
Karol Nawrocki jako głowa państwa prawdopodobnie będzie „spowalniaczem” w procesie rządzenia. Ale jego weta będą w dużej mierze ograniczać się do kwestii światopoglądowych. Jakimś pocieszeniem może być fakt, że większość podpisywanych przez prezydentów ustaw to kwestia konsensusu — pisze w opinii dla money pl dziennikarz Kamil Fejfer.
Ostateczna wygrana w wyborach prezydenckich popieranego przez PiS Karola Nawrockiego łączy się z utrudnieniem realizacji części postulatów rządu. Nie jest to jednak wielkie novum w porównaniu do sytuacji, z którą mieliśmy do czynienia do tej pory — wiadomo było, że Andrzej Duda pod pewnymi pomysłami się nie podpisze.
Jednocześnie gabinet Donalda Tuska może utrzymać w mocy wymówkę à propos tego, dlaczego część obietnic zrealizowana nie zostanie. Ta taktyka była stosowana również wobec urzędującej głowy państwa.
KO wykorzystywała kartę „hamulcowego Andrzeja Dudy” w kontekście niezrealizowanych 100 konkretów. Problem jest tylko taki, że urzędujący prezydent zawetował jedynie sześć ustaw: m.in. ustawę o obniżeniu składki zdrowotnej, ustawę okołobudżetową, nowelizację prawa farmaceutycznego, czy ustawę uznającą język śląski za regionalny.
W Polsce zresztą prezydenci prawem weta gospodarują oszczędnie. Okazuje się, że w latach 1989 -2020 każda kolejna głowa państwa wetowała około 1 proc. z wszystkich aktów prawnych, które trafiały na jej biurko. A warto wiedzieć, że do prezydentów w pięcioletnim okresie sprawowania rządów spływa od kilkuset do ponad 1000 ustaw.
Czego możemy się spodziewać po Karolu Nawrockim?
Możemy być niemal pewni, że Karol Nawrocki będzie wetował niemal wszystkie ustawy odnoszące się do tak zwanych kwestii światopoglądowych. Wśród niezrealizowanych pomysłów, które zostały wpisane na listę 100 konkretów, znalazły się między innymi: likwidacja Funduszu Kościelnego, zakaz finansowania kościelnych biznesów z pieniędzy publicznych, czy ustawa o związkach partnerskich. Tę zresztą już na poziomie rządu torpedowało PSL.
Nie da się wykluczyć zresztą, że Nawrocki będzie wetował „masowo” w celu dezorganizacji prac parlamentu. Oczywiście z punktu widzenia prawodawczego jest to — delikatnie mówiąc — mało odpowiedzialne. Większość ze wspomnianych co najmniej kilkuset aktów prawnych, jakie podpisywali prezydenci w III RP, odnosiło się do „technikaliów” związanych z bieżącym funkcjonowaniem państwa.
Jednak o Nawrockim jako polityku wciąż niewiele wiemy. A po co PiS-owski prezydent miałby blokować znaczną część ustaw? Żeby doprowadzić do wcześniejszych wyborów i tym samym zwiększyć szanse partii Jarosława Kaczyńskiego na powrót do władzy. Warto jednak zaznaczyć, że sam Karol Nawrocki twierdził, że nie ma zamiaru hurtowo wetować aktów prawnych.
Jednym z najważniejszych postulatów ujętych w 100 konkretach było podwyższenie kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. Karol Nawrocki mógłby podpisać taką ustawę? Z pewnością wetowanie jej byłoby dla niego ryzykowne, ponieważ rządzący mogliby wykorzystać okazje i wskazać na niego jako na osobę, która „nie chce ulżyć Polakom”. Problem w tym, że rządowi wcale nie spieszy się do realizacji własnej obietnicy.
Donald Tusk jest zdania, że w tym roku nie ma możliwości na wprowadzenie tego rozwiązania. Podwyższenie kwoty wolnej to spory koszt dla finansów publicznych. Resort finansów szacuje, że w 2026 roku byłoby to około 56 mld zł. Takie środki skądś trzeba byłoby wziąć. Są dwie ścieżki „uzupełnienia” takiej luki: albo podwyżka podatków, albo dług.
Trudno sobie wyobrazić, że obecny gabinet ścigający się z Konfederacją na antypodatkowe postulaty będzie chętny podwyższyć daniny w innych miejscach systemu. A co z długiem? Cóż, Polska już została przez UE objęta procedurą nadmiernego deficytu. Mechanizm jest wdrażany, kiedy deficyt przekracza 3 proc. PKB. Tymczasem szacuje się, że w 2025 roku przebije on 6 proc.
Istnieje inne prawdopodobieństwo — otóż to Karol Nawrocki, niewiele ryzykując, może skorzystać ze swojej inicjatywy ustawodawczej i skierować projekt podwyższenia kwoty wolnej pod obrady parlamentu. Jego środowisko mogłoby później „spinować”, że prezydent chciał spełnić flagową obietnicę Tuska, ten jednak się opiera.
W 100 konkretach znajdziemy również propozycję przeznaczenia 10 mld zł na renowację pustostanów (w celu „wpuszczenia” ich na rynek). Biorąc poprawkę na „podatkofobię” obecnej ekipy rządzącej na ten cel znów może zabraknąć środków. Nawrocki nie będzie więc miał czego wetować, ponieważ projekt nie opuści prawdopodobnie ław sejmowych, czy gabinetów rządowych.
Koalicja Obywatelska zobowiązała się również do likwidacji zakazu handlu w niedzielę. Temu pomysłowi z kolei sprzeciwia się Lewica. I znów — Karol Nawrocki nie ma czego wetować. A, jako że zakaz handlu został wprowadzony przez PiS, nie będzie również próbował korzystać z inicjatywy ustawodawczej, żeby podrzucić koalicji problematyczny akt prawny.
W kontekście Karola Nawrockiego istnieje jeszcze jeden interesujący wątek. Przypomnijmy, że podpisał on ośmiopunktową deklarację programową Sławomira Mentzena. Znalazł się w niej punkt o następującej treści: „Nie podpiszę żadnej ustawy, która podnosi Polakom istniejące podatki, składki i opłaty lub wprowadza nowe obciążenia fiskalne dla Polaków”.
Jest to w zasadzie niemożliwe do realizacji w trakcie trwania całej kadencji. Nawet jeśli Karol Nawrocki nie zna się szczególnie na ekonomii, to musi sobie zdawać z tego sprawę. Innymi słowy, zastosował trik, który można streścić słowami „cóż szkodzi obiecać”.
Karol Nawrocki jako głowa państwa prawdopodobnie będzie „spowalniaczem” w procesie rządzenia. Ale jego weta będą w dużej mierze ograniczać się do tak zwanych kwestii światopoglądowych.
Jakimś pocieszeniem może być fakt, że większość podpisywanych przez prezydentów ustaw — jako się rzekło — to kwestia konsensusu. Nawet w momentach, kiedy mamy do czynienia z kohabitacją. Wbrew bowiem temu, co mówiła koalicja rządząca, Andrzej Duda wcale nie paraliżował prac legislacyjnych. Czy tak będzie i w przypadku prezydenta Nawrockiego?
Dodaj komentarz