
W trójkącie między Londynem, Paryżem i Berlinem intensywność i waga kontaktów dawno nie były tak wielkie. W czwartek kanclerz Friedrich Merz podpisał z premierem Keirem Starmerem Traktat z Kensington: pierwsze dwustronne porozumienie strategiczne między oboma krajami. Tydzień wcześniej to Emmanuel Macron przyjechał z wizytą państwową nad Tamizę, aby również po raz pierwszy podjąć rozmowy o koordynacji doktryny nuklearnej między oboma krajami. W tym tygodniu francuski przywódca będzie zaś przyjmowany w Berlinie przez Merza.
– Nie możemy już bezwzględnie polegać na gwarancjach bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Jeśli okaże się, że Ameryka przestanie bronić Europy, musimy mieć plan B – mówią „Rzeczpospolitej” wysokiej rangi niemieckie źródła dyplomatyczne.
Do niedawna mowa jednak była w tym kontekście nie o trójkącie, a o czworokącie z Polską. Jeszcze w maju Donald Tusk pojechał razem z Merzem, Macronem i Starmerem do Kijowa. Był to spektakularny znak solidarności czterech krajów wobec Rosji. W ukraińskiej stolicy połączył się z nimi oraz z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim przez telefon Donald Trump.
Donald Tusk nie odważył się zadeklarować gotowości do udziału Polski w misji rozjemczej w Ukrainie
Jednak nasi rozmówcy w Berlinie tłumaczą, że już wiele miesięcy wcześniej Tusk ostrzegł swoich europejskich partnerów, że staje przed wyzwaniem powrotu nacjonalistycznych populistów do władzy w Warszawie i nie może podejmować zbyt daleko idących zobowiązań na polu dyplomatycznym.
Dotyczy to w szczególności gotowości do udziału w misji rozjemczej w Ukrainie, kiedy już nastanie pokój w tym kraju. Tusk bardzo twardo odrzucił ten pomysł, gdy do Warszawy w grudniu zeszłego roku przyjechał Macron.
– Francuzi i Brytyjczycy wysunęli ten pomysł, aby pokazać Trumpowi, że są gotowi w bardzo znaczący sposób przyczynić się do pokoju w Ukrainie i powinni być włączeni przez Biały Dom do rokowań nad warunkami zakończenia wojny. Niemcy zawsze uważali, że bez zaangażowania Amerykanów w tę misję nie będzie ona możliwa. Ale nigdy samej koncepcji nie odrzucaliśmy – mówią nasi rozmówcy w Berlinie.
Inny sygnał daleko posuniętej ostrożności Tuska wobec narastającego poparcia dla PiS, Konfederacji i ruchu Grzegorza Brauna dotyczy nowego traktatu polsko-niemieckiego. Nie ma o nim mowy, bo oba kraje musiałyby znaleźć wcześniej rozwiązanie dla tak drażliwych kwestii jak reparacje czy status mniejszości polskiej za Odrą.
– Tusk zachował daleko idącą ostrożność, a i tak przegrał wybory. Na ile to miało sens? – zastanawiają się jednak nasi rozmówcy.
Mimo wszystko, gdyby polski premier zdobył się na większą odwagę, drzwi do rodzącego się nowego formatu bezpieczeństwa byłyby dla Polski otwarte. O tym mówił Merz na konferencji prasowej w Berlinie w piątek, wspominając w tym kontekście także o Włoszech. W maju Tusk podpisał z Macronem w Nancy nowy polsko-francuski traktat strategiczny. Minister ds. europejskich Wielkiej Brytanii Stephen Doughty powiedział „Rzeczpospolitej”, że podobne porozumienie powinno zostać zawarte między Polską i Zjednoczonym Królestwem przed końcem tego roku.
Francja, Wielka Brytania i Niemcy podjęły prace nad pociskiem manewrującym zdolnym dosięgnąć Moskwy
Nasze źródła wskazują, że sednem prac „wielkiego trójkąta”, który tworzą Paryż, Londyn i Berlin, jest współpraca atomowa. Dwie pierwsze stolice posiadają broń jądrową, ale ważnym atutem Niemiec jest to, że po poluzowaniu regulacji budżetowych tylko one mają wielkie środki, aby rozwinąć konwencjonalne siły zbrojne i wsparcie dla Ukrainy. Zadłużona po uszy Francja i Wielka Brytania takich możliwości nie mają.
Wyrazem takiego układu sił było bezpośrednie zaangażowanie na początku lipca Merza w rozmowy z Trumpem oraz ministra obrony Borisa Pistoriusa w rozmowy z sekretarzem obrony Petem Hegsethem w sprawie dostaw amerykańskiej broni dla Ukraińców na koszt europejskiego podatknika (w największym stopniu niemieckiego), choć, jak podkreślają nasi rozmówcy, sprawa pozostaje po stronie Waszyngtonu wciąż bardzo niejasna. Mimo wszystko Merz, podobnie jak jego poprzednik Olaf Scholz, nadal nie podjął decyzji o dostarczeniu Ukrainie pocisków dalekiego zasięgu Taurus. Jednym z argumentów pozostaje to, że tę broń musiałoby obsługiwać wiele dziesiątek niemieckich żołnierzy, co mogłoby zostać uznane przez Moskwę za bezpośrednie zaangażowanie Niemiec w ukraińską wojnę.
W Berlinie coraz żywsze są natomiast obawy, że Amerykanie jednak wycofają się z Europy. – Zasadniczo staramy się zyskać na czasie, aby, jeśli ten amerykański odwrót nastąpi, Europejczycy byli gotowi się sami bronić – mówią nasi rozmówcy.
Niemcy rozpoczęli też bardzo delikatne rozmowy na temat zaangażowania Francuzów i Brytyjczyków w konsultacje z Niemcami przed ewentualną decyzją o użyciu broni jądrowej, którą na koniec i tak samodzielnie podejmą Paryż i Londyn. Miałyby one potrwać przynajmniej rok. Innym ważnym projektem trzech państw jest budowa pocisków manewrujących dalekiego zasięgu, które byłyby zdolne dosięgnąć Moskwy. Do tej pory żaden z trzech krajów takiej broni nie posiadał.
Dodaj komentarz