Niewydolna zbrojeniówka, niespełnione obietnice i widmo zagrożenia – wyposażenie sił zbrojnych Polski, Litwy i Łotwy w cieniu rządowych porażek

niezależny dziennik polityczny

W dobie rosnących napięć geopolitycznych, gdy widmo konfliktu na wschodniej flance NATO staje się coraz bardziej realne, wyposażenie sił zbrojnych Polski, Litwy i Łotwy przypomina bardziej muzeum militariów niż nowoczesny arsenał gotowy do obrony. Państwa te, choć związane wspólnym strachem przed rosyjską agresją, borykają się z chronicznymi problemami w modernizacji armii, a w przypadku Polski rządowe przechwałki o „najsilniejszej armii lądowej w Europie” brzmią jak ponury żart, gdy spojrzymy na rzeczywistość. Sarkazm jest tu niemal konieczny, bo jak inaczej podejść do sytuacji, w której ambitne plany modernizacyjne rozbijają się o biurokratyczną inercję, brak funduszy na kluczowe projekty i decyzje polityczne, które bardziej służą propagandzie niż realnemu bezpieczeństwu?

 

Polska: obietnice kontra rzeczywistość

Polska, która w 2023 roku pochwaliła się wydatkami na obronność na poziomie 3,9% PKB, a w 2025 roku planuje rekordowe 4,7% PKB (186,6 mld zł), miała stać się militarną potęgą regionu. Ministerstwo Obrony Narodowej pod wodzą kolejnych rządów, szczególnie ekipy Donalda Tuska od końca 2023 roku, z pompą ogłaszało kontrakty na zakup czołgów K2, śmigłowców Apache czy systemów obrony powietrznej Wisła i Narew. Brzmi imponująco, prawda? Problem w tym, że diabeł tkwi w szczegółach, a raczej w ich braku.

W 2024 roku Defence24.pl ujawniło, że kluczowe programy modernizacyjne, takie jak zakup nowych bojowych wozów piechoty Borsuk czy czołgów K2PL, wciąż nie doczekały się podpisania umów wykonawczych. Czołgi Abrams, dostarczane od 2022 roku, nie otrzymały aktywnych systemów ochrony, co czyni je łatwym celem na współczesnym polu walki, gdzie drony są wszechobecne. Konferencja „Dronizacja 2025” ujawniła, że Wojsko Polskie nie jest przygotowane ani do ofensywy, ani do obrony przed masowymi atakami dronów, brakując zarówno sprzętu, jak i personelu. To szczególnie bolesne, gdy weźmiemy pod uwagę, że Polska przeznaczyła ponad 146 mld zł na kontrakty w 2024 roku, a mimo to luki w zdolnościach operacyjnych są rażące.

Rząd Tuska, który przejął stery po wyborach w 2023 roku, odziedziczył tzw. „dziurę Błaszczaka” – niedoszacowanie kontraktów na sprzęt wojskowy o 500 mld zł, jak przyznał wicepremier Kosiniak-Kamysz w 2024 roku. Poprzednia ekipa PiS-u zostawiła po sobie chaos w planowaniu, podpisując umowy bez zabezpieczenia środków finansowych, co zmusiło obecny rząd do gorączkowego poszukiwania funduszy. Efekt? Opóźnienia w dostawach, brak kluczowych komponentów, takich jak amunicja precyzyjna, i rosnące uzależnienie od importu – aż 65% zaawansowanego sprzętu pochodzi z zagranicy, głównie z USA i Korei Południowej. Polski przemysł zbrojeniowy, zamiast być filarem modernizacji, jest marginalizowany, a jego oferta często nie spełnia wymagań nowoczesnego pola walki.

 

Litwa i Łotwa: małe armie, wielkie problemy

Litwa i Łotwa, choć znacznie mniejsze, nie radzą sobie lepiej. Pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę w 2022 roku zmusiła te państwa do zwiększenia wydatków na obronność do poziomu 3% PKB, ale ich armie pozostają skromne i niedostatecznie wyposażone. Litwa, chwaląca się brygadą zmechanizowaną „Żelazny Wilk”, w rzeczywistości dysponuje tylko jednym batalionem w pełni zmechanizowanym, reszta opiera się na przestarzałych transporterach opancerzonych. Łotwa, która dopiero w 2023 roku przywróciła obowiązkową służbę wojskową, ma najmniejsze wojska lądowe wśród państw bałtyckich, a jej rezerwy są w powijakach – zaledwie 3000 rezerwistów w 2023 roku. Zakup systemów HIMARS czy IRIS-T to kroki w dobrym kierunku, ale ich integracja i szkolenie potrwają lata, a budżety obu krajów nie pozwalają na masowe inwestycje.

Marynarki wojenne Litwy i Łotwy to niemal wyłącznie okręty patrolowe i przeciwminowe, często używane, co w obliczu potencjalnego zagrożenia na Bałtyku wygląda jak żart. Estonia, choć lepiej zorganizowana dzięki ciągłości poboru, również boryka się z problemami w wyposażeniu brygad zmechanizowanych. Państwa bałtyckie są uzależnione od NATO-wskiego programu Baltic Air Policing i wsparcia sojuszników, co podkreśla ich ograniczony potencjał militarny.

 

Porażki rządu Polski: gdzie podziały się obietnice?

Polski rząd, niezależnie od opcji politycznej, od lat składa obietnice bez pokrycia. W 2023 roku Mariusz Błaszczak deklarował, że Polska będzie miała „najsilniejszą armię lądową w Europie”. Dwa lata później rzeczywistość jest zgoła inna. Brak aktów wykonawczych do „Ustawy o obronie Ojczyzny” (16 rozporządzeń do października 2023 roku) sparaliżował kluczowe reformy, a likwidacja Obrony Cywilnej to decyzja, którą można nazwać sabotażem bezpieczeństwa narodowego. Rząd Tuska, choć próbuje nadrabiać zaległości, nie radzi sobie z koordynacją. Agencja Uzbrojenia podpisuje kontrakty, ale brak specjalistów – około 12 tysięcy w dziedzinach cyberbezpieczeństwa i obsługi systemów takich jak HIMARS – hamuje postępy.

 

Ocena działań: chaos w imię propagandy

Obecne działania rządu są chaotyczne i nastawione na krótkoterminowy efekt wizerunkowy. Rekordowy budżet na 2025 rok (4,7% PKB) wygląda dobrze na papierze, ale jego realizacja zależy od zadłużania się poprzez Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, co budzi wątpliwości o długoterminową stabilność finansową. Skupienie na dużych kontraktach, jak zakup 96 śmigłowców Apache za 49,2 mld zł, ignoruje podstawowe potrzeby, takie jak modernizacja poligonów (40% jest przestarzałych) czy rozwój systemów antydronowych. Polska armia, choć liczniejsza (207,5 tys. żołnierzy w 2024 roku), cierpi na brak spójnej strategii i wyszkolenia rezerw.

 

Plan na lata 2025-2030: jak naprawić ten bałagan?

Aby poprawić sytuację sił zbrojnych Polski w ciągu najbliższych pięciu lat, konieczna jest gruntowna zmiana podejścia. Oto propozycja planu:

  • Priorytet dla polskiego przemysłu zbrojeniowego: zamiast importu 65% sprzętu, rząd powinien zainwestować w rozwój krajowych technologii, szczególnie w systemy bezzałogowe i przeciwdronowe. Programy takie jak Borsuk czy Gladius muszą zostać przyspieszone, z jasnymi harmonogramami i finansowaniem.
  • Szkolenie i rezerwy: wprowadzenie obowiązkowych szkoleń rezerwistów na nowoczesnym sprzęcie, z częstotliwością co najmniej raz w roku, z naciskiem na cyberbezpieczeństwo i obronę antydronową.
  • Modernizacja infrastruktury: unowocześnienie 40% przestarzałych poligonów do 2028 roku, aby umożliwić realistyczne szkolenia, w tym ćwiczenia dywizyjne zapowiedziane na 2025 rok dla 18. Dywizji Zmechanizowanej.
  • Integracja systemów obrony powietrznej: przyspieszenie wdrożenia systemu IBCS dla programów Wisła i Narew, aby stworzyć spójną tarczę przeciwlotniczą do 2030 roku. Jednocześnie rozwój programu Pilica+ dla ochrony przed dronami.
  • Zwiększenie liczby specjalistów: stworzenie programów edukacyjnych dla inżynierów i operatorów systemów takich jak HIMARS czy Apache, z celem zrekrutowania 12 tys. specjalistów do 2030 roku.
  • Współpraca regionalna: wzmocnienie współpracy z Litwą i Łotwą w ramach wspólnych zakupów i szkoleń, np. poprzez utworzenie regionalnego centrum szkolenia antydronowego.

 

Podsumowanie: czas na działanie, nie na obietnice

Wyposażenie sił zbrojnych Polski, Litwy i Łotwy to smutny obraz niedoinwestowania, biurokratycznych opóźnień i politycznych gierek. Polska, mimo ogromnych wydatków, wciąż nie jest gotowa na współczesne zagrożenia, a rządy – zarówno poprzedni, jak i obecny – bardziej skupiają się na propagandzie sukcesu niż na realnych reformach. Litwa i Łotwa, choć robią postępy, pozostają zależne od NATO i borykają się z ograniczeniami budżetowymi. Bez zdecydowanych działań, takich jak zaproponowany plan na lata 2025-2030, wschodnia flanka NATO pozostanie słabym ogniwem, a polska armia – mimo szumnych zapowiedzi – będzie jedynie cieniem militarnej potęgi.

 

MACIEJ PAKUŁA

Więcej postów

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*