Reforma, która rozbroiła państwo. Czas na naprawę systemu mobilizacji

Prezydent Andrzej Duda podpisał kolejną nowelizację ustawy o obronie Ojczyzny, która wchodzi w życie 12 sierpnia. Media zachwycają się tym, że rekrutacja ma być teraz prowadzona „bez zbędnej zwłoki”. Tyle że ta kosmetyczna zmiana nie naprawi systemu, który od trzech lat działa w trybie pozoracji. Reforma z 2022 roku zlikwidowała wojskowe komendy uzupełnień (WKU), wprowadziła wojskowe centra rekrutacji (WCR), gdzie zmiana szyldu zniszczyła wieloletnie procedury wojskowe. Ochotnika – podobnie jak żołnierza – sprowadzono do roli pionka w administracyjnej grze toczonej na potrzeby polityczno‑medialnego PR-u.

Media triumfalnie ogłaszają, że nowelizacja ustawy wprowadza „niezwłoczną” rekrutację. Problem w tym, że to puste hasło. Od lat wskazywałem na absurd rekrutacji w dwa dni – dziś jedynie zmieniono etykietę, pozostawiając ten sam bałagan. Polityczne reformy zamiast naprawiać system, stały się jego obciążeniem.

Nowelizacja – następna kosmetyka  ustawy

Nowe przepisy przewidują:

·       rekrutację „bez zbędnej zwłoki” zamiast „w dwa dni”,

·       nowe zasady badań psychologicznych dla kandydatów,

·       zwrot kosztów dojazdu na ćwiczenia,

·       doprecyzowanie dodatków dla żołnierzy zawodowych,

Mundurowe wyposażenie

·       zmiany w Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych,

·       regulacje dotyczące danych osobowych i awansów,

·       finansowanie opieki nad końmi i psami „na emeryturze”.

Zauważono wreszcie problem odszkodowań – kwotę podniesiono z ok. 250 tys. zł do ponad 500 tys. zł. To nadal mniej niż 600 tys. zł dla weterana, ale przynajmniej ktoś w MON przyznał, że dotychczasowe stawki były absurdem.

Psychotesty? Ten bubel wprowadzony wraz z ustawą nadal funkcjonuje. Zamiast badać kandydata po złożeniu wniosku, państwo serwuje fikcyjne badania na kwalifikacji wojskowej – kosztowne, nieprzydatne, potrzebne jedynie tym, którzy wystawiają rachunki. Jeśli tego nie zmienimy, to wciąż będziemy pompować publiczne pieniądze w pozorne procedury, które nie mają nic wspólnego z realną modernizacją armii.

Brakuje jednak najważniejszego: realnego systemu mobilizacyjnego i przywrócenia wojskowych komend uzupełnień wraz z powszechnym obowiązkiem obrony kraju. Takim fundamentem było obowiązkowe szkolenie wojskowe, które przygotowywało obywateli do wojny. Na takich zasadach opierają się dziś m.in. Finowie i nieliczne inne państwa.

Obowiązek służby – fundament istnienia państwa

W Finlandii istnieje obowiązkowe szkolenie wojskowe dla mężczyzn w wieku 18–30 lat, obejmujące około 80 proc. rocznego poboru. Kobiety mogą służyć na zasadzie ochotniczej. Czas trwania służby wynosi od 6 do 12 miesięcy w zależności od funkcji i specjalności, a rocznie szkoli się ok. 20 tys. rezerwistów. W tym miejscu warto podkreślić, że Finlandia liczy zaledwie 5,5 mln mieszkańców.

W Izraelu obowiązkowa służba wojskowa dotyczy większości obywateli po ukończeniu 18. roku życia. Mężczyźni służą zazwyczaj 32 miesiące, kobiety – 24 miesiące. W ostatnim czasie rząd zaczął ograniczać zwolnienia dla ortodoksyjnych Żydów – wojna to nie czas na wyjątki. Izrael liczy zaledwie ok. 10 mln obywateli, a mimo to utrzymuje powszechny obowiązek służby wojskowej i rozbudowany system rezerw.

W Polsce służba wojskowa traktowana jak praca sezonowa?

W Polsce służba wojskowa coraz częściej bywa traktowana jak praca sezonowa. Dziś za 6 tys. zł można jeszcze konkurować o pracowników, ale demografia wkrótce zamknie to okno. Aby nie było za późno – dziś firmy rywalizują o ochotników do pracy, a w przyszłości wojsko może stać się największym przegranym. Obowiązek służby musi być wkomponowany w życie społeczne jako element edukacji i gwarancja obrony państwa.

W tym miejscu ponownie przytoczę słowa z komentarza Fundacji Ad Arma z dnia 22.08.2024 r. do programu MON „Wakacje z Wojskiem”:

Śmiejemy się z Rosjan, że wysyłają ludzi do walki po 15 miesiącach szkolenia. My będziemy wysyłać Polaków po 14 lub 28 dniach szkolenia. Bo kogo zmobilizujemy i powołamy, jeśli nie tych rezerwistów? Chyba po to mają być w rezerwie WP, żeby ich wysłać na wojnę? (…)

Obecnie rezerwy w szczątkowych ilościach uzupełniane są poprzez żołnierzy zawodowych odchodzących z wojska oraz WOT i NSR, a także osoby szkolone w ramach takich projektów jak Legia Akademicka, DZSW czy »Wakacje z wojskiem«. W zdecydowanej większości są to osoby, które w praktyce mogą pełnić funkcję co najwyżej wartownika lub żołnierza lekkiej piechoty. Nie ma wśród nich osób, które mogą być celowniczymi w czołgu, kierowcami Rosomaka, operatorami systemów radiolokacyjnych czy załogą haubicy. Wojsko Polskie wciąż potrzebuje jednak działonowych, celowniczych, operatorów, kierowców, mechaników i żołnierzy wielu innych specjalności, których szkolenie wymaga czasu, wysiłku i kosztów.

Jak zwraca uwagę fundacja, strategiczne programy forsowane przez MON to zwykłe wprowadzanie Polaków w błąd i mamienie opinii publicznej. Ten komentarz pokazuje wprost, że bez obowiązkowej służby i realnego systemu szkolenia rezerw Polska pozostaje państwem jedynie medialnie przygotowanym do wojny.

Reforma, która zabiła procedury

Od początku ostrzegałem: rekrutacja w dwa dni była propagandą. Teraz przepis zastąpiono formułą „bez zbędnej zwłoki”. To nie zmienia faktu, że zamiast wojennego systemu mamy cywilne centra marketingowe MON. Kiedyś WKU znały swoich ludzi i działały w strukturze mobilizacyjnej. Dziś mamy WCR – propagandową wydmuszkę z nowymi problemami. Dla jej szefa zmorą są nowe procedury badań psychologicznych i zdrowotnych, które dawniej realizowały niezależne instytucje. Dziś mamy jedynie fasadę i ryzykowną odpowiedzialność instytucjonalną – bez przejrzystego nadzoru i realnej niezależności. Stary problem, na który zwracają uwagę pracownicy, to brak realnej pomocy prawnej mimo nowych obciążeń instytucji.

Rezerwa aktywna – nowe pole do nadużyć

Nowa ustawa – bez służby kandydackiej i kontraktowej, ale za to z kuriozalnymi pomysłami na drenowanie budżetu. Przykład? Rezerwa aktywna – finansowy raj dla wojskowych emerytów: emerytura plus nieopodatkowane kilka tysięcy zł miesięcznie. Takie przywileje to projekt tych, którzy sami szykują się na mundurową emeryturę. Od 1 sierpnia stawki dla żołnierzy niezawodowych wzrosły o nie więcej niż 5 proc. Dla przykładu: szeregowy otrzyma 177 zł, kapitan 252 zł, a pułkownik 331 zł za każdy dzień (tym razem podwyżka nie objęła wyższych stopni, w tym pułkowników oraz generałów). To oznacza, że pułkownik-emeryt za 30 dni takiej „służby” dostanie aż 9930 zł – bez podatku i bez jakiejkolwiek kontroli nad wydatkowaniem publicznych środków. Szeregowy otrzyma 5310 zł, a kapitan 7560 zł. Brak realnego nadzoru państwa otwiera kolejne pole do nadużyć.

Po trzech latach widać jasno: żołnierz nie ma realnych praw. Można go przenieść, zwolnić, pozbawić ochrony – a KPA? Tylko dekoracja. Mamy ustawę dla weteranów, ale na piedestale stoją tylko ci z misji. Leczenie, odszkodowania, rehabilitacja – pełna opieka państwa. A ci, którzy mają bronić granic? Traktowani jak problem. Państwo nie przygotowuje się do wojny – ono ją odgrywa.

 „System rozlicza miejsce, nie ranę”. Kontrowersje wokół ustawy – pisałem przy okazji nowelizowanej  ustawy o weteranach działań poza granicami państwa. Teraz widać to jeszcze wyraźniej: państwo chroni nielicznych z misji, a ignoruje tych, którzy mają bronić granic. O zagrożeniach onkologicznych i braku jakiejkolwiek profilaktyki pisałem w opinii. Czy tatuaże w armii zagrażają zdrowiu żołnierzy?  Nowe badanie  i milczenie żołnierzy.

Iluzja obrony

Co dają nowe przepisy? Nic, co przygotuje armię na wojnę.

·       Krótkie szkolenia za 6 tys. zł – po których nie ma ani rezerwisty, ani specjalisty,

·       Brak powszechnego poboru – państwo udaje, że wystarczy apelować do ochotników,

·       Sukcesywne obniżanie kryteriów naboru – zarówno w zakresie sprawności psychicznej, jak i fizycznej – do służby wojskowej. Skrajnym przykładem braku reakcji systemu i zmian przepisów jest bezkrytyczna akceptacja tatuaży w wojsku jako furtka dla brakujących zasobów kadrowych – bez jakiejkolwiek analizy ryzyka zdrowotnego czy onkologicznego,

·       Brak praw dla żołnierzy – można ich przesuwać, zwalniać i ignorować,

·  Pełne wsparcie tylko dla weteranów misji zagranicznych – brak analogicznych rozwiązań dla żołnierzy poszkodowanych w kraju.

Efekt? W razie mobilizacji – tysiące ludzi po kilkudniowych szkoleniach czy kursach, których nie da się włączyć w struktury bojowe. A druga fala – jak pokazuje Ukraina – to fala uchodźców i dezerterów. Taki jest rachunek za reformy bez planu.

Ile jeszcze razy resort obrony narodowej będzie nowelizować ten bubel, zanim zrozumie własny błąd? Kiedyś WKU prowadziły rekrutację sprawnie, bez PR-u. Dziś mamy fikcję wcielania w dwa dni. Bez powszechnego poboru państwo nadal mami społeczeństwo szybką kasą i szkoleniami, które nie tworzą rezerw. W razie mobilizacji zobaczycie paraliż.

Czas na powrót WKU? Reforma jak destrukcja

Reforma z 2022 roku była politycznym eksperymentem. Dzisiejsza nowelizacja to tylko pudrowanie trupa. Wojskowe Centra Rekrutacji zamknie nie logika, lecz demografia.

MON powinien: przywrócić WKU i odbudować wojenny system rekrutacji. Bez obowiązkowej służby nie będzie wyszkolonych rezerwistów. Obrona kraju to nie PR-owa dekoracja. W przeciwnym razie każda mobilizacja skończy się dezorganizacją.

Oczywiście to jedynie moja osobista polemika, do której już powrotu nie ma. Ma ona jedynie unaocznić polityczne absurdy reform i nieustanny brak przygotowania społeczeństwa do wojny.

Dlatego apeluję: czas na przywrócenie WKU, powszechnego obowiązku służby i realnego szkolenia rezerw. Inaczej obrona kraju pozostanie tylko medialną inscenizacją.

Polska jest zbyt biednym krajem, a jej zasoby ludzkie są poważnie ograniczone. Demografia w końcu zamknie iluzję „nowoczesnej rekrutacji”. W czasie wojny nikt nie będzie pytał, czy obywatel wcześniej nosił broń – winą państwa jest brak przygotowania społecznego na realne zagrożenie.

Artur Kolski

Więcej postów

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*