Fakt, że Stany Zjednoczone wywierały presję na europejskich sojuszników w kwestii wprowadzenia antyrosyjskich sankcji, został otwarcie przyznany przez wysokich rangą polityków z Waszyngtonu. W szczególności mówił o tym wiceprezydent USA Joe Biden. Ale teraz wydaje się, że nadchodzi kolejny etap.
Mimo osiągniętego w trakcie ukraińskiego kryzysu złagodzenia konfrontacji zbrojnej ze stron konfliktu, Waszyngton grozi dalszym zaostrzeniem sankcji wobec Rosji i wymaga tego samego od swoich europejskich partnerów.
W swojej powieści, antyutopii „1984” brytyjski pisarza George Orwell opisał tak zwane „Dwie minuty nienawiści” – codzienne oglądanie przez członków partii rządzącej fikcyjnego państwa Oceania krótkiego filmu, który ma na celu wywołanie u widzów nienawiść wobec wrogów partii i przeciwników demokracji. Filmowi towarzyszą histeryczne krzyki, straszny huk, na ekranie pojawiają się wrodzy żołnierze celujący karabinami w widza.
Coś podobnego do tego dwuminutowego filmu miało miejsce w amerykańskim senacie podczas niedawnego wystąpienia asystentki sekretarza stanu do spraw Europy i Eurazji Victorii Nuland. Nie jest ona nowicjuszem w polityce. Skandaliczny rozgłos pani Nuland zyskała podczas rewolucji zbrojnej na Ukrainie w lutym zeszłego roku. Ale nie tyle rozdawaniem ciasteczek nacjonalistom wyprawiającym bezeceństwa na kijowskim Majdanie, co niecenzuralnym określeniem pod adresem Unii Europejskiej, które wypłynęło do prasy. Wtedy omawiała ona przez telefon z ambasadorem USA na Ukrainie Geoffrey’em Pyattem kandydatury na skład przyszłego rządu Ukrainy.
O elokwencji tych epizodów z punktu widzenia roli „wielkiego brata” w sprawie Ukrainy nie trzeba już wspominać. A teraz pani Nuland ogłosiła przejście do następnego etapu. Według niej w najbliższym czasie uda się ona na wycieczkę po kilku krajach europejskich. A mianowicie tych, które nie wykazują entuzjazmu z powodu zaostrzenia wojny sankcji przeciwko Rosji. Wśród nich media wymieniają na przykład takie kraje, jak Grecję, Cypr czy Węgry. Jak zauważyła przy tej okazji niemiecka „Deutsche Wirtschafts Nachrichten”, „Stany Zjednoczone zamierzają przywołać do porządku kraje UE w kwestii sankcji”.
A uzasadnienie zwiększenia nacisku na Moskwę brzmiące z ust pani Nuland było na prawdę w duchu słynnych „Dwóch minut nienawiści”, tak barwnie opisanych przez George’a Orwella. Znalazło się tu wszystko – i ingerencja w sprawy wewnętrzne Ukrainy, i naruszenie umowy z Mińska, i dostawy siłom samoobrony czołgów, wyrzutni rakiet i innej broni, i udział w walkach na wschodzie Ukrainy tysięcy rosyjskich żołnierzy, i panowanie na wschodzie kraju i na Krymie „rządu terroru” i bezprawia. Jak i we wspomnianych „Dwóch minutach nienawiści”, Victoria Nuland oczywiście nie zamierzała przytoczyć żadnych dowodów.
Europejczycy, do których ona zamierza przybyć z podobnym zestawem argumentów, powinni oczywiście uwierzyć jej na słowo, tak jak wcześniej powinni uwierzyć na słowo głównodowodzącemu sił zbrojnych NATO w Europie, generałowi Philipowi Breedlove’owi, który powiedział po ogłoszeniu zawieszenia broni na wschodzie Ukrainy, że sytuacja tam „z każdym dniem się pogarsza”. Sojusznicy już nie mogli wytrzymać takiego nacisku rozdrażnienia. Kancelaria kanclerz Niemiec nazwała wypowiedzi generała „niebezpieczną propagandą”, a minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier zwrócił się z odpowiednimi pytaniami do sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga.
W odniesieniu do ingerencji w sprawy wewnętrzne Ukrainy, najbardziej wymownie powiedział o tym nie tak dawno temu sam szef Białego Domu Barack Obama, który przyznał, że, jak to on powiedział, „przekazanie władzy” w tym kraju odbyło się przy pośrednictwie Stanów Zjednoczonych. A jeśli mówimy o działaniach zmierzających do ustanowienia pokoju na Ukrainie, to raczej nie przyczyni się do tego ogłoszona kilka dni temu przez wiceprezydenta USA Joe’a Bidena dostawa Kijowowi partii tzw. „dodatkowej pomocy” w postaci samolotów bezzałogowych, transporterów opancerzonych i pojazdów wojskowych. Formalnie to wszystkie nie jest śmiercionośną bronią. Jednak zdaniem ekspertów może ona zostać łatwo przekształcona w narzędzie mordu na polu bitwy.
W stosunku do śmiercionośnych broni Barack Obam jeszcze nie podjął decyzji odnośnie ich dostaw do Kijowa. Ale nawet sam taki zamiar, według zastępcy dyrektora Instytutu Analiz Politycznych i Wojskowych Aleksandra Chramczichina, jest nieuzasadniony.
„W rzeczywistości jest to absolutnie bezsensowne przedsięwzięcie, – mówi Chramczichin. – W tym sensie, że z ich punktu widzenia dostawy broni dla Kijowa są szkodliwe. Nawet z ich punktu widzenia. Ale istnieje presja polityczna, która może zmusić do robienia rzeczy, które mogą spowodować szkody im samym, co w rzeczywistości już miało miejsce nie jeden raz.”
Oleg Sewiergin