Polacy dowiedzieli się w dość niestandardowy sposób o tym, że władze polskie podjęły decyzję w sprawie wysłania polskich jednostek wojskowych na Ukrainę.
Nie chodzi o posiadające mandat międzynarodowy siły rozjemcze, czy misję OBWE. Nie chodzi też o ochronę miejscowej ludności przed zmasowanymi ostrzałami ukraińskiej artylerii.
Chodzi o szkolenie ukraińskich sił zbrojnych, dokonujących – z niewielkimi przerwami i zmienną intensywnością – ludobójstwa na ludności cywilnej własnego kraju.
Niestandardowy sposób polegał na tym, że 25 lutego były rektor Akademii Obrony Narodowej gen. Bogusław Pacek poinformował o tych działaniach na mikroblogu Twitter.
Obecnie ten były oficer Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW) jest pełnomocnikiem ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka i właśnie w takim charakterze się wypowiada. To właśnie ten człowiek ma odpowiadać za wdrożenie programu polskiego MON w zakresie szkolenia sił ukraińskich. Złożył w tej sprawie wizytę w Jaworowie i w Desnie już w grudniu ubiegłego roku. Polscy oficerowie na Ukrainie będą prawdopodobnie szkolili tamtejszych instruktorów.
Strona techniczna tego projektu pozostaje opinii publicznej nieznana; nie wiemy, jakie będą koszty tej wspaniałomyślnej pomocy Kijowowi, ale domyślamy się tylko, że Wojsko Polskie ma dużo pilniejsze potrzeby niż udzielanie „bratniej pomocy” sąsiedniemu prowadzącemu wojnę domową krajowi.
Strona moralna jest w tym wypadku jednoznaczna: jeszcze przed ostatnimi Świętami Bożego Narodzenia, w raporcie międzynarodowej organizacji zajmującej się monitorowaniem przestrzegania praw człowieka Amnesty International czytaliśmy o tzw. ochotniczych jednostkach nacjonalistów ukraińskich: „bataliony te działają na podobieństwo rebelianckich grup przestępczych i powinny być niezwłocznie poddane kontroli. Na przykład blokowanie ludności cywilnej dostępu do żywności stanowi pogwałcenie prawa międzynarodowego, za które sprawcy powinni ponieść odpowiedzialność”.
Cytujemy wyłącznie jeden tego rodzaju raport, choć można by je mnożyć, zwracając także uwagę na te, które zawierają drastyczne opisy bestialskich zbrodni dokonywanych przez walczące po stronie Kijowa jednostki.
Jakakolwiek pomoc, w tym szkoleniowa, udzielana dziś formacjom zbrojnym Ukrainy, sprawia, że polscy żołnierze narażeni będą na uzasadniony zarzut współudziału w zbrodniach przeciwko ludzkości. Z tego powinni zdawać sobie sprawę też polscy oficerowie; ewentualną odpowiedzialność prawną w tej sprawie przyjdzie bowiem zapewne ponosić właśnie im, a nie Siemoniakowi i jemu podobnym, którzy być może będą już wówczas na politycznej i ministerialnej emeryturze.
Strona ekonomiczna przedsięwzięcia budzi co najmniej równie poważne wątpliwości. Minister obrony zapowiedział wysłanie na Ukrainę kontyngentu około stu oficerów. Uczynił to w sposób daleko odbiegający od ogólnie przyjętych w takich sprawach standardów; nawet posłowie – członkowie sejmowej Komisji Obrony Narodowej nie zostali zaznajomieni ze szczegółami misji. Nie wiemy zatem, jakie będą koszty misji, ale założyć możemy jedno – będą to środki polskiego resortu obrony, bo raczej trudno wyobrazić sobie, by w jakikolwiek sposób partycypowała w kosztach zbankrutowana strona ukraińska.
Wszystko to ma miejsce w sytuacji drastycznych cięć budżetu MON i zapowiadanych masowych zwolnień żołnierzy zawodowych, których jeszcze kilka lat temu tak gorąco zachęcano do związania swej kariery życiowej z armią. Tylko w latach 2016-2022 planowane jest w ramach tej redukcji wyrzucenie na bruk ponad 34 tys. osób. Zakłada się też, że żołnierz zawodowy w stopniu szeregowego przechodzić ma w stan spoczynku po 12 latach służby, choć tendencja w armiach europejskich jest odwrotna, bo przecież dłuższa służba równoznaczna jest z profesjonalizacją sił zbrojnych.
Wreszcie aspekt międzynarodowy i geopolityczny – Polska po raz kolejny stawia się w jednym rzędzie nie z poważnymi graczami europejskimi, ale raczej w gronie krajów realizujących w Unii Europejskiej strategię polegającą na bezapelacyjnym realizowaniu interesów Stanów Zjednoczonych. Obok lotniskowca USA na Morzu Północnym znanego jako Wielka Brytania, kajaków bojowych Waszyngtonu nad Bałtykiem, czyli Litwy, Łotwy i Estonii; pojawia się kuter patrolowy Stanów Zjednoczonych na południowym brzegu Morza Bałtyckiego – Polska.
Jednocześnie w Polsce zaczyna się nieśmiała na razie dyskusja na temat wysyłania broni nad Dniepr; wypowiadał się w tej sprawie m.in. zwierzchnik sił zbrojnych prezydent Bronisław Komorowski. Podobno chodzić ma o sprzedaż Kijowowi uzbrojenia, jednak po raz kolejny pojawia się pytanie o możliwości finansowe ukraińskiego budżetu. W sytuacji, gdy brakuje w nim środków na zapewnienie funkcjonowania elementarnej infrastruktury, usług publicznych i polityki społecznej, przeznaczenie kolejnych funduszy na zbrojenia jest nie tylko mało wiarygodne, ale też – gdyby miało miejsce – pogłębić może katastrofę społeczną, w której i tak pogrążone jest upadłe ukraińskie państwo. Banałem będzie też stwierdzenie o przeżerającej tamtejszą administrację, w tym wojskową, korupcji.
Wiedzą o tym przedstawiciele większości krajów Unii Europejskiej – żadnego militarnego wsparcia Ukrainie nie zamierzają udzielać ani Niemcy, ani sąsiadujące z Polską kraje Europy Środkowej – Słowacja i Czechy. Warszawa woli jednak dołączać do politycznie znajdującej się poza Europą Wielkiej Brytanii Davida Camerona czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które zdecydowały się właśnie na dostawy broni Kijowowi; wypełniając tym samym zlecenie USA, na które wszakże budżet tego kraju stać. Pewnie zresztą takiego wsparcia udziela już też sam Waszyngton, bo jak stwierdził niedawno były amerykański dyplomata James Jatras, „dyskusja o dostawach broni trwa już od jakiegoś czasu. Zwykle wskazuje to na to, że rozpoczęła się już realizacja tajnego dozbrajania i że już dziś dostarczamy niektóre rodzaje broni bezpośrednio”.
Decyzja o wysłaniu polskich żołnierzy na Ukrainę stoi w sprzeczności z odczuciami większości Polaków nie chcących jakiegokolwiek militarnego zaangażowania swego kraju w ukraińską wojnę domową. Kontrastuje z polityczną ewolucją współczesnej Ukrainy. 28 lutego grupa Polaków została zatrzymana na polsko-ukraińskiej granicy. Obrzucano ich wyzwiskami i sugerowano wręczenie łapówek. W końcu w ich paszportach wbito pieczątki o trzyletnim zakazie wjazdu na terytorium Ukrainy. Uzasadnienie: brak; nieoficjalnie funkcjonariusze SBU wspomnieli, że podróżujący za wschodnią granicę obywatele Polski, mieli dokonywać fałszowania historii najnowszej ukraińskiego ruchu „narodowego”. Chodziło im o to, że polska delegacja chciała dotrzeć na uroczystości 71. rocznicy zamordowania ponad tysiąca mieszkańców wsi Huta Pieniacka przez tamtejszych „narodowców” z dywizji Waffen SS „Galizien” i ochotniczych jednostek nacjonalistycznych. Ale cóż, to mały zgrzyt, jeden z wielu innych. Komenda dla Warszawy jest jednoznaczna: Polskę z Europy – wyprowadzić! Wiecznego sojusznika zza oceanu – dozgonnie miłować!
Mateusz Piskorski