
W Polsce kandydaci na zwierzchnika Sił Zbrojnych obiecują, że nie dojdzie do obowiązkowego poboru do wojska. Otóż dojdzie do niego w przypadku wojny i powołanych zostaną dziesiątki tysięcy mężczyzn, ale również i kobiet. Zasadnicze pytanie brzmi, czy będą to ludzie wystarczająco wyszkoleni?
W Niemczech trwa dyskusja na temat przywrócenia obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej. Ma to związek z planami szybkiej rozbudowy, a raczej odtworzenia zdolności bojowych Bundeswehry. W skrócie plany dotyczą po pierwsze inwestycji w szeroko pojętym sektorze militarno-przemysłowym mające wynieść 500 mld euro oraz osiągnięcia przez niemieckie siły zbrojne etatowego stanu 203 tys. żołnierzy w służbie czynnej. Minister obrony Niemiec Boris Pistorius ogłosił, że jeszcze w tym roku rozpocznie się nowy program dobrowolnej rekrutacji do wojska, mający zapewnić Bundeswehrze dodatkowe 20 tys. ochotników.
Przy czym Pistorius podkreślił, że program ma być początkowo dobrowolny, natomiast jeżeli nie spełni oczekiwań należy liczyć się z możliwością przywrócenie przez rząd federalny służby obowiązkowej. Oczywiście wszystkie te działania odbywają się w narracji zagrożenia ze strony Rosji.
Oznacza to, że Berlin – podawany często w polskiej sferze propagandowej jako przykład wyjątkowej spolegliwości wobec agresywnej polityki Kremla – oficjalnie informuje swoje społeczeństwo, że możliwe jest ogłoszenie po raz pierwszy od 2011 r. przymusowego poboru do służby wojskowej.
Kampania przykryła kluczowe kwestie dla obronności Polski
Jak sytuacja wygląda w naszym kraju z perspektywy dobiegającej końca kampanii wyborczej? Otóż w kwestii obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej obaj kandydaci na prezydenta RP są zgodni, prezentują opinie partii politycznych popierających ich kandydatury. Zarówno Rafał Trzaskowski, jak i Karol Nawrocki są zdecydowanymi przeciwnikami powrotu do obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej, natomiast popierają jej dobrowolną formę.
Obaj, a jeden z nich zostanie wkrótce zwierzchnikiem Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polski, podkreślają konieczność stworzenia licznego wojska z rozbudowanym zapleczem rezerw mobilizacyjnych. Pytanie, które mnie nurtuje brzmi: czy obaj są przeciwnikami obowiązkowej służby wojskowej, ponieważ obecny system naboru i szkolenia rezerw osobowych zapewni nam potencjał nie tylko do stawienia oporu agresorowi, ale przede wszystkim do jego odstraszenia? Czy też takie poglądy mają zapewnić większe poparcie wyborców?
Polscy generałowie oraz analitycy zajmujący się wojskowością są zgodni, że nasze siły zbrojne powinny liczyć około 300 tys. żołnierzy służby czynnej, czyli „pod bronią” oraz co najmniej drugie tyle wyszkolonych rezerwistów. Przy czym czas na stworzenie takiego potencjału przez pesymistów określany jest na dwa lata, optymistów na pięć. Obecnie nasze wojsko liczy około 200 tys. żołnierzy, w tym nieco ponad 30 tys. żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Zgodnie z oficjalnymi danymi do dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej zgłosiło się około 80 tys. kobiet i mężczyzn, z tego niemal 32 tys. zdecydowało się rozpocząć służbę zawodową.
Oznacza to, że prawie 50 tys. traktowanych jest jako wyszkolone rezerwy na wypadek ogłoszenia mobilizacji. Kluczem jest słowo „wyszkolone”. Otóż znakomita większość z tych 50 tys. nie ma za sobą pełnego, jedenastomiesięcznego cyklu szkolenia, ale opuściło szeregi armii po szkoleniu podstawowym kończącym się złożeniem przysięgi wojskowej. Oznacza to, że mają za sobą zaledwie 27 dni szkoleniowych, z których część przeznaczona była na sprawy organizacyjno — administracyjne związane z powołaniem i zwolnieniem ze służby wojskowej oraz naukę musztry i regulaminów — przedmiotów o ograniczonej przydatności na współczesnym polu walki.
Żołnierze po takim szkoleniu w rzeczywistości nie tworzą wyszkolonych rezerw osobowych, ponieważ nie odbyli niezbędnego szkolenia w posiadanych specjalnościach wojskowych (tzw. szkolenie specjalistyczne) oraz praktycznego szkolenia w jednostkach liniowych i zgrywania w ramach pododdziałów. Co więcej, obecnie można zaobserwować spadek liczy chętnych zarówno do dobrowolnej, jak i zawodowej służby wojskowej w porównaniu do lat poprzednich. Mamy w Polsce sporą liczbę rezerwistów w wieku około 40-50 lat, którzy odbywali jeszcze zasadniczą służbę wojskową, jednak oni również wymagają powtórnego szkolenia specjalistycznego i zgrywającego.
Reasumując, jeżeli rzeczywiście w ciągu najbliższych kilku lat chcemy stworzyć siły zbrojne w formule 300 + 300 (300 tys. w służbie czynnej plus 300 tys. przeszkolonej rezerwy), a z ostatnich wypowiedzi polskiej generalicji wynika, że nawet 300 + 500 to bazowanie na wyłącznie na dobrowolnym zaciągu takiej skuteczności nie gwarantuje. Naszym zachodnim sąsiadom można sporo zarzucić, ale z pewnością nie brak pragmatyzmu, stąd niemieckie władze nie odrzucają a priori wprowadzenia obowiązkowej służby wojskowej i to, pomimo że nie graniczą z Federacją Rosyjską i Białorusią. Nie są w odróżnieniu od Polski narażeni na atak lądowy w pierwszej fazie wojny.
W Polsce kandydaci na zwierzchnika sił zbrojnych obiecują, że nie dojdzie do obowiązkowego poboru. Będzie on jednak koniecznością w przypadku wojny i powołanych zostaną dziesiątki tysięcy mężczyzn, ale również i kobiet. Końcowe pytanie brzmi, czy będą to ludzie wystarczająco wyszkoleni.
Źródło: onet.pl
Dodaj komentarz