
– Jeżeli ta relacja między rejestracjami za granicą i liczbą głosujących się utrzyma, można przewidywać, że frekwencja przekroczy 74, może nawet 75 proc. Wszystko wskazuje na to, że przebicie rekordu z października 2023 r. jest w zasięgu polskich wyborców – uważa prof. Adam Gendźwiłł, socjolog i politolog UW.
Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, money.pl: Z naszych informacji wynika, że według sztabu Nawrockiego minimalnie – z przewagą 0,2 proc. – prowadzi Karol Nawrocki, a według sondaży sztabu Trzaskowskiego prowadzi Rafał Trzaskowski. Kto ma rację?
Podejrzewam, że w obu przypadkach wyniki badań sondażowych wskazują na bardzo zaciętą rywalizację i tak niewielki odstęp między jednym a drugim kandydatem pozostaje w granicach błędu statystycznego. Każde badanie sondażowe, jakie widziałem, między pierwszą a drugą turą, pokazuje wynik niepewny, remisowy. Jeśli ktoś twierdzi, że któryś kandydat ma przewagę, to balansuje na granicy tego, co można wyczytać z danych.
Najnowszy sondaż IPSOS-u dla OKO.press zakłada błąd statystyczny plus minus 3 proc. Skoro Trzaskowski ma tam 48 proc., to równie dobrze może mieć 51 proc. albo 45 proc. To fundamentalna różnica.
Co więcej, ten błąd plus minus 3 proc. to ostrożny szacunek niedokładności – wyłącznie błąd wynikający ze statystyki, gdyby inne błędy się na niego nie nakładały. A mamy jeszcze nieznany i trudny do oszacowania błąd wynikający z samej realizacji sondażu – z tego, jak trudno było dotrzeć do respondentów, ile było odmów, jak trudno dotrzeć do niektórych kategorii społeczno-demograficznych. Firmy tego nie podają, my tego nie wiemy.
Przy wyborach prezydenckich, gdzie mamy wynik 52 do 48, błąd plus minus 3 proc. – czyli de facto pasmo 6 proc. – nie mówi nam kompletnie nic?
I musimy z tym żyć. Jedyne, co możemy powiedzieć, to że większość sondaży realizowanych między pierwszą a drugą turą, niezależnie od siebie i przez różne firmy, wskazuje Trzaskowskiego jako osobę, która ma nieco większe poparcie niż Nawrocki. Ale tę niepewność możemy porównywać z tym, co mieliśmy w Stanach Zjednoczonych przed wyborami prezydenckimi, gdzie wyścig też był bardzo wyrównany i bardzo trudno było przewidzieć ostateczny rezultat.
Czy szykuje się rekord frekwencji w drugiej turze?
Jest wiele przesłanek, które za tym przemawiają. Po pierwsze, zawsze – poza 1990 rokiem – frekwencja była wyższa w drugiej turze niż w pierwszej. Niezależnie od tego, jak bardzo wyborcy kandydatów, którzy odpadli, mogliby się czuć zawiedzeni, badania pokazują, że w drugiej turze większość z nich i tak uczestniczy. Przychodzą też nowi wyborcy. Po drugie, bardzo dobrym predyktorem frekwencji była dotychczas liczba rejestracji wyborców za granicą.
A mamy rekordową liczbę rejestracji za granicą – ok. 700 tys. osób – co wskazuje na dużą mobilizację. Jeżeli ta relacja między rejestracjami za granicą i liczbą głosujących się utrzyma, można przewidywać, że frekwencja przekroczy 74, może nawet 75 proc. Wszystko wskazuje na to, że przebicie poziomu rekordowego z października 2023 r. jest w zasięgu polskich wyborców.
Komu będzie sprzyjała ta wyższa frekwencja?
Uważam, że Trzaskowski potencjalnie ma większe rezerwy mobilizacyjne. Mówię to na podstawie porównania frekwencji w wyborach parlamentarnych z 2023 roku i tej w pierwszej turze aktualnych wyborów prezydenckich. Okazuje się, że luka frekwencji – różnica między tymi wyborami – jest tym większa, im wyższe było w 2023 r. w danej gminie poparcie dla koalicji rządzącej albo Trzaskowskiego teraz. To regiony, gdzie zwykle duże poparcie zdobywały partie dzisiejszej koalicji.
Geograficznie ta luka mobilizacji jest większa w dużych miastach i zachodniej Polsce – to elektorat bardziej sprzyjający Trzaskowskiemu. Mamy też zidentyfikowany 'niedobór’ wyborców Trzeciej Drogi w exit pollu z pierwszej tury – albo ich nie było w lokalach, albo nie przyznawali się do głosowania na tę partie.
Pamiętajmy, że exit poll to badanie wyłącznie ludzi, którzy zagłosowali w pierwszej turze. Nie mamy możliwości dotarcia do tych, którzy wzięli udział w wyborach parlamentarnych 2023 roku, a nie wzięli teraz w prezydenckich. A takich było pewnie ponad półtora miliona.
To ile dokładnie wynoszą te rezerwy mobilizacyjne obu kandydatów?
Jeżeli spodziewamy się frekwencji oscylującej wokół 74 proc., to oznacza około 2 miliony dodatkowych wyborców w drugiej turze. To więcej niż jedna trzecia dotychczasowego elektoratu każdego z kandydatów. Oczywiście zakładanie, że ci nowo zmobilizowani to w przytłaczającej większości elektorat Trzaskowskiego, jest naiwne.
W wyborach 2020 roku też mieliśmy dużą grupę wyborców głosujących w drugiej, ale nie w pierwszej turze. Według exit poll wtedy głosy rozłożyły się bardzo blisko 50-50, z minimalną przewagą Trzaskowskiego. Przy tak wyrównanych szansach im bardziej masywna będzie mobilizacja, tym nawet mała przewaga może być znacząca.
Co zrobią wyborcy Mentzena?
To duża grupa ludzi. W analizach wielu analityków bezrefleksyjnie zakładało, że praktycznie cały elektorat Mentzena przepłynie do Nawrockiego. Moim zdaniem nie ma dobrych podstaw, żeby tak twierdzić.
Żadne badania przed pierwszą turą nie wskazywały, że to jest w całości elektorat skłonny głosować na Nawrockiego. Tam jest segment ludzi, którzy jako drugi wybór wybierają Trzaskowskiego. Elektorat Konfederacji jest bardzo heterogeniczny.
W poprzednich wyborach prezydenckich elektorat Krzysztofa Bosaka podzielił się pół na pół. Nie spodziewam się, że elektorat Mentzena teraz się podzieli pół na pół – Mentzen zbudował się w tej kampanii na przepływach bardziej radykalnych wyborców z PiS-u. Natomiast wśród elektoratu Konfederacji mamy na przykład drobnych przedsiębiorców skrzywdzonych przez Polski Ład, ludzi krytycznie podchodzących do polityki gospodarczej PiS-u albo obawiających się autorytarnych tendencji. Szacowałbym, że jedna czwarta wyborców Mentzena, którzy pójdą zagłosować, to potencjalnie jest grupa, która może zasilić elektorat Trzaskowskiego.
A wyborcy kandydatów koalicyjnych – Hołowni, Biejat?
Te elektoraty są jeszcze mniejsze niż elektorat Mentzena, ale bardziej zdyscyplinowane. Wiemy z sondaży, że dla tych elektoratów naturalnym drugim wyborem był Trzaskowski. Mniej oczywiste jest to dla wyborców Zandberga, gdzie można częściej znaleźć osoby, które zagłosują na Nawrockiego, nie pójdą głosować albo oddadzą głos nieważny.
Przepływy z elektoratów Biejat czy Hołowni będą więc dużo bardziej widoczne. Jest niewykluczone, że jakaś część wyborców Lewicy i Trzeciej Drogi już i tak wspierała Trzaskowskiego w pierwszej turze.
Czy kandydaci, którzy odpadli w pierwszej turze lub liderzy partii mogą wpłynąć na przepływy wyborców swoimi deklaracjami dotyczącymi tego, jak się zachować w drugiej turze?
To jest symbolicznie ważne i może wzmacniać twardy elektorat w przekonaniu, że to dobry wybór, bo wcześniejsi konkurenci też go wspierają. Ale nie przesadzałbym ze znaczeniem tego typu deklaracji, bo wyborcy mają swoje preferencje wykształcone jeszcze przed pierwszą turą. Jak zobaczymy sondaże sprzed pierwszej tury, to znaczna większość ludzi głosujących na kandydatów, którzy się nie dostali do drugiej tury, i tak już miała swoje drugie preferencje. Pytanie, czy deklaracje liderów będą w stanie zmienić te wcześniejsze sympatie, jest ciągle otwarte.
Kim są wyborcy pojawiający się „znikąd” – niegłosujący w pierwszej turze?
To grupa, o której dużo nie wiemy. W Polsce nie mamy trwałego segmentu populacji, który głosuje, i równie stałego, który nie głosuje. Mamy ciągle wielu wyborców chwiejnie uczestniczących – raz głosują, potem nie, potem wracają. Mobilizują się osoby przekonane o znaczeniu wyborów, zmobilizowani przez media lub swoich najbliższych.
Może pojawić się tendencja głosowania przeciwko rządowi jako protest przeciwko zawiedzionym obietnicom, to jest nadzieja, na której pewnie buduje sztab Nawrockiego. Ale też trzeba wziąć pod uwagę, że krytyka rządu w opinii publicznej jest dosyć miękka – to krytyka niedowiezienia czegoś, zaniechań, ale nie konkretnych błędnych działań. W przypadku PiS-u w 2023 r. mieliśmy już bardzo konkretne zarzuty wobec konkretnych decyzji.
Czy należy spodziewać się głosowania motywowanego strachem?
Te negatywne motywacje głosowania – czyli głosowanie bardziej w obawie przed czymś, przeciwko czemuś – może odgrywać nawet większą rolę w drugiej turze niż w pierwszej. To widać w komunikacji obu kandydatów – oni nie tylko mówią o tym, jakiej Polski chcą, ale raczej o tym, jakiej Polski się boją pod rządami tego drugiego. To ewidentnie działanie mobilizacyjne.
Co z problemem „zawstydzonych” wyborców? Czy to oni częściowo nie stoją za wysokim wynikiem Grzegorza Brauna?
Jeśli chodzi o konkretne preferencje, widzieliśmy, że w sondażach telefonicznych – prowadzonych w interakcji człowieka z człowiekiem – niektórzy kandydaci byli niedoszacowywani, choć na przykład lepiej im się powodziło w sondażach internetowych, gdzie jest interakcja tylko wyborcy z ankietą na ekranie. Tak było np. z wyborcami Grzegorza Brauna. Okazuje się że sondaże internetowe lepiej typowały jego wynik.
Mamy też problem z szacowaniem frekwencji: zwykle więcej respondentów mówi, że zagłosuje, niż faktycznie głosuje. Głosowanie uchodzi za obywatelski obowiązek, coś pożądanego społecznie, więc ludzie wolą się przedstawić jako dobrzy obywatele. Są badania pokazujące, że to osoby z wyższym statusem społecznym są bardziej skłonne do podawania, że głosują, chociaż nie zagłosowały.
Dodaj komentarz