Gazeta „Die Welt” jest raczej życzliwa Polsce, ale skoro zdarzył się jej taki skandaliczny lapsus, to powinna się z niego wycofać i wprowadzić procedury, które uniemożliwią popełnienie takiego błędu w przyszłości — powiedział dziś Radosław Sikorski w kontekście przegranego procesu przez obywatela polskiego, który poczuł się sponiewierany przez tę gazetę „raczej życzliwą” Polsce.
Ktoś, kto twierdzi o jakimkolwiek medium niemieckim, że jest życzliwe jakiemuś innemu krajowi (może poza Rosją) sam zasługuje na miano lapsusa politycznego.
Skupmy się teraz na „die Welt” i jego „lapsusie językowym”. Wówczas „lapsusowatość” Sikorskiego et consortes będzie jeszcze wyraźniejsza
Proces ruszył dopiero wówczas, gdy wreszcie udało się złamać opór sędzi Elizy Kurkowskiej, która od początku procesu sprawiała na wielu wrażenie, że nie chciała go prowadzić, bo według niej powinna ona trafić przed niemiecki sąd, skoro sprawa dotyczy niemieckiej gazety. Sąd Apelacyjny uznał jednak, że proces może odbywać się w Polsce. Co ciekawe Sąd Apelacyjny stwierdzając to napisał w uzasadnieniu takie słowa:
Skoro artykuł „Die Welt” został rozpowszechniony w Polsce (w formie papierowej i w formie elektronicznej) i w Polsce obywatel polski doznał krzywdy wynikającej z naruszenia jego sfery psychicznej związanej z godnością i tożsamością narodową, to sąd polski może rozstrzygać jego żądanie naprawienia doznanej krzywdy.
Takie podejście do sprawy sądu wyższej instancji pozostawia więc promyk nadziei, że niemieccy zawodowi zakłamywacze historii poniosą jednak karę.
Dlaczego dziennikarzy „die Welt” można nazwać „zawodowymi zakłamywaczami historii”? Otóż w lutym 2013 r. na wniosek pozywającego, w ramach pomocy prawnej dla polskiego wymiaru sprawiedliwości, został przesłuchany w Berlinie redaktor naczelny „die Welt” – Thomas Schmid. Przyznał on, że przed oddaniem do druku każdego artykułu, także tego, w którym pojawił się zwrot „polnisches Konzentrationslager Majdanek”, tekst przeczytało… dziesięciu redaktorów!
Żadnemu z tych dziesięciu zawodowców pochylających się nad tekstem nie przyszło do głowy, że obozu koncentracyjnego pod Lublinem nie zakładali Polacy, lecz „ojcowie i matki” tychże redaktorów z „die Welt”. Zapomnieli już o tym?
Radosław Sikorski należy do partii, która wraz ze swoim koalicjantem kategorycznie sprzeciwia się penalizacji sformułowania „polskie obozy” – projekt opozycji w tym względzie leży już w Sejmie. Brak tego zapisu prokuratorzy i sędziowie w Polsce wykorzystują jako pretekst, aby nie zajmować się sprawą, bagatelizować ją. Oczywiście za każdym razem można przeczytać w uzasadnieniu umorzenia o „skandalicznym określeniu” jakim jest „polski obóz”, ale nie prowadzi to do ukarania zakłamywaczy historii; duchowi następcy dr Goebelsa jak kłamali, tak kłamią dalej. A można przypuścić, że liczba tych kłamstw zwiększy się. Nie tylko w Niemczech.
Tak było przecież ostatnio w związku z obchodami rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Przez media na wszystkich kontynentach przebiegła nazwa „polski obóz zagłady Auschwitz”. Urzędnicy ambasad odfajkowali swą robotę, czyli napisali uprzejme prośby o sprostowania i pewnie poszli na rauty. Przez programowe i instytucjonalne zaniechania Polska, Polacy ponoszą bardzo duże straty na wizerunku. Na dobrym imieniu. Być może czekają nas gorsze rzeczy; akty zemsty, roszczenia finansowe za te „nasze obozy”. No, ale może paradoksalnie takim jak Sikorski chodzi o to. W końcu każdy sposób jest dobry, aby zobaczyć w nas jakąś „murzyńskość”…
Sławomir Sieradzki