Swietlana, podobnie jak jej ojciec, jest zootechniczką. Mimo wykształcenia z zakresu nauk przyrodniczych, od zawsze była też społeczniczką. W czasie Euromajdanu przed dziesięcioma laty, pisała wiersze, które później czytała przed tłumem zgromadzonych na pl. Niepodległości w Kijowie. Do Polski wyjechała w 2015 roku, by zarobić pieniądze dla dorosłych już synów i leciwej matki.
– Zaczynałam jak wszystkie dziewczyny – od sprzątania. Tak najłatwiej szybko zarobić. Po dwóch latach zapisałam się do szkoły masażu, dwa lata pracowałam w hotelu, teraz mam swój gabinet. Więc mi się udało trochę awansować. Ale na początku pracowałam cały dzień, a potem szłam na zmiany nocne. Jadłam w autobusie w drodze do pracy, bo mi było szkoda czasu. Czasem spałam 2 godziny na dobę – mówi Swietlana.
Wiele jej koleżanek, niezależnie od doświadczenia i kompetencji, wciąż zajmuje się sprzątaniem. – To jest zawsze taka pierwsza praca, którą się bierze, żeby już coś było, żeby tu jakoś zacząć życie i mieć co wysłać rodzinie. Moja koleżanka, która w Ukrainie była nauczycielką, tutaj na początku w 2022 roku pracowała jako tłumaczka, ale potem jak chciała na stałe dostać pracę w szkole, to jej się nie udało.
Historia Swietłany to nieodosobniony przypadek. Osób, które w Polsce pracują poniżej swoich kompetencji – lub wcale, choć chciałyby i mogły – jest więcej. Często jednak w „pracy na start” utykają na lata.
Pokusa sięgania po migrantów
Na początku sierpnia kilkanaście organizacji przedsiębiorców wystosowało wspólny apel do rządu:
„Polska potrzebuje pracowników – wspierajmy legalną, zrównoważoną imigrację zarobkową”.
Zdaniem jego autorów to jedyny sposób, by poradzić sobie ze zmieniającą się sytuacją demograficzną, a dokładniej brakiem wystarczającej liczby rąk do pracy.
– Pracodawcy z oczywistych względów są zorientowani na zysk, często krótkookresowy, więc nie dziwi mnie przesadnie to, że pojawiają się takie apele. Mieliśmy przez lata do czynienia z łatwym dostępem do relatywnie taniej siły roboczej i ochoczo korzystano z tych zasobów – mówił niedawno w rozmowie z Wyborczą.biz prof. Paweł Kaczmarczyk, kierownik Ośrodka Badań nad Migracjami, UW.
Podobnego zdania jest prof. Jacek Męcina, ekspert rynku pracy również związany z Uniwersytetem Warszawskim.
– Patrząc na to najbardziej pragmatycznie, to oczywiście najprościej byłoby sięgnąć po osoby z zagranicy. Natomiast, moim zdaniem, nie możemy sobie na to pozwolić – mówi prof. Jacek Męcina. Aktywizowanie tych, którzy z jakiegoś powodu oddalili się od rynku pracy, jest w naszym społecznym interesie – dodaje.
Najprościej rzecz ujmując chodzi o to, żeby każda osoba miała swoje miejsce w społeczeństwie i nie czuła się wypchnięta poza nie. – Przywrócenie tych osób na rynek pracy ma w sobie też element godnościowy, bo daje ludziom możliwość samorealizacji dzięki pracy. A nam, jako społeczeństwu, to się po prostu opłaca – mówi Męcina.
Przykład? Im więcej Polaków jest aktywnych zawodowo, tym większe są wpływy ze składek, a mniejsze wydatki na świadczenia społeczne.
Gdy jednak w grę zaczyna wchodzić polityka, to, co wiemy w teorii, zaczyna rozmywać się z praktyką.
Jak rządzący podchodzili przez wiele lat do migracji, ujawniła w zeszłym roku tzw. afera wizowa. Polski rząd ściągał migrantów ekonomicznych, pobierając za przyspieszenie legalizacji pobytu łapówki. Wszystko po to, by zdobyć pracowników dla firm, m.in. dla spółek Skarbu Państwa. Z „szybkiej ścieżki wizowej” korzystał np. Orlen, który ściągał cudzoziemców do pracy przy budowie kompleksu rafineryjno-petrochemicznego w Płocku.
Jak wynika z ustaleń „Gazety Wyborczej”, Prawo i Sprawiedliwość ściągnęło w ten sposób do Polski ponad 360 tys. osób.
Wszystko to – apele, ale także realne ściąganie osób z zagranicy – odbywało i odbywa się, w czasie, kiedy aż 41,4 proc. Polaków w wieku 15-65 lat jest bierna zawodowo. Innymi słowy: 4 na 10 osób w wieku 15-65 lat nie pracuje i nie szuka pracy. Część z nich to np. studenci czy osoby na emeryturze bądź rencie, ale to nie wszystko. W Polsce mamy bowiem całkiem spore zasoby, których z różnych powodów nie wykorzystujemy.
Część kobiet zostaje w domu. Tak działa „kara za macierzyństwo”
Pierwszą grupą, która mogłaby zasilić polski rynek pracy są kobiety. Z ich aktywizacją wciąż mamy naprawdę spory problem. Spośród nich 48,5 proc. (w wieku 15-89 lat) w drugim kwartale tego roku nie podjęło i nie było zainteresowanych pracą (bez względu na to, czy były zarejestrowane jako bezrobotne, czy nie). A to oznacza, że duża część zasobów i umiejętności kobiet wciąż jest dużo częściej (dokładnie o 14 p. proc. w porównaniu do mężczyzn) niewykorzystana.
Raport GUS-u pokazuje, że tak jak nauka czy studia są najczęstszym powodem bierności zawodowej mężczyzn w wieku produkcyjnym, tak dla kobiet są nią obowiązki rodzinne, w tym opieka nad małym dzieckiem. Jako przeszkodę do podjęcia pracy wskazuje je 12,5 proc. kobiet, podczas gdy wśród mężczyzn odsetek ten wynosi jedynie 2 proc.
Najnowsze dane GUS-u nie są wyjątkiem i wpisują się w znane od lat zjawisko „child penalty” (ang. kara za dziecko). Choć precyzyjnie byłoby mówić jednak o „karze za macierzyństwo”.
Jak pokazało bowiem badanie Ministerstwa Finansów, pojawienie się dziecka w rodzinie nadal drastycznie obniża aktywność zawodową kobiet, jeszcze długo po narodzinach nie wraca ona do poziomu sprzed ciąży.
Jak czytamy w raporcie: ,,Po narodzinach pierwszego dziecka aktywność kobiet spada, zwłaszcza gdy posiadają więcej niż jedno dziecko. Jedynie zatrudnienie matek z jednym dzieckiem powraca do poziomu sprzed roku największego spadku. Najsilniejszy efekt jest widoczny u matek z przynajmniej trójką dzieci”.
Choć badanie dotyczyło dzieci urodzonych w latach 2005 – 2012, możemy podejrzewać, że do dziś w wielu miejscach w Polsce niewiele się zmieniło. Dane Ministerstwa Rodziny z początku 2024 r. wskazywały, że w 43 proc. gmin w Polsce nie ma żadnego żłobka lub klubiku dziecięcego, które mogłyby przejąć część obowiązków opiekuńczych i pozwolić matkom wrócić na rynek pracy.
Warto przy tym pamiętać, że obowiązki opiekuńcze kobiet nie dotyczą tylko dzieci, ale też osób starszych. Już w 2014 roku Angelina Grigoryeva z Princeton University udowodniła, że córki dwa razy częściej niż synowie biorą na siebie opiekę nad schorowanymi rodzicami.
Edukują się, ale ich potencjał zostaje w domu
Brak dostępu do opieki dla najmłodszych dzieci i wsparcia w opiece nad seniorami de facto zatrzymuje więc sporą grupę potencjalnych pracownic w domu. To o tyle niekorzystne, że dziś to kobiety statystycznie są lepiej wykształcone niż mężczyźni. Wśród absolwentów uczelni wyższych, którzy zakończyli naukę w 2023 roku, kobiety stanowiły 63 proc.
Mimo to od lat nie udaje nam się zatrzymać błędnego koła: kobiety w wieku produkcyjnym wypadają z rynku pracy, aby opiekować się dzieckiem lub innym członkiem rodziny. Przez to mają mniejsze doświadczenie czy luki w CV, a to z kolei obniża ich szanse na zatrudnienie i skutkuje niższymi od męskich wynagrodzeniami.
Jak jednak podkreślają eksperci, temat obniżonej aktywności zawodowej kobiet to problem, na który nie ma łatwych rozwiązań. A w dużej mierze wynika też ze starych zaniedbań:
– Myślę, że gdybyśmy przykładali większą wagę do równości płac kobiet i mężczyzn, to łatwiej byłoby zachęcić kobiety do powrotu na rynek pracy po urodzeniu dziecka – mówi prof. Jacek Męcina z Uniwersytetu Warszawskiego.
Doktorka Justyna Sarnowska-Wilczyńska, socjolożka z Uniwersytetu SWPS zwraca z kolei uwagę, że obecny stan rzeczy to efekt nie tylko zaniedbań polityki publicznej, ale też wzorców kulturowych.
– Warto tutaj podkreślić te czynniki i to, że funkcjonujemy jednak w dość tradycyjnym i patriarchalnym społeczeństwie, zwłaszcza jak popatrzymy na obszary kraju poza największymi miastami – zaznacza.
Oprócz wzorców kulturowych, które przekładają się np. na obawy mężczyzn przed skorzystaniem z urlopu rodzicielskiego, kluczowe są jednak czynniki finansowe.
– Rodzinom finansowo bardziej się opłaca, aby to właśnie kobieta zrezygnowała czasowo z zatrudnienia lub je ograniczyła. Nie mam też wątpliwości, że systemowa opieka (żłobki i przedszkola) to kolejna, bardzo istotna część tej całej układanki. Publicznych placówek jest mało, a dostęp do nich ograniczony, nawet w dużych miastach.
Nie tylko podniesienie wieku emerytalnego
Co oczywiste, liczba aktywnych zawodowo spada 10-krotnie w przypadku pracowników kończących 60 (w przypadku kobiet) i 65 (w przypadku mężczyzn) lat. Jak jednak zauważają eksperci, znaleźliśmy się w momencie, w którym powinniśmy zadać sobie pytanie, czy nie warto zacząć szerzej aktywizować pracowników w wieku emerytalnym. A dokładniej: robić więcej, by zechcieli pracować także po osiągnięciu ustawowego wieku emerytalnego.
Gdy ogólny poziom aktywności zawodowej rozbijemy na grupy wiekowe, okazuje się, że w przypadku osób w wieku 60 (w przypadku kobiet) i 65 lat (w przypadku mężczyzn), pracuje już tylko nieco ponad 9 proc. O 7,4 p.proc. spada też aktywność pracowników po 45 roku życia.
Choć dziś w Polsce obowiązuje jeden z najniższych wieków emerytalnych w Europie, jasne jest, że obecny rząd nie zdecyduje się na jego podwyższenie. Jego podniesienie przez rząd Donalda Tuska przed laty uważa się za decyzję, która pozbawiła wówczas władzy Platformę Obywatelską. Wciąż warto jednak zastanowić się nad sposobami na aktywizację emerytów.
Zwłaszcza, że oni i tak coraz częściej postanawiają dorabiać do emerytury. Według danych ZUS, na koniec 2023 r. aż 854 tys. osób w wieku emerytalnym nadal była aktywna zawodowo. W porównaniu z rokiem 2015 to wzrost o 48 proc.
Pierwsze chwiejne kroki w kierunku systemowego wspierania seniorów na rynku pracy, wykonuje Ministerstwo Pracy, Rodziny i Polityki Społecznej. Resort zamierza bowiem wprowadzić dofinansowanie, które będzie skierowane do przedsiębiorców zatrudniających seniorów.
Będą oni mogli otrzymać dofinansowanie na zatrudnienie osoby, która ukończyła 60 lat (w przypadku kobiety) i 65 lat (w przypadku mężczyzny). Wysokość dofinansowania będzie wynosić maksymalnie do 50 proc. minimalnego wynagrodzenia za pracę miesięcznie.
Jak jednak podkreśla dr Sarnowska-Wilczyńska, wiele osób w wieku emerytalnym nie chce dłużej pracować, bo po wielu latach ciężkiej, nierzadko fizycznej pracy, po prostu marzą o odpoczynku. – Nie wszyscy mogą sobie jednak na to pozwolić, bo wiele osób starszych musi pozostać aktywnych zawodowo, by zapewnić sobie byt. A to zupełnie inna sytuacja niż ta, którą próbujemy wykreować dzisiaj – kontynuacji pracy jako pasji, dającej poczucie sensu – dodaje dr Sarnowska-Wilczyńska.
3 miliony 300 tys. osób z niepełnosprawnościami
Kolejną niemałą grupą, którą powinniśmy mieć na uwadze są osoby z niepełnosprawnościami (OzN). Aż 82,3 proc. z nich nie wykonuje żadnej regularnej pracy. Większość z nich utrzymuje się z zasiłków, które wypłacane są przez państwo. Mimo że często, zwłaszcza, gdy mowa o lekkim czy umiarkowanym stopniu niepełnosprawności, byliby w stanie ją podjąć.
Ilu pracowników mogłyby zyskać firmy, gdyby otworzyły się na te grupy? Osób z niepełnosprawnością w stopniu lekkim jest w Polsce ponad 600 tys., a z umiarkowanym – niemal 1,5 miliona. Duża część z nich nie pracuje wcale, utrzymuje się ze skrajnie niskich rent. A jeśli już pracują, to bardzo często wykonują prace poniżej swoich kompetencji. Możliwość pracy przynajmniej części z nich dałaby większe finansowe bezpieczeństwo, poczucie sprawczości, a dla budżetu – wpłaty z podatków i składek.
Jasne, choroby czy niepełnosprawności utrudniają pracę, ale wiele z nich wcale jej nie uniemożliwia. Dobrze pokazują to dane GUS: nawet te osoby, które określały stan swojego zdrowia jako „ograniczający, ale niezbyt poważnie” pozostawały bez pracy w aż 78,6 proc. przypadków. Wśród wszystkich OzN aktywnych zawodowo jest jedynie 18,7 proc. osób w wieku produkcyjnym.
Zasoby migrantów, którzy przyjechali do Polski też pozostają niewykorzystane
Sięgnijmy teraz po inne dane. Według raportu agencji pracy tymczasowej EWL z lutego tego roku, aż 59 proc. migrantów, którzy przybyli do Polski z Ukrainy po wybuchu wojny, a po kilku miesiącach (wśród badanej grupy, średnio po czterech), postanowiło wyjechało do Niemiec, nie podjęło w naszym kraju żadnej pracy. Wielkość tej grupy szacuje się na ok. nawet 300 tys. osób.
I tak np., osoby, które w Ukrainie pracowały jako wysoko wykwalifikowani specjaliści, wśród przybyłych do Polski uchodźczyń i uchodźców stanowili 9 proc. W Polsce zatrudnienie na takich stanowiskach znalazło tylko 1 proc. przyjezdnych.
Podobnie jest w przypadku nauczycielek, które stanowią aż 10 proc. uchodźczyń. Pracę w zawodzie w Polsce znalazło tylko 1 proc. wszystkich przybyłych do Polski. Co oznacza, że z przybyłych do Polski Ukrainek z wykształceniem pedagogicznym, pracę w zawodzie znalazła tylko co 10.
Jednym z wyjaśnień dla tych danych może być fakt, że wiele kobiet pełniło i pełni opiekę nad członkami rodziny, z którymi wyemigrowało.
– Około 30-40 proc. ukraińskich uchodźców wojennych nie weszła na polski rynek pracy, czasami ze względów zdrowotnych, ale jednak najczęściej dlatego, że pełnią funkcje opiekuńcze – zajmują się dziećmi, osobami starszym – mówił Wyborczej.biz prof. Kaczmarczyk
Mamy problem z aktywizacją osób, które wypadły z rynku pracy
Listę grup, które z różnych powodów nie chcą pójść do pracy, można by wydłużać, m.in. o osoby dotknięte kryzysem psychicznym, które pozostają bez odpowiedniej opieki lekarskiej i terapeutycznej, czy osoby wykluczone komunikacyjnie.
Jak podkreśla prof. Męcina wciąż nie umiemy sprawnie i na dużą skalę aktywizować również tych osób, które długotrwale wypadły z rynku pracy.
– Urzędy pracy nie radzą sobie z przywracaniem na rynek pracy osób długotrwale bezrobotnych – mówi prof. Męcina. – A bardzo często takie osoby pozostają bez pracy dlatego, że nie podeszliśmy do ich problemów kompleksowo. Sytuacja robi się jeszcze trudniejsza jeśli te osoby weszły w system świadczeń, albo co gorsza – funkcjonują w szarej strefie.
Mówiąc o kompleksowym podejściu i systemowym wsparciu prof. Jacek Męcina podaje przykłady działań, które z pozoru mogą się wydawać błahe. – Dla osób oddalonych od rynku pracy takie kwestie, jak uzupełnienie uzębienia, czy zadbanie o stabilny poziom glukozy przy chorobach metabolicznych, okazują się często realną przeszkodą w podjęciu pracy – wyjaśnia prof. Męcina. Częściowo dlatego, że utrudniają znalezienie zatrudnienia, a częściowo dlatego, że wpływają na samoocenę danej osoby. Jeśli jest niska, dużo łatwiejszym rozwiązaniem wydawać się może wycofanie i rezygnacja.
Świadoma polityka zmierzająca do aktywizacji kobiet, seniorów, osób z niepełnosprawnościami czy imigrantów już w Polsce mieszkających sprawiłaby, że napięcia na naszym rynku pracy byłoby łatwiej zniwelować.
– Szacunki mówią o braku 1,5-2 mln osób na naszym rynku. Bez migrantów się nie obejdzie, ale moglibyśmy zmniejszyć tę liczbę wykorzystując te zasoby, które już mamy – mówi Jacek Męcina.