
Awantura o środki z Krajowego Planu Odbudowy to przede wszystkim głęboki kryzys komunikacji rządu z obywatelami. Panie i Panowie, w dobie cyfrowej tak nie da się zażegnać żadnego przesilenia! To ważne, bo prawdopodobnie to dopiero początek ujawniania, na co jeszcze popłynąć mogło KPO.
Jako że dziś wszyscy lubimy transparentność, to proszę bardzo. Jako przedstawiciel trzeciego sektora w Polsce reprezentuję fundację, która starała się o środki z Krajowego Planu Odbudowy. Tych, którzy lubią binarne podziały rzeczywistości, muszę jednak rozczarować.
Fundacja otrzymała figę z makiem. I już. Co jednak ważniejsze, w sierpniu 2025 roku z bliska oglądałem, jak wyglądało konkursowe dysponowanie środkami z KPO. Podejrzewam, że „kontrowersje hotelarskie” to wierzchołek góry lodowej. Górę pieniędzy trzeba było dystrybuować błyskawicznie. Rząd Donalda Tuska jeszcze był względnie świeży, zatem cała procedura w praktyce wyglądała jak fuzja chaosu z pobojowiskiem.
W sektorze kultury teoretycznie duże środki poszatkowano jak kapustę na mikroczęści. Następnie – kompletnie nie wiadomo, dlaczego – ich przyznawaniem zajęła się instytucja z muzyką, tańcem i narodem w nazwie. Oczywiście konkursy dla całego świata kultury rozpisano „na ostatnią chwilę”.
Nic dziwnego, że trzeba było się chłodzić w tamtym ukropie. Pootwierano szeroko okna. Kartki tak fruwały po biurkach, że pogubiono wnioski z poświadczonym odbiorem w biurze podawczym. Nic nie zmyślam! Jedynie antycypuję, że obecne wiadomości są być może tylko początkiem ujawniania tego, jak wesołymi kanałami popłynęły środki z KPO.
Pewnie, że nie wszystkie. Ale też awantura o pieniądze na popandemiczne jachty czy na kluby zaradnych swingersów – dotyczą ułamka przyznanych kwot.
Kryzys komunikacji
I tu docieramy do sedna sprawy. To niewiarygodny kryzys komunikacji politycznej. Najstarsi z nas pamiętają, że przez bardzo długi czas zwolennicy (bo przecież nie przeciwnicy) gabinetu Tuska domagali się poprawienia PR-u. Wyglądało to tak, że czołowi politycy PO kontentują się obsługiwaniem własnych kont w mediach społecznościowych. W zaciszu gabinetów dwa, trzy razy dziennie układali bon moty na potrzeby platform, na których zarabiają amerykańscy właściciele. Ostatecznie – po bolesnych turbulencjach – powołano rzecznika rządu.
Można było przecierać oczy ze zdumienia. Nie, nie chodzi o personalia. Rzecz w tym, że najlepszy czas instytucji rzeczników prasowych należy do historii. Owszem, służyła ona do skutecznego przyciągania uwagi dawnych mediów – czyli rozwiązywania problemów politycznych. I tenże czas przypadał mniej więcej wtedy, gdy premier Waldemar Pawlak powoływał na to stanowisko Miss Polonia 1992.
Obecnie należałoby stworzyć stanowisko rzecznika cyfrowego z ogromnym zapleczem organizacyjnym. Taki rzecznik mógłby odpierać ataki polityczne, które toczą się dosłownie każdej sekundy w internecie. Wzmacniane botami – także „pisanymi cyrylicą” – polaryzują nas jak wściekłe. Zapychają kanały komunikacji tak, aby nikt nie widział, jaka jest prawda o czymkolwiek.
Prawda w ogóle nie ma znaczenia, ale szybkość w odpowiadaniu na kryzys, umiejętność odwracania uwagi czy po prostu wygadywania bzdur. W dobie trumpizmu nr 2 u władzy nie jest to żadne odkrycie. Warstwami piramidalnych głupot przykrywa się poważne problemy kraju czy sukcesy przeciwników. „The Medium is the Message”, jak kiedyś zauważył klasyk.
Bang, bang, bang!
A jednak! Nasz rząd tak działa, jakbyśmy znajdowali się w epoce telewizji publicznej. Tymczasem niejeden jutuber wyprzedza oglądalnością wielkie produkcje TVP. Pielęgnowanie wewnętrznych podziałów w rządzie jest również kompletnym niezrozumieniem nowych mediów. Zamiast wspólnego budowania cyfrowego teflonu wszyscy tam pójdą na dno.
Donald Tusk i Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz nie tworzą jednego frontu wobec PiS. Kiedy premier pytany o dymisję pani minister odpowiada, że ona „jutro na rządzie będzie tłumaczyła” – być może ma rację. Ale w czasach cyfrowej polaryzacji to strzał w stopy wszystkich członków rządu.
Nasza prawica i skrajna prawica od dawna stosuje zalecenia guru komunikacji z USA, Steve Bannona, by gruntownie zapychać pseudowiadomościami media. Uderzać każdego dnia. Gdy media oraz politycy złapią się na jedną przynętę, należy ciskać kolejną. „Łup, łup, łup!”, jak mówił Bannon.
Właśnie dlatego przekształcenie się marginalnych kwotowo (na razie) środków z KPO w problem polityczny – to wina niezaktualizowanej komunikacji. A to z kolei świadczy tylko o tym, że politycy obecnego rządu, a przynajmniej ich część, zapomniała, na jakim świecie żyje. W czasach triumfującego trumpizmu jakiekolwiek spory wewnątrz koalicyjnego rządu w pierwszej kolejności świadczą o utracie zmysłu powagi.
Dodaj komentarz