kodeks honorowy, pasztunwali. Kiedy w latach 90. do Afganistanu zaczęli napływać wykształceni w pakistańskich medresach talibowie (też Pasztuni), miejscowym plemionom wydawali się obcy. Niemniej zdołali opanować kraj, kusząc wymęczonych wojną Afgańczyków wizją surowego acz sprawiedliwego państwa bożego.

Stawką w grze jest nie tylko rząd dusz, ale też kontrola nad największym bogactwem Afganistanu: opium. Według rosyjskiej federalnej służby ds. kontroli obrotu narkotykami już teraz Państwo Islamskie czerpie nawet 1 mld dol. zysku rocznie z przerzutu afgańskiej heroiny do Iraku i Syrii.

Gdyby PI otworzyło front w Afganistanie, oznaczałoby to poważne zaognienie wojny domowej – groziłby powrót do chaotycznej sytuacji z okresu po wycofaniu Sowietów, kiedy to kraj rozpadł się na udzielne księstwa watażków, wszyscy walczyli ze wszystkimi, sojusze były płynne. Przywódca Hazarów Karim Chalili zapowiedział, że jeśli rząd nie obroni jego ludu, ten zacznie bronić się sam, jak w przeszłości. Jak doniósł „Washington Post”, w Mazar-e Sharif już powstała milicja Marg, czyli „śmierć”, do obrony przed Państwem Islamskim.

Ale zagrożenie ze strony PI może mieć też pozytywny efekt: przyspieszenie procesu pokojowego między rządem a talibami. Oficjalnie negocjacje jeszcze się nie zaczęły, trwają zakulisowe kontakty. Wzrost siły PI w Afganistanie jest nie w smak obu stronom.

Kalifat już miesza w sojuszach. Przestraszeni Hazarowie z Ghazni zwrócili się z prośbą o ochronę do talibów, swoich niedawnych prześladowców. Według jednego z członków starszyzny hazarskiej, cytowanego przez agencję Reuters, talibowie zgodzili się pomóc Hazarom.

Robert Stefanicki

 

Więcej postów