
Kampania wyborcza i wybory na urząd prezydenta RP zepchnęły chwilowo na dalszy plan doniesienia o stanie finansów państwa, a te nie są dobre. Jak wynika z wykonania budżetu za cztery pierwsze miesiące tego roku, podanego przez Ministerstwo Finansów, po raz pierwszy od 1989 r. mamy ujemne dochody w PIT wynoszące 22,8 mld zł.
To głównie efekt tego, w jaki sposób zostały skonstruowane i wdrożone przepisy dotyczące dochodów samorządów terytorialnych. Ale i z VAT-em nie jest najlepiej. Zakładano bowiem w tym roku wzrost przychodów z tego podatku o 20 proc., a jest 12 proc., co, w razie kontynuacji tego trendu, oznacza aż 20-miliardową dziurę.
Scenariusz na zderzenie ze ścianą. Kiedy to może nastąpić?
Mimo optymistycznych prognoz rządu jeszcze z kwietnia tego roku, że inflacja w 2026 r. spadnie do 3,8 proc., a wzrost PKB to będzie 3,5 proc., budżet na przyszły rok będzie równie trudny, jak tegoroczny.
Zdaniem zaś części ekonomistów może nas czekać nawet kryzys finansów publicznych i to wcale nie z powodu tego, że w razie wygranej kandydata PiS Karola Nawrockiego w wyborach, ten może nie podpisać ustawy budżetowej i skierować ją Trybunału Konstytucyjnego, ale dlatego, że po wyborach będą potrzebne odważne i niepopularne decyzje, o których przed drugą turą wyborów politycy wolą milczeć.
Według dra Marcina Mrowca, głównego ekonomisty Grant Thornton oraz Związku Pracodawców Business Centre Club, „dochody państwa idą słabo”, a politycy, zamiast skupić się na potrzebnych reformach, uprawiają rozdawnictwo i kuszą wyborców niskimi podatkami.
– Nie stać nas, aby równocześnie być krajem najwięcej (jako procent PKB) wydającym na armię w Europie oraz mieć jeden z wyższych wskaźników (również jako procent PKB) wydatków socjalnych-– wskazuje dr Mrowiec.
Według ekonomisty nowy prezydent – bez względu kto obejmie to stanowisko – może zostać skonfrontowany podczas pełnienia swojej kadencji z poważny kryzysem finansów publicznych, który – przy „niesprzyjających wiatrach” – mógłby rozlać się również na kryzys walutowy i bankowy
Podkreśla on przy tym, że nie jest to jego czarnowidztwo, ale konkluzje zawarte w oficjalnym, rządowym „Średniookresowym planie budżetowo-strukturalnym na lata 2025-2028”.
– Tam, na twardych liczbach analitycy Ministerstwa Finansów (MF) pokazali, co będzie, jeśli nic się nie zmieni w kwestii nadmiernych wydatków. To scenariusz „zderzenia ze ścianą”, a jedynym pytaniem jest „jak szybko to nastąpi”? – ostrzega Mrowiec.
Rząd przyjął pod koniec kwietnia wskaźniki, ale nie wykluczone, że je zmieni
Z kolei były wiceminister finansów prof. Stanisław Gomułka zwraca uwagę, że, wieloletnia prognoza MF, którą rząd przyjął pod koniec kwietnia, nic nie mówi o wielkości deficytu budżetowego według kryteriów UE, ani o wielkości długu publicznego w relacji do PKB.
– Unijna procedura nadmiernego deficytu będzie więc zignorowana, relacja długu publicznego do PKB silnie wzrośnie zarówno w roku 2025, jak i w roku 2026. Wydatki pozabudżetowe będą nadal rosły – ocenia prof. Gomułka.
Zdaniem obu naszych rozmówców, po wyborach raczej żadne finansowe trupy z szafy nie wypadną, z grubsza wszystko już wiadomo. W przesłanym Radzie Ministrów w kwietniu dokumencie „Wieloletnie założenia makroekonomiczne na lata 2025-2029”, który 29 kwietnia przyjął rząd, minister finansów poinformował, że stanowi on podstawę do opracowania projektu ustawy budżetowej na rok 2026.
Tyle że to było miesiąc temu. Obecnie Ministerstwo Finansów – w odpowiedzi na nasze pytania – przyznaje, że możliwe są korekty wyliczonych wskaźników, ale nie podaje konkretnie których, ani nie wyjaśnia tego, co w ciągu miesiąca się takiego wydarzyło, że trzeba je skorygować?
„Wskaźniki przyjęte 29 kwietnia br. w Wieloletnich założeniach makroekonomicznych na lata 2025-2029, w uzasadnieniu do projektu ustawy budżetowej mogą zostać skorygowane, szczególnie jeżeli będą wskazywać na to napływające dane lub nowe założenia (np. dotyczące otoczenia zewnętrznego czy prowadzonej polityki gospodarczej)” – czytamy w odpowiedzi MF.
Warto tu zauważyć, że w tym czasie Komisja Europejska skorygowała swoje prognozy dot. wzrostu gospodarczego Polski, obniżając je. W przyszłym roku wskaźnik ten ma wynieść 3 proc. PKB, podczas gdy jeszcze pół roku temu było to 3,1 proc.
Nadwyżka finansowa samorządów, kontra zapaść finansów publicznych. Sukces, a nawet porażka?
Co do ujemnych dochodów samorządów, resort tłumaczy, że główną przyczyną ujemnego wykonania dochodów budżetu państwa z PIT w okresie styczeń-kwiecień 2025 r. jest reforma zmieniająca sposób ustalania, wysokość oraz sposób przekazywania udziałów jednostek samorządu terytorialnego (JST) z tytułu udziału w dochodach z PIT.
„Podczas gdy dotychczas wysokość udziałów była uzależniona od prognozowanych całkowitych wpływów z PIT, od stycznia 2025 r. zależy ona m.in. od zwaloryzowanych historycznych dochodów oraz przychodów wykazanych przez podatników PIT” – napisano w odpowiedzi na pytania WNP.
Jak podkreśla ministerstwo, jednym ze skutków reformy jest gwałtowny wzrost wysokości udziałów zaplanowanych na cały rok. Podczas gdy w 2024 r. JST otrzymały 81,1 mld zł, kwota zaplanowana na 2025 r. wynosi 174,1 mld zł.
Dodatkowo zmienił się również mechanizm przekazywania udziałów. Podczas gdy w ostatnich latach były pne przekazywane w równych, comiesięcznych ratach w okresie od stycznia do grudnia, na początku 2025 r. na styczeń oraz luty zostały przypisane raty w wysokości 2/13 kwoty udziałów zaplanowanej na cały rok
Wszystkie kolejne raty, w okresie budżetowym 2025 r., stanowią 1/13 zaplanowanej kwoty. W związku z powyższym wysokość udziałów przekazanych JST w okresie styczeń-kwiecień 2025 r. wyniosła 80,2 mld zł, w porównaniu z kwotą 24,3 mld zł przekazaną rok wcześniej, co stanowi wzrost o 56 mld zł (230,2 proc.) w ujęciu rocznym.
W środę 21 maja minister Andrzej Domański na swoim koncie X napisał, że: „W pierwszym kwartale tego roku samorządy osiągnęły rekordowe 41 miliardów złotych nadwyżki budżetowej. Najwięcej w historii! Dla porównania w analogicznym okresie 2023 roku było to niespełna 12 miliardów. Co to oznacza? Miliardy na nowe inwestycje”.
Tempo schodzenia z deficytu i zmiana metodologii liczenia
Skąd minister Domański wie, na co samorządy wydadzą nadwyżkę i czy osiągnięta kosztem zapaści w finansach publicznych, jest ona faktycznie miarą sukcesu ministerstwa, którego zadaniem jest dbać przede wszystkim o finanse państwa?
A do tego wisi wciąż nad Polską jarzmo unijnej procedury nadmiernego deficytu. Przypomnijmy, 21 stycznia Rada UE przyjęła rekomendacje dla Polski wyznaczając 2028 rok jako ostateczny termin zlikwidowania nadmiernego deficytu.
„W tym celu niezbędne jest przestrzeganie tempa wzrostu wydatków przedstawionego w przyjętym przez rząd i przekazanym do instytucji UE w październiku ub.r. 'Średniookresowym planie budżetowo-strukturalnym na lata 2025-2028′” – przyznaje Ministerstwo Finansów.
Rada UE, zatwierdzając plan, zaleciła Polsce stopniowe ograniczanie tempa wzrostu wydatków: z 6,3 proc. w 2025 r. do 3,5 proc. w 2028 r.
Tyle że w tzw. międzyczasie zasady się zmieniły i ocena postępów Polski dokonywana będzie przez Komisję Europejską na podstawie danych historycznych.
„Komisja nie będzie oceniać wysokości deficytu sektora wydatków rządowych i samorządowych w latach 2025-28. Kluczowa jest zgodność z rekomendowanym przez Radę UE tempem wydatków netto” – zaznacza resort finansów.
W pierwszym rocznym sprawozdaniu z wdrażania „Średniookresowego planu budżetowo-strukturalnego na lata 2025-2028”, (które rząd przyjął również 29 kwietnia) czytamy natomiast, że zalecane przez KE wydatki netto (roczne tempo wzrostu) miały spaść z 12,5 (w roku 2024) do 6,3 (obecnie), gdy tymczasem wykonanie za ten rok netto – wg rządu – ma wynieść 5,8 proc.
Warto jednak zauważyć, że gdyby Polska rozliczana była z redukcji deficytu sektora finansów publicznych, a nie tempa wydatków netto, to przy obecnym tempie tego spadku do wyznaczonego celu – czyli progu 3,5 proc. PKB, dochodzilibyśmy nie 4 lata, ale 10.
Ostre hamowanie schłodzi gospodarkę. Potrzebne są działania proinwestycyjne
Zdaniem głównego ekonomisty Pracodawców RP Kamila Sobolewskiego, przyszłość finansów publicznych nie zależy jednak tyle od natychmiastowego ograniczenia deficytu, co od podtrzymania wysokiego wzrostu gospodarczego, mimo wieloletnich zaniedbań inwestycyjnych i kurczącej się podaży pracy.
– Chodzi o to, by licznik w relacji długu do PKB urósł w perspektywie kolejnych lat wolniej niż mianownik, a nie żeby spadł kosztem jeszcze większego spadku mianownika. Ratunkiem jest tu ożywienie inwestycji prywatnych oraz skierowanie strumienia inwestycji prywatnych i publicznych na towary i usługi wytwarzane w kraju, a nie za granicą – uważa Sobolewski.
W konkluzji przyznaje jednak, że pobudzenie inwestycji jest zadaniem trudnym, zależy m.in. od przewidywalnej polityki podatkowej i wydatkowej państwa, zaś ta przewidywalność może stać w sprzeczności z krótkookresową konsolidacją fiskalną.
„ozywienie inwestycji prywatnych” = wez pan/pani pozyczke !, w co „inwestowac”?