“Fronty Wojny”. Trzy typy broni, które sprawdziły się na ukraińskim froncie. Jak pod tym względem stoi Polska?

niezależny dziennik polityczny

Czy polska armia wyciąga wnioski z wojny w Ukrainie? Wspólnie ze specjalistą z zakresu uzbrojenia Mariuszem Cielmą przeanalizowaliśmy trzy typy uzbrojenia, które sprawdziły się na froncie – amunicję artyleryjską 155 mm, drony oraz precyzyjne pociski balistyczne bardzo krótkiego zasięgu ATACMS, wystrzeliwane z popularnych wyrzutni HIMARS. A potem zadaliśmy sobie pytanie: jak w tych trzech elementach stoi polska armia?

Gościem 18. odcinka podcastu “Fronty Wojny” był redaktor naczelny miesięcznika “Nowa Technika Wojskowa” Mariusz Cielma. Korzystając z okazji, że mieli w studiu wysokiej klasy specjalistę z zakresu uzbrojenia, autorzy podcastu Marcin Wyrwał i Edyta Żemła postanowili sprawdzić, czy i jak polska armia korzysta z doświadczeń wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Gdyby Rosja uderzyła teraz…

Swój program dziennikarze zaczęli jednak od ogólnego pytania: gdyby Rosja uderzyła na Polskę teraz, to w jakiej kondycji znajdują się nasze siły zbrojne?

— W tym momencie jesteśmy w przebudowie, a w wielu przypadkach odbudowie zdolności w naszym wojsku. Ja to porównuję do placu budowy – odpowiedział Mariusz Cielma, po czym podał konkretny przykład: — Oczywiście na defiladzie widzimy czołgi Abrams czy czołgi K2, ale nasza piechota zmechanizowana, która ma towarzyszyć tym czołgom, ciągle jeździ w 50-, 60-letnich bojowych wozach piechoty.

— Musimy zastępować stary sprzęt nowym. Skala zakupów musi iść często w tysiące egzemplarzy. Na każdy przykład nowoczesnego sprzętu mogę od razu podawać to, co jest nawet często w większej liczbie bardzo przestarzałe – dodał gość podcastu.

Stan polskiej zbrojeniówki

Jeśli mowa o zakupach, to warto zadać sobie pytanie, w jakim stanie znajduje się polski przemysł zbrojeniowy. Wojny są motorem napędowym dla zbrojeniówek. Jak wygląda sytuacja w Polsce? Wiosną zeszłego roku, po ponad roku masowej inwazji Rosji na Ukrainę, Mariusz Cielma powiedział w Onecie, że choć polska zbrojeniówka przespała najlepszy moment, to i tak jest skazana na sukces. Czy dziś podtrzymuje swoje zdanie?

— Wiele państw wyprzedza nas we współpracy z Ukrainą — odpowiedział gość “Frontów Wojny”. — Są podpisywane nie tylko umowy ramowe, ale pojawiają się coraz bardziej mięsiste umowy. Ale w Polsce jest przyzwolenie społeczne, żeby wydawać pieniądze na armię, więc nasz przemysł będzie spokojnie funkcjonował, zaopatrując choćby Wojsko Polskie.

Jeśli polski przemysł faktycznie “jest skazany na sukces”, to w takim razie w jakim zakresie czasowym? Bo jeśli na przykład chodzi o podstawowy typ amunicji artyleryjskiej 155 mm, to wojna trwa już od dziesięciu lat, a polska zbrojeniówka wciąż nie potrafi sobie poradzić z jego produkcją.

— Są takie rodzynki, że weszliśmy na pewne rynki z niektórymi naszymi systemami uzbrojenia — odpowiedział Mariusz Cielma. – Systemy przeciwlotnicze Piorun kupiła na przykład Norwegia, która mogłaby kupić dowolne systemy, bo śpi na pieniądzach i która zaliczana jest do państw tak zwanego starego NATO. Niestety, mało jest takich sukcesów – podsumował.

Dlaczego jednak nawet wysokiej klasy produkty polskiej zbrojeniówki nie mogą się przebić na zewnątrz wobec niekoniecznie lepszych produktów konkurencji? Tak jest choćby z polską armatohaubicą samobieżną Krab, która cieszy się w Europie mniejszą popularnością od analogicznego produktu koreańskiego K9.

Zdaniem redaktora naczelnego “Nowej Techniki Wojskowej” wchodzą tu w grę trzy czynniki. Po pierwsze, ważne są kwestie polityczne, czyli jak nasze państwo, poprzez prezydenta, premiera czy ministrów, umie przebić się do ministrów innych państw z informacją, że Polska jest poważnym partnerem. Po drugie, w przeciwieństwie do Polski takie kraje jak Korea Południowa czy USA oferują kredyty, które inicjują eksport uzbrojenia. Po trzecie, w Polsce “leżą” badania i rozwój, czyli mało jest inwestycji w nowe rozwiązania, czy to dla Wojska Polskiego, czy to na eksport.

W magazynach amunicji hula wiatr

W kolejnej części programu rozmówcy przeszli do omówienia podstawowej amunicji toczącej się w Ukrainie wojny, czyli amunicji artyleryjskiej. W skali dnia na froncie wystrzeliwuje się, w zależności od intensywności działań, od 10 tys. do 60 tys. pocisków NATO-wskiego kalibru 155 mm lub analogicznego kalibru po stronie rosyjskiej 152 mm.

Tymczasem, w zeszłym roku ówczesny szef Polskiej Grupy Zbrojeniowej Sebastian Chwałek mówił, że Polska ma możliwości produkowania 30-40 tys. takiej amunicji rocznie, co by starczyło nam na kilka dni działań wojennych. Ta liczba może być jednak jeszcze niższa, bo wielu ekspertów i polityków twierdzi, że roczna produkcja w Polsce wynosi tylko 6 tys. sztuk.

W tej kwestii jest kilka pytań. Po pierwsze, jaka jest faktyczna produkcja tego rodzaju amunicji w Polsce? Po drugie, jakie dziś posiadamy jej zapasy? Po trzecie, ile sztuk takiej amunicji powinniśmy mieć w magazynach, aby czuć się bezpiecznie wobec ewentualnego konfliktu zbrojnego?

— Przez sześć, siedem lat wyprodukowaliśmy w granicach 40 tys. To pokazuje, że w skali rocznej faktycznie nasz przemysł dostarczał maksymalnie kilka tysięcy takich pocisków – odpowiedział Mariusz Cielma. – Wydaje mi się więc, że wypowiedź prezesa Chwałka z zeszłego roku dotyczy sumarycznej liczby amunicji, jaką jest w stanie wyprodukować cała polska zbrojeniówka, czyli amunicji 155 mm, 152 mm, 122 mm, a może bym nawet dorzucił moździerzową, bo to tak wygląda.

Mariusz Cielma przypomniał, że przykładowo według oficjalnych sprawozdań elaboracja amunicji u polskiego producenta trotylu Nitro-Chemu wyniosła 3 tys. sztuk w 2020 r. Przy tej okazji dziennikarze przypomnieli, że mimo olbrzymich potrzeb wywołanych wojną na Wschodzie, wskutek personalnych rozgrywek w tym zakładzie doszło do wielomiesięcznego opóźnienia w rozpoczęciu działania maszyny do elaboracji pocisków artyleryjskich, co dobrze pokazuje ogólną sytuację w polskiej zbrojeniówce.

— Co najgorsze, to produkt końcowy, czyli pocisk może mieć pieczątkę na skrzyni “Made in Poland”, ale kluczowe elementy, od których można zacząć produkcję, niestety nie są wytwarzane w naszym kraju. Dotyczy to zarówno prochu, jak i innych elementów związanych głównie z różnymi chemikaliami, które służą do wytwarzania amunicji – powiedział gość “Frontów Wojny”.

Jeśli chodzi o polskie zapasy magazynowe, to Mariusz Cielma przypomniał, że w pierwszych miesiącach inwazji Rosji na Ukrainę Polska przekazała amunicję naszemu sąsiadowi. — Zakładam, że bardziej w tych naszych magazynach i składach to dzisiaj hula wiatr, niż stoją skrzynie z amunicją — podsumował.

W końcu ekspert odniósł się do pytania, jaka liczba pocisków 155 mm zabezpieczyłaby Polskę wobec rosyjskiego ataku. Gen. Waldemar Skrzypczak, który był gościem “Frontów Wojny” w maju, stwierdził, że “na dzień dobry” powinniśmy dysponować liczbą 800 tys. sztuk.

— 800 tys. to jest jakieś minimum minimów, na początek — powiedział Mariusz Cielma. – Jeśli chodzi o pełnoskalową wojnę, to musimy wejść na poziom milionów. Federacja Rosyjska wchodziła w tę wojnę, a są to dane sprzed około dekady, bo później stały się one dużo bardziej trudno dostępne, z liczbą 11-12 milionów pocisków artyleryjskich i dosyć szybko się wystrzelano z tego.

Kiedy i jak osiągnąć taką liczbę?

— Nawet jeśli chodzi o te minimum 800 tys. sztuk, to musiałoby pracować na to kilka źródeł, czyli nie tylko nasz przemysł, ale także i dostawy z zagranicy, bo takie są realizowane. Kupujemy amunicję artyleryjską z Korei Południowej. I do tego miał być dodany program z udziałem przemysłu prywatnego. Myślę, że wtedy w perspektywie jakichś pięciu lat być może doszlibyśmy do tego pułapu 800 tys. – odpowiedział gość podcastu.

Drony – poziom blisko zera

Następnie rozmówcy skupili się na uzbrojeniu, które od początku masowej inwazji Rosji na Ukrainę rozwinęło się w sposób wręcz rewolucyjny, czyli na dronach. Mariusz Cielma podkreślił, że obecnie na froncie najlepiej sprawdzają się masowo produkowane “drony jednorazowego użytku”, czyli popularne drony kamikadze eksplodujące przy zetknięciu z celem. — W tym obszarze my jesteśmy blisko zera — stwierdził gość “Frontów Wojny”.

— Jak bardzo blisko zera jesteśmy, to ja też mogę powiedzieć — dodał Marcin Wyrwał. — Niedawno rozmawiałem z producentem ukraińskim dronów, który korzysta z absolutnie najnowszych technologii. Powiedział mi, że jeśli nie starcza im części na miejscu, to kupują je zagranicą, najlepiej z bliskich krajów Europy Środkowej. Wtedy zapytałem go, jakie elementy do swoich dronów kupują z Polski. A on odpowiedział: “skrzynki”.

Lepiej stoimy w zakresie tzw. amunicji krążącej, a to za sprawą specjalizującej się w dronach tego typu Grupy WB. — Mają ogromny sukces, w dużej mierze dzięki konfliktowi w Ukrainie, bo przeszli z poziomu kilkudziesięciu bezzałogowców rocznie do kilku tysięcy — powiedział Mariusz Cielma.

Znacznie gorzej jest, jeśli idzie o produkcję dronów w państwowej zbrojeniówce. — Ze dwa, trzy lata temu zadałem na spotkaniu ówczesnemu prezesowi PGZ Sebastianowi Chwałkowi pytanie, kiedy będzie ten Orlik, czyli dron, nad którymi oni wtedy pracowali. On powiedział, że na wiosnę. Wtedy ja zapytałem: “Ale którego roku”? Wszyscy wtedy wybuchnęli śmiechem, ale to się jednak przekuło w realia. Do dziś nie mamy tego drona – powiedział Mariusz Cielma.

Przy okazji rozmowy o dronach dziennikarze Onetu przypomnieli opisywaną przez siebie niedawno historię o pewnej brygadzie Wojsk Obrony Terytorialnej, która pochwaliła się na Facebooku szkoleniem dronowym, które się w niej odbyło. Bardzo szybko pojawiły się pod tym wpisem komentarze żołnierzy, którzy organizowali szkolenie. Przypomnieli oni dowództwu, że chwali się sukcesami ludzi, którzy musieli przeprowadzić całą operację na prywatnym sprzęcie, ponieważ brygada go nie posiada.

— Ja mam wrażenie, że w Sztabie Generalnym wszyscy operują na tu i teraz, a nie ma wizji tego, jak wojsko powinno się rozwijać — podsumowała tę część rozmowy Edyta Żemła.

— Ja nawet nie nazwałbym tego wizją. To są jakieś tam plany i nawet jeżeli one mają zapisane jakieś długoterminowe, to one i tak się zmieniają. Nic tak szybko się nie zmienia, jak te różne wojskowe plany – dodał Mariusz Cielma.

Plany mamy rozbudowane, ale co z realizacją?

Ostatnią część rozmowy poświęcono wielkiemu sukcesowi wojny w Ukrainie, czyli precyzyjnym pociskom typu GMLRS oraz ATACMS wystrzeliwanym z wyrzutni HIMARS. To właśnie przekazanie przez Amerykanów tej broni w ogromnym stopniu przyczyniło się do sukcesu ukraińskiej kontrofensywy z jesieni 2022 r., kiedy odbili z rosyjskich rąk miasto Chersoń i obwód charkowski.

Polska zamówiła u Amerykanów w sumie 500 wyrzutni HIMARS, a w Korei Południowej 2018 podobnego typu wyrzutni K239 Chunmu. Dziennikarze zapytali swojego gościa, jak Polska stoi pod tym względem.

— Plany mamy, oczywiście, bardzo rozbudowane. Ta artyleria słusznie jest traktowana jako jako część, która może dawać nam przewagi na polu walki – odpowiedział Mariusz Cielma. — Problemem jest to, że znowu nie zabezpieczyliśmy potrzeb przeniesienia choćby produkcji tej amunicji podstawowej, czyli tej o zasięgu 80 km. Ta produkcja miała być u nas. Są teraz zapowiedzi, że może za rok jakaś umowa będzie, ale moim zdaniem to jest mydlenie oczu.

— Grzech pierworodny tego wszystkiego jest taki, że my najpierw wydajemy te miliardy na zakup tego sprzętu, a później chcemy negocjować, co my będziemy z tego mieli, że te miliardy wydaliśmy — powiedział szef “Nowej Techniki Wojskowej”. — Proszę państwa, tak się nie kupuje! Ja tak nie kupuję nawet telewizora, ani niczego innego, że najpierw wydaję pieniądze, a potem pytam o rabat albo jakiś inny dodatek. Tak się nie prowadzi biznesu nawet na poziomie gospodarstwa domowego.

Źródło: onet.pl

Więcej postów