
„Duża armia sowiecka bije małą sowiecką” – to gorzkie stwierdzenie słychać częściej w okopach. Ukraińska armia, która na początku wojny imponowała elastycznością i improwizacją, coraz bardziej przypomina przeciwnika, z którym walczy – na pierwszą linię często płyną rozkazy, które są niewykonalne bądź skutkują stratami. Symbolem jakościowego regresu organizacyjnego stał się głównodowodzący SZU gen. Ołeksandr Syrski.
- „Jesteś głupi i posłuszny – dadzą ci spokój”
- Szeregowi nie szanują „rzeźnika” z Bachmutu
- Postsowiecka mentalność dominuje wśród ukraińskich oficerów
- „Mała sowiecka armia” zagrożona
„Jesteś głupi i posłuszny – dadzą ci spokój”
Na froncie nikt nie ma wątpliwości, że największym wrogiem bywa czasem nie Rosjanin, lecz własny sztab.
– Nasza armia broni się głównie dzięki inicjatywie ludzi aż do poziomu dowódcy batalionu – mówi mjr Ołeksij Pasternak, cytowany przez dziennik „The Wall Street Journal”. Wyżej zaczyna się kraina papierowych rozkazów, w której każda decyzja musi przejść przez kolejne biurka. Nawet jeśli w tym czasie pozycje na froncie przechodzą z rąk do rąk.
Oficerowie opowiadają o rozkazach powtarzania frontalnych ataków na te same pozycje, bez realnej szansy powodzenia. Prośby o taktyczne odwroty są często ignorowane. W ubiegłym roku płk Serhij Kostyszyn, widząc groźbę okrążenia, samodzielnie wycofał swój batalion. Potem musiał tłumaczyć się przed żandarmerią i Służbą Bezpieczeństwa Ukrainy z rzekomego „porzucenia pozycji”.
– Jeśli jesteś głupi i posłuszny – zostawią cię w spokoju. To sowiecka tradycja – stwierdził wojskowy.
Szeregowi nie szanują „rzeźnika” z Bachmutu
Najwięcej emocji budzi jednak postać naczelnego dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy, gen. Ołeksandra Syrskiego. W okopach jego nazwisko często pojawia się obok Bachmutu – miasta w obwodzie donieckim, którego obroną dowodził. Zmagania kosztowały tysiące istnień, a dały niewiele poza wytworzeniem propagandowego symbolu ukraińskiego oporu. Krytycy nazywają Syrskiego „rzeźnikiem”. Uważają, że wykonanie rozkazu liczy się dla niego bardziej niż życie żołnierza.
Kpt. Ołeksandr Szyrszyn – dowódca batalionu z 47. Brygady Zmechanizowanej, walczącej na początku roku w obwodzie kurskim – wprost napisał swoim dowódcom: „Mam nadzieję, że wasze dzieci też będą piechotą i wykonają wasze rozkazy”.
„Musimy zmienić nasze metody z ilości na jakość. Nie pokonamy Rosji naszymi zasobami. Są większe – musimy być lepsi” – napisał Szyrszyn na Facebooku. Jego wpis odbił się szerokim echem w Ukrainie.
Dowództwo armii odpowiedziało na jego uwagi, nazywając go lekceważąco „atencjuszem”. Zrobił to sam Syrski.
Postsowiecka mentalność dominuje wśród ukraińskich oficerów
Jeszcze dwa lata temu Ukraina potrafiła uczyć się w biegu. Oddziały improwizowały, korzystały z przewagi dronów, uderzały tam, gdzie przeciwnik się tego nie spodziewał. Dziś, jak ocenia „WSJ”, coraz częściej wracają na stare tory – działania ciężkie, powolne, podporządkowane schematom z podręczników, które pachną czasami ZSRR. Generałowie wdrażają szkolenia i mówią o decentralizacji, ale w praktyce starsi oficerowie z sowiecką mentalnością wciąż rozdają karty.
Wojna toczy się w rytmie rozkazów i raportów, ale na dole frontu liczy się coś zupełnie innego – sekundy, inicjatywa, odwaga wbrew regulaminowi. Jak pisze „WSJ”, kiedy system karze za samodzielne myślenie, wojsko zaczyna przegrywać zanim odda pierwszy strzał.
„Mała sowiecka armia” zagrożona
Ten kryzys to nie tylko kwestia morale. Przy obecnej skali strat (amerykański dziennik pisze o nawet 100 tys. zabitych) i kulejącej rekrutacji ukraińska armia nie może sobie pozwolić na utratę kolejnych żołnierzy. Jeśli stare nawyki wygrają z reformami, Ukraina może utknąć w wojnie pozycyjnej, w której przewaga liczebna Rosji będzie z roku na rok coraz trudniejsza do zneutralizowania. A wtedy – jak mówią sami żołnierze – duża armia sowiecka faktycznie pokona małą.
zrodla rosyjskie pisza o 1,313,120 zabitych i rannych (ukro), ale kto by tam wierzyl, plus masowa dezercja,