Makabra we Wrocławiu. Ze ścian i sufitu zaczęła kapać krew. To był początek koszmaru

Makabra na wrocławskim Psim Polu! Z sufitu mieszkania pani Moniki zaczęła sączyć się dziwna substancja. Wkrótce na jaw wyszła wstrząsająca prawda. Starsza sąsiadka z piętra wyżej zmarła i jej ciało zaczęło się rozkładać… Nie to było jednak najgorsze. Po śmierci kobiety przez kilka dni nikt nie mógł wejść do mieszkania.

— Nad nami mieszkała starsza, samotna pani. Zmarła w swoim mieszkaniu, o czym dowiedzieliśmy się w piątek po południu, kiedy ciało w stanie rozkładu zaczęło „przeciekać” przez sufit do naszego mieszkania — relacjonuje „Gazecie Wyborczej” pani Monika, mieszkanka wielopiętrowego budynku na ulicy Litewskiej na we Wrocławiu.

Makabra we Wrocławiu. Ze ścian i sufitu zaczęła kapać krew

Jak opowiada portalowi kobieta, o sprawie poinformowała policję i straż pożarną. Gdy służby weszły do mieszkania przez okno, stwierdziły, że zgon starszej lokatorki nastąpił z przyczyn naturalnych. Klucze do mieszkania miały zostać przekazane rodzinie zmarłej kobiety, jednak nie udało się znaleźć do nich kontaktu.

— Pan, który opiekował się sąsiadką, nie widniał w żadnych dokumentach jako osoba upoważniona. Policja odmówiła więc przekazania mu kluczy — mówi „Wyborczej” pani Monika. Nie miała wówczas pojęcia, że to dopiero początek koszmaru.

Przez trzy dni nikt nie mógł wejść do mieszkania zmarłej sąsiadki

Jak opisuje „Wyborcza”, jedyną osobą uprawnioną do wejścia do mieszkania był prezes Spółdzielni Mieszkaniowej im. Bolesława Krzywoustego, Tadeusz Sadowy.

— Powiadomiliśmy go w sobotę. Przyjechał, ale odmówił przyjęcia kluczy, zasłaniając się tym, że to mieszkanie własnościowe — wyjaśnia pani Monika.

Próbowała przekonać prezesa, że chodzi tylko o otwarcie drzwi i wpuszczenie firmy do dezynfekcji, którą sama znalazła i gotowa była opłacić. Firma jasno bowiem określiła, że tego typu sprzątanie musi rozpocząć od górnego mieszkania — podłóg i ścian — a potem przejść do mieszkania niżej, by było to skuteczne i bezpieczne.

Prezes spółdzielni pozostał nieugięty. — Zaznaczyłem, że lokal nie jest nasz, to mieszkanie z wyodrębnioną własnością. Prawnik spółdzielni wyraźnie powiedział, że nie jestem uprawniony do tego. Obiecałem, że w poniedziałek zajmiemy się sprawą i tak zrobiliśmy — tłumaczy „GW” Tadeusz Sadowy.

Pani Monika miała skontaktować się z także z Sanepidem, jednak jak się dowiedziała, odpowiednia komórka nie działała w weekendy. Sprawa utknęła więc w martwym punkcie aż do poniedziałku. Pani Monika i jej bliscy z powodu potwornego zapachu musieli na ten czas przenieść się do znajomych.

W całym mieszkaniu unosił się potworny zapach, a oni znaleźli się w impasie

Policja w poniedziałek stwierdziła, że do wydania klucza potrzebna jest podstawa prawna. Urzędnicza machina ruszyła. — Poprosiliśmy Sanepid o nakaz zobowiązujący nas do przeprowadzenia prac dezynfekujących w lokalu. Dostałem go i od razu napisaliśmy do policji o wydanie klucza, nasz pracownik go odebrał — mówi „GW” prezes Sadowy.

Przedstawiciele spółdzielni, lokatorzy z zanieczyszczonego mieszkania i pracownicy firmy sprzątającej, jak relacjonuje portal, spotkali się we wtorkowy ranek (27 sierpnia). Prace w mieszkaniu zmarłej lokatorki zostaną wykonane na koszt spółdzielni. Za sprzątanie w mieszkaniu poniżej ma zapłacić pani Monika.

— Z jednej strony rozumiem, że przepisy blokowały działania prezesa spółdzielni. Z drugiej strony zarządza tym budynkiem i wszyscy jesteśmy poniekąd jego podopiecznymi — przyznaje na łamach „GW” kobieta. — Finalnie to my zostaliśmy na weekend z kapiącą ze ścian i sufitu mieszanką krwi i płynów ustrojowych.

Źródło: fakt.pl

Więcej postów