Zdrada na Alasce, Ukraina w NATO?

niezależny dziennik polityczny

Spotkanie Donalda Trumpa z Władimirem Putinem na Alasce w najbliższy piątek zwiastuje przełom w wojnie na Ukrainie, a być może i rychłe zakończenie tego konfliktu. Problem polega na tym, że wypracowane tam rozwiązania z pewnością nie zadowolą żadnej ze stron. A to zapowiada szybkie jego wznowienie.

Po serii typowych dla Trumpa i jego administracji kroków w tył i w przód w sprawie wojny na Ukrainie, łącznie z niespełnionym ultimatum dla Rosji, w końcu dojdzie do spotkania przywódców obu państw. Już sam fakt przyjmowania Putina na Alasce jest sporym sukcesem dyplomatycznym Rosji. Nie tylko przełamuje jego izolację polityczną ze strony krajów tzw. Zachodu, ale też symbolicznie pokazuje, że administracja USA traktuje Rosję z szerszej perspektywy – nie tylko jako zagrożenie, ale i sąsiada, z którym trzeba się układać.

Wołodymyr Zełeński ma również być obecny na miejscu w tym samym czasie, ale raczej nie dojdzie do trójstronnych rozmów. Ma on zostać przyjęty przez prezydenta USA później. Wygląda więc na to, że sprawa wojny na Ukrainie zostanie rozstrzygnięta pomiędzy Rosją a Stanami Zjednoczonymi, ponad głowami Ukraińców i bez udziału państw Europejskich. Obecność ukraińskiego prezydenta ma więc pewnie służyć zatwierdzeniu powziętych w ten sposób uzgodnień pod osobistą presją prezydenta USA i bez wsparcia europejskich sojuszników.

Rozbiór Ukrainy

Nie wróży to Ukrainie nic dobrego. Z przecieków do mediów wynika, że postanowienia ewentualnego układu będą bardzo niekorzystne dla Ukraińców. Formalnie ma to być rozejm na kilkadziesiąt lat, a nie pokój. Pozwoli to na ominięcie prawa międzynarodowego. Ukraina miałaby oddać Rosji cały Donbas, łącznie z nieokupowanymi obecnie terenami. Ma się to odbyć na zasadach „wymiany”. Prawdopodobnie za skrawki terenu w okolicach Sum i na północ od Charkowa, okupowane obecnie przez Rosjan. Na pozostałych obszarach linia rozgraniczenia ma biec wzdłuż obecnej linii frontu. Przy Rosji zostałyby więc duże części obwodów Chersońskiego i Zaporoskiego. Porozumienie nie wykluczałoby gwarancji dla Ukrainy ze strony państw europejskich, a nawet przystąpienia jej w przyszłości do NATO. Nie byłoby też zakazu dalszej pomocy militarnej dla Kijowa ze strony Zachodu. Z drugiej strony nastąpiłby powrót do „business as usual” z Rosją, zwłaszcza odnośnie dostaw surowców energetycznych.

Jeżeli porozumienie takie zostanie zawarte, będzie rodzić poważne implikacje dla porządku międzynarodowego. Kolejny raz de facto zaakceptowana zostanie zasada, że silniejszy może wymóc akceptację łamania prawa międzynarodowego. I nie chodzi tu o moralność czy „praworządność” takiego posunięcia. Stany Zjednoczone również wielokrotnie łamały prawo międzynarodowe, a współczesna Rosja wręcz naśladowała je w tym. Jednak konsekwencje takiego przyzwolenia dla niej będą miały diametralnie inne skutki – zwłaszcza dla państw Europy Środkowo – Wschodniej, niż amerykańska inwazja na Irak, czy ataki na Iran.

Wypada przypomnieć, że rosyjska agresja na Ukrainę została przeprowadzona w celu „denazyfikacji” i „demilitaryzacji” Ukrainy, powodów wymyślonych przez rosyjskie władze, bez choćby cienia usprawiedliwienia w postaci decyzji Rady Bezpieczeństwa ONZ, czy samoobrony, a obrona „uciśnionych” Rosjan, na co tak chętnie wcześniej powoływały się rosyjskie władze zeszła na drugi plan.

Rozbiór Europy Środkowo–Wschodniej

Oznaczałoby to, że de facto rosyjskie propozycje, co do losów naszego regionu wyrażone w manifeście Putina z lipca i ultimatum wobec NATO z grudnia 2021 r. pozostają w mocy. W dodatku jest to stan bezsilnie zaakceptowany przez europejskie państwa. W ubiegłą sobotę przywódcy Polski, Niemiec, Francji, Finlandii i Unii Europejskiej wydali wspólne oświadczenie, w którym zgodzili się, że punktem wyjścia do rokowań ma być obecna linia frontu. Jednocześnie odrzucono możliwość negocjowania pokoju bez Ukraińców. Przy braku ich udziału w spotkaniu na Alasce, są to jedynie puste słowa.

Oddanie całego Donbasu oznacza również, że Ukraińcy będą zmuszeni opuścić dobrze ufortyfikowane linie obronne, otwierając tym samym Rosjanom wrota do środkowej Ukrainy. Będzie się to również łączyć z koniecznością ewakuacji setek tysięcy ludzi z tamtych terenów.

Powrót do robienia interesów z Rosją oznacza, że jej podupadająca gospodarka złapie kolejny oddech. Pieniądze ze sprzedaży surowców zasilą przede wszystkim rosyjski przemysł zbrojeniowy, który w ciągu kilku lat pozwoli na odtworzenie zdolności rosyjskich sił zbrojnych, mocno nadszarpniętych podczas wojny z Ukrainą.

W tym układzie można być w zasadzie pewnym, że Rosja w ciągu kilku następnych lat zaatakuje ponownie nie tylko Ukrainę, ale i np. Mołdawię. Można się też spodziewać poważnych prowokacji w stosunku do państw wschodniej flanki NATO, testujących spójność Sojuszu.

Oczywiście nie znamy dokładnych propozycji pokojowych a te, które zostały ujawnione, z pewnością mają służyć również skłonieniu stron – zwłaszcza Ukrainy do ustępstw. Zresztą Ukraińcy z pewnością nie zgodziliby się na porozumienie w takim kształcie, co zresztą zapowiedział już Wołodymyr Zełeński. Prawdopodobnie więc jeżeli dojdzie do jakiegoś kompromisu, będzie on czasowym, z rozgraniczeniem stron poprowadzonym po obecnej linii walk. Zarówno Trump, jak i Putin będą go przedstawiać jako wielki sukces, jednak będzie on prawdopodobnie notorycznie łamany, jak działo się w Donbasie od 2014 r.

Balansujcie, dopóki się da

Dla nas oczywiście najważniejsze są skutki takiego porozumienia dla Polski. Przede wszystkim trzeba wyważyć skrajne jak to w Polsce opinie. Z jednej strony wyrażają się one np. w tzw. „Deklaracji Polskiej” Prawa i Sprawiedliwości, i jej bezwzględnym stawianiem na „ścisły i niezachwiany, strategiczny sojusz militarny i gospodarczy ze Stanami Zjednoczonymi”, tudzież jak mantrę powtarzane zaklęcie, że „Ukraina nie była w NATO”. Z drugiej opinie tzw. „realistów”, którzy przekonują, że USA bez wahania „rzucą nas pod pociąg”, jeśli przez to będą mogły zachować chociaż przez chwilę dłużej przemijającą chwałę. Czy też poglądy „europejczyków” stawiających na ścisły sojusz w ramach UE, tworzenie unijnej armii i pogodzenie się z odejściem USA z Europy.

Stany Zjednoczone najprawdopodobniej ani nie wyjdą całkowicie z Europy, ani nie porzucą swoich sojuszników, w tym Polski na pastwę Rosji. W szerszym kontekście – czego często Polacy, skupieni na kwestiach typu „słoń a sprawa polska” nie zauważają, konflikt ukraińsko rosyjski jest częścią globalnego konfliktu, między – jak nazywa to bułgarsko – austriacka politolog Welina Czakarowa „Smokoniedźwiedziem” (DragonBear) czyli połączonymi ścisłymi więzami wzajemnych interesów Chinami i Rosją, a Zachodem. Ta proxy wojna wyczerpuje zasoby tego ostatniego. Zwłaszcza militarne, których na razie nie są w stanie szybko odnowić nawet Stany Zjednoczone. W tym sensie taktyczny rozejm i oddanie części Ukrainy Rosjanom żeby zyskać czas i zasoby do przygotowania się do ewentualnej wojny z o wiele groźniejszym przeciwnikiem, czyli Chinami ma sens. Przynajmniej z punktu widzenia USA, przechodzących obecnie transformacje z roli światowego hegemona do jednego z kilku głównych aktorów geopolityki.

Z drugiej strony jednak oddanie walkowerem dogodnego pola przyszłej bitwy, jakim niestety jest Polska, w który zainwestowano miliardy dolarów i położenie na szale w zasadzie całej swojej reputacji takiego sensu nie ma. NATO jest najważniejszym sojuszem, w którym uczestniczy USA. Doprowadzenie do jego faktycznego rozpadu przez oddanie państw wschodniej flanki pod wpływy Rosji niepomiernie osłabi zdolności USA do walki z rosyjsko – chińskim sojuszem.

Nikt nie będzie nas bronił, jeżeli nie będziemy potrafili się obronić sami. I odwrotnie, jeśli będziemy do tego zdolni możemy spodziewać się realizacji zobowiązań sojuszniczych, choćby w ograniczonym, ale pozwalającym – podobnie jak w przypadku Ukrainy przetrwać – zakresie. Aktualnym więc pozostaje pytanie, czy polskie elity, skupione na plemiennych walkach i konsumowaniu owoców władzy są w stanie dostrzegać niuanse obecnej polityki międzynarodowej i balansować między jej aktorami, z korzyścią dla państwa.

Ukraina znowu w NATO

Oczywiście nasuwa się tu kwestia dalszej pomocy Ukrainie i zaangażowania Polski i NATO w konflikt na wschodzie. Paradoksalnie, jeżeli sprawy na Alasce przybiorą zły obrót, najlepiej byłoby udzielić Ukrainie silnych gwarancji bezpieczeństwa, powrócić do zaniechanej przez państwa zachodniej Europy koncepcji zbrojnej misji na Ukrainie, a nawet przyspieszyć jej przyjęcie do NATO.

W obliczu coraz bardziej prawdopodobnej rosyjskiej agresji niezbędne jest działanie wyprzedzające, a nie reaktywne. Włączenie Ukrainy – choćby okrojonej – do transatlantyckiego systemu bezpieczeństwa jest szansą na realne odstraszanie Rosji. Wtedy, ów niesprawiedliwy pokój, wynegocjowany na Alasce może rzeczywiście okazać się trwałym.

Wbrew pozorom, USA nie muszą być temu przeciwne. Dalsze oddawanie przedpola Rosji w zasadzie za nic, oprócz próżnej chwały również nie będzie leżało w ich interesie. Gdyby jednak zdecydowały się na luzowanie więzi transatlantyckich, powinno temu towarzyszyć ich zacieśnianie między resztą NATO, a Ukrainą. Bez Stanów Zjednoczonych, z pewnością lepiej będzie mieć uzbrojoną po zęby Ukrainę po swojej stronie, niż gdyby miała wpaść w ręce Rosji.

Więcej postów

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*