– Powtarzam mamie, że nie musi godzić się na upokorzenia w Polsce tylko dlatego, że jest Ukrainką. Mamy prawa jak polscy pracownicy. Tak, wiem, że mówię jak „zetka” – stwierdza w tokfm.pl 24-letnia Iryna Horbunowa.
Ukraińskie „zetki”. „Wdzięczność Polsce nie może zamykać nam ust”
Iryna stara się wytłumaczyć mamie, że wdzięczność Polsce ma granice. – Sama od dwóch lat dziękuję Polakom za to, że nas przyjęli do swojego kraju, gdy uciekaliśmy przed wojną. I będę dziękować dalej. Ale gdy ktoś źle mnie tutaj traktuje, to się bronię lub wzywam pomoc. Nikt nie może mną pomiatać. Ostatnio w restauracji, w której pracuję, podpity klient zwyzywał mnie od „ukraińskich szmat”. Od razu poprosiłam szefa, żeby go wyprosił, co zresztą szybko zrobił. Wdzięczność Polsce nie może zamykać Ukraińcom ust, gdy są źle traktowani – podkreśla 24-letnia Iryna Horbunowa.
Jej starsza o ćwierć wieku matka Waleria milczy w takich sytuacjach. Robi to od pierwszego dnia pracy w Polsce. To wtedy zatrudniająca ją Polka powiedziała do męża: „Widać, że ta Ukrainka czasy świetności ma już za sobą. Przynajmniej nie będzie cię kusiło”. – Wiadomo, że przykro mi się zrobiło, gdy to usłyszałam. Ale gdybym wtedy się obraziła, to pewnie do dziś nie miałabym pracy – ucina pani Waleria.
Znoszenie upokorzeń to dla niej przepustka do zatrudnienia na czarno i za mniej niż minimalna krajowa. Zarabia tak od dwóch lat, gotując, sprzątając, piorąc i prasując. Według raportu organizacji humanitarnej CARE International in Poland, w naszym kraju jest ok. 100 tysięcy pracowników domowych z Ukrainy. Ponad 60 proc. z nich było dyskryminowanych.
– Powtarzam mamie, że nie musi godzić się na upokorzenia w Polsce tylko dlatego, że jest Ukrainką. Polska to dobry kraj: nie zmusza nas do pracowania bez umowy ani u ludzi, którzy nas nie szanują. Możemy to robić legalnie i mamy prawa jak polscy pracownicy. Tak, wiem, że mówię jak „zetka”. Tutejsi znajomi już mi wytłumaczyli, z jak „roszczeniowego” pokolenia jestem – śmieje się Iryna.
Polka się dąsa. „Ale ci Ukraińcy są leniwi! Przez to przegrywają wojnę”
Pani Waleria tylko w domu opowiada, co spotyka ją w pracy. Wersja „na wynos” brzmi: „Ważne, że zarabiam. Nie dzieje mi się wielka krzywda”. Powtarza ją jak refren.
Iryna: – Gdy mama zaczęła pracę, szefowa specjalnie wyciągała biżuterię z szuflady i kładła ją na widoku. Chciała sprawdzić, czy Ukrainka jej nie ukradnie. Oczywiście, nic nie zginęło, bo mama jest uczciwa. Ale jak można tak sprawdzać ludzi? To obraźliwe.
Waleria: – Skontrolowała mnie i po sprawie. Nie stała mi się krzywda.
Iryna: – Szefowa liczy mamie, ile kaw wypiła. Jeśli więcej niż dwie w ciągu dnia, to wyrywa jej filiżankę z ręki, wrzuca do zlewu i każe jej wrócić do pracy. Mama przychodzi do domu zmęczona nie tylko robotą, ale i ciągłym stresem.
Waleria: – Nie ma co przesadzać. Jak wypiję mniej kawy, to nie stanie mi się krzywda. A nawet będzie zdrowiej.
Iryna: – Zdarza się, że szefowa patrzy pod światło na podłogę i sprawdza, czy mama wymyła ją dokładnie. Jeśli zauważy jakąś smugę, to się wścieka i płaci mniej na koniec miesiąca.
Waleria: – Ale zawsze płaci. Nie ma co szukać problemów. Nic się nie dzieje.
Iryna: – Polka obiecała płacić minimalną stawkę godzinową, czyli teraz 22 zł na rękę. Ale daje 15 zł i w dodatku nieregularnie. Czasem po prostu mówi, że nie ma i że trzeba poczekać tydzień.
Waleria: – Pani daje, ile ma. Żadna krzywda się nie dzieje. Przecież nie głoduję.
Iryna: – Dom Polki jest duży, a pracy w nim sporo. Mama wszystko dokładnie sprząta, a w zamian czasem usłyszy: „Ale ci Ukraińcy są leniwi! Pewnie przez to przegrywają wojnę”.
Waleria: – To niemądre i smuci, bo robię, co mogę. Tylko nie zawsze wszystko zrozumiem po polsku i zdarza się, że jakiegoś polecenia nie wykonam. Nie można też powiedzieć, że Ukrainiec na froncie jest leniwy. Tyle, co on tam krwi i potu przeleje… Ale też nie ma co narzekać, gdy mojej pani coś się wyrwie. Narzekać będę mogła, gdy wrócę do Ukrainy.
Praca na czarno i złe traktowanie? „Mama weźmie i jakoś przetrzyma”
Iryna i jej matka uciekły spod Odessy w pierwszych dniach pełnoskalowej inwazji Putina. Dotarły do Krakowa i tam stopniowo ułożyły sobie życie. Waleria tymczasowo, bo zamierza wrócić do swoich sióstr w Ukrainie. W Polsce nie czuje się jak u siebie, bo nie ma tutaj znajomych, a jej polski kuleje. Jednak na razie nie chce zostawiać córki. Czeka, aż Iryna skończy staż w międzynarodowej korporacji, dostanie tam etat w dziale sprzedaży i nie będzie musiała dorabiać jako kelnerka.
– Dobrze byłoby, gdyby mama została w Krakowie do końca wojny, bo nie chcę się o nią bać. Ale widzę, że tutaj się męczy. Nie musiałaby, przecież Polska od niej tego nie wymaga. Tylko że mama o nic się nie upomni, ani nie zaprotestuje, bo uważa, że w cudzym kraju jej nie wolno. Że musi być wdzięczna za wszystko, co tutaj dostanie. Praca na czarno i złe traktowanie? Weźmie i jakoś przetrzyma. Tak chyba ma większość uchodźców z Ukrainy, zwłaszcza z pokolenia mojej mamy. Ja już nie, bo chcę tutaj zostać i czuć się swobodnie, u siebie. Nauczyłam się polskiego, znalazłam tutaj partnera, znajomych i pracę. Wiem, że mogę się w Polsce przydać – mówi Iryna.
Ma rację, co potwierdza choćby marcowy raport Deloitte, który zleciło Biuro Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców ONZ. Wynika z niego, że po wybuchu pełnoskalowej wojny Ukraińcy wnieśli do budżetu Polski od 25 do 34 mld złotych. To więcej niż nasz rząd przeznaczył na finansowe wsparcie dla tych uchodźców. Według wspomnianego raportu w 2022 i 2023 roku wydano na to łącznie 20 mld zł.
„Jesteś z Ukrainy, ale mam nadzieję, że nie kradniesz”
Polina Senchenko przyjechała do Łodzi po tym, jak rosyjska armia ruszyła na Kijów. – Mój ojciec jest żołnierzem, więc zaczął bronić miasta, a nam kazał się spakować i uciekać do krewnych w Polsce. Przed 2022 rokiem pomieszkiwałam już w Łodzi, ale zawsze wracałam do ukochanego. On też poszedł na wojnę, gdy Putin nas znowu zaatakował. Zginął. Tata dalej walczy. Ciągle piszemy do niego, by sprawdzić, czy żyje – wzdycha 29-letnia Polina.
Jak dodaje, właśnie za to patrzenie w telefon jej matka Oksana dostaje reprymendy od Polki, u której pracuje. Opiekuje się jej zniedołężniałym ojcem: robi mu zakupy, karmi, sprząta, pierze. W zamian słyszy: „Ciągle gapisz się w komórkę. Nikt cię nie nauczył pracować?!”.
– Mama nauczyła się tego sama. W Kijowie miała biuro rachunkowe i odkąd wyjechałam na studia do Polski, brała dwa razy więcej zleceń. Wie co to praca, od rana do wieczora również – jak teraz – poniżej kwalifikacji. Ciągle jej mówię, żeby nie pozwalała, by nią pomiatano. By wyznaczyła szefowej granice, a najlepiej się zwolniła. Ale ona nie chce przeglądać ogłoszeń z ofertami pracy. Boi się, że w nowej się nie sprawdzi. Nie żąda też umowy. W Polsce po prostu w siebie nie wierzy, a szefowa to wykorzystuje. Daje jej niecałe trzy tysiące złotych na rękę, jak za dorywczą robotę. A przecież mama jest na każde wezwanie, też w weekendy. Godzin ma tyle, że starczyłoby na półtora etatu – tłumaczy.
Jak dodaje, najgorsze są jednak docinki szefowej, które rujnują Oksanie poczucie swojej wartości. Słyszy: „Wyglądasz dzisiaj, jakbyś dopiero co z wojny wróciła”, „A wy tam, w Ukrainie, mopa znacie czy tylko szmatę? Mnie obojętne, czego użyjesz. Byle podłoga była wymyta”, „Ty jesteś z Ukrainy, ale mam nadzieję, że nie kradniesz”.
Ukrainka dyktuje Polakowi, co może w swoim kraju? „To wasze prawo”
Polina mówi, że na takie traktowanie by się nie zgodziła. Namawia matkę, by nagrała szykany swojej pracodawczyni, po czym zaniosła je na policję albo do mediów. Oksana jednak każdą taką sugestię ucina zdaniem: „Nie szukam kłopotów w cudzym domu”. Córka odpowiada, że po pierwsze problemy same je odnajdują, a po drugie: „Zróbmy tak, żeby tutaj był nasz dom”.
– Ale mama tego nie umie i planuje wrócić do Ukrainy. Ja chcę zostać. Nostryfikowałam już ukraiński dyplom farmaceuty, zdałam wszystkie egzaminy i dostałam pracę w aptece. Jestem szanowana przez koleżanki z pracy. Dostaję od nich też emocjonalne wsparcie, gdy wpadam w panikę, bo mój tata długo się nie odzywa. Myślę, że większość Polaków ma takie podejście do Ukraińców. Ale tutaj, jak zresztą w każdym kraju, są też źli ludzie. Upokarzają innych tylko dlatego, że nie urodzili się na ich ziemi – wzdycha.
Przyznaje, że zdarza się jej usłyszeć chamskie uwagi, np. od klientów apteki: „Pani też z Ukrainy? Rozpanoszyliście się wszędzie”. – Wtedy mówię, że nie mogą się do mnie tak zwracać. Gdy raz ktoś się rozpędził i nazwał mnie „banderowskim nasieniem”, to zagroziłam wezwaniem policji. Krzyczał, że mu dyktuję, co może we własnym kraju. Ale to nie ja, tylko wasze prawo. Ono chroni też mnie i innych Ukraińców. Właśnie dlatego czuję się tutaj bezpiecznie i chcę zostać – podsumowuje Polina Senchenko.
Źródło: tokfm.pl