Niedługo po ogłoszeniu przez Joego Bidena rezygnacji z dalszego udziału w wyborach, prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wyraził wdzięczność za jego przywództwo, pisząc na portalu X, że wspierał i nadal wspiera Ukrainę w jej wojennych wysiłkach.
Trudno jednak uniknąć wrażenia, że gdyby nie to uzależnienie, gorzkich słów byłoby więcej niż podziękowań.
Ameryka ma interes we wspieraniu Ukrainy
Owszem, Ukraina zdołała zachować własną państwowość dzięki militarnej pomocy USA. Jednak Ameryka nie działa bezinteresownie. Wspiera Ukrainę dla bardzo konkretnych własnych korzyści.
Kondycja USA jako światowego mocarstwa jest bacznie obserwowana przez innych aspirujących graczy, szczególnie przez Rosję i Chiny. Odpuszczenie Ukrainy byłoby oznaką słabości, która mogłaby skłonić Chiny do zagarnięcia Tajwanu. Wielu analityków wskazuje, że właśnie chaotyczne wycofanie się Amerykanów z Afganistanu w sierpniu 2021 r. dało Rosji argumenty do uderzenia w Ukrainę niecałe pół roku później. Na odpuszczanie kolejnych stref wpływów, także gospodarczych, Ameryka nie może sobie pozwolić.
Może sobie natomiast pozwolić, aby rękami sojuszników osłabiać inne światowe potęgi. To właśnie dzieje się na rosyjsko-ukraińskim froncie. Ukraińskimi rękami Ameryka długofalowo osłabia Rosję, drenując jej ludzkie i materiałowe zasoby. Nie jest to żadna tajemna strategia. O osłabianiu Rosji jako amerykańskim celu w tej wojnie administracja Bidena mówiła otwartym tekstem na początku rosyjskiej inwazji.
Strategia ta polega na utrzymaniu delikatnego balansu, który pozwala Kijowowi utrzymać się w wojnie, lecz jednocześnie nie zadawać zbyt bolesnych ciosów Moskwie, aby nie sprowokować jej do rzekomej eskalacji.
– Nie chcemy przedłużać wojny tylko po to, aby zranić Rosję – mówił Biden w 2022 r., kiedy deklarował, że przekaże Ukrainie broń dalszego zasięgu pod warunkiem, że nie będzie ona wykorzystywana do ataków na rosyjskim terytorium.
Moskwa ma krwawić, ale nie upadać.
Dlaczego Ameryka nie chce upadku Rosji
Nie jest to nowa strategia, którą Amerykanie wymyślili na potrzeby wojny w Ukrainie. Stosują ją od dawna, ostatnio w 1991 r., kiedy chwiał się na glinianych nogach kolos zwany Związkiem Radzieckim. Wtedy ówczesny prezydent USA George H.W. Bush specjalnie przyjeżdżał do Kijowa, aby odwieść tamtejszych przywódców od niepodległościowych dążeń. Bush słusznie zakładał, że oderwanie się Ukrainy od ZSRR spowoduje rozpad komunistycznego potwora. Taka sytuacja oznaczałaby ziszczenie się najczarniejszego snu wszelkich amerykańskich rządów – pozostawienie broni atomowej w targanym wewnętrznymi konfliktami kraju i przez to ograniczenie kontroli nad nią, nawet jeśli ta kontrola do tej pory była sprawowana przez zbrodniczy system.
Bush nie pomylił się: ogłoszenie w niecały miesiąc po jego wizycie w Kijowie niepodległości przez Ukrainę doprowadziło do upadku Związku Radzieckiego. Jednocześnie nie ziścił się czarny sen Ameryki: broń atomowa nie stała się zabawką w rękach oszalałych wschodnich watażków. Pomimo to Ameryka robi wiele, aby nie dopuścić do upadku Rosji, wychodząc z błędnego założenia, że lepszy dyktator z atomową teczką znany niż nieznany. Błąd polega na tym, że po 24 latach utrzymywania się Putina przy władzy, wcale go nie znają.
Dziś do żenująco-komicznych wypowiedzi amerykańskich prezydentów zaliczamy słowa George’a Busha juniora, który po spotkaniu z Putinem w 2001 r. w Lublanie powiedział, że spojrzał głęboko w jego oczy i „zobaczył w nich duszę”. Od tamtej pory wiele się nie zmieniło. Amerykanie wciąż nie pojmują nieobliczalności Putina.
Dwa fundamenty amerykańskiej dbałości o Rosję
Dbanie Amerykanów o to, by nadmiernie nie „zranić Rosji” stoi na dwóch fundamentach. Pierwszy to ograniczanie dostaw broni do takich ilości, które Ukrainie pozwalają jedynie się bronić. Latem i jesienią 2022 r. Amerykanie pomylili się w swoich wyliczeniach, jednocześnie nie doceniając woli walki i umiejętności Ukraińców. Wtedy Kijów odebrał Rosjanom znaczne połacie Charkowszczyzny oraz miasto Chersoń. Wydaje się, że od tamtej pory Amerykanie są bardziej precyzyjni w swoich wyliczeniach.
Gdyby w trakcie swojej kontrofensywy z lata i jesieni 2022 r. Ukraińcy otrzymali tyle wyrzutni rakiet HIMARS, precyzyjnych pocisków ATACAMS, bojowych wozów piechoty Bradley, systemów obrony powietrznej Bradley i innego sprzętu, co otrzymali przed nieudaną kontrofensywą z 2023 r., tej drugiej nie trzeba by było prowadzić, bo cele zostałyby osiągnięte już podczas tej pierwszej. Amerykanie nie zasilali jednak ukraińskiej kontrofensywy z 2022 r., bojąc się, że nadmierne sukcesy Ukraińców rozwścieczą Rosję, skłaniając ją do eskalacji lub – co gorsza – doprowadzą do upadku dyktatury w Moskwie. Na to drugie nie można było pozwolić.
Drugi fundament amerykańskiej dbałości o Moskwę to wydany Kijowowi zakaz atakowania amerykańską bronią dalszego zasięgu celów w głębi rosyjskiego terytorium. Fakt, że Ukraińcy nie mogą uderzać w rosyjskie cele głębiej niż na 100 km od granicy, stawia ich w upośledzonej sytuacji. Chodzi o logistykę wojny oraz możliwość uderzania w cele wroga spoza jego zasięgu.
Idealnym przykładem tego, jak ważne jest zwalczanie wroga już na jego terytorium, jest ukraińska kontrofensywa z 2022 r. Jej fundamentem było dostarczenie Kijowowi wyrzutni HIMARS, z której Ukraińcy razili rosyjskie cele precyzyjnymi pociskami GMLRS na odległość 70 km. Rosjanie, którzy nie spodziewali się ukraińskich ataków na taką odległość, trzymali wszystkie swoje zasoby – od amunicji po ciężki sprzęt – blisko frontu. Po zniszczeniu tych zasobów musieli chaotycznie się wycofać.
Od tamtej pory Rosjanie oczywiście odrobili lekcje i wycofali całą logistykę poza bezpieczną linię 100 km. Co by było, gdyby Ukraińcy mogli razić wrogie cele choćby na 300 km w głąb rosyjskiego terytorium, czyli na zasięg precyzyjnych amerykańskich pocisków ATACMS? Ukraiński ekspert wojskowy Serhij Kuzan wylicza w serwisie War on the Rocks, że tylko w tej strefie znajdują się 184 rosyjskie jednostki wojskowe i co najmniej 18 lotnisk, które są regularnie wykorzystywane do ataków lotniczych na Ukrainę, ale także do logistyki, transportu broni oraz rozpoznania radiowego.
To wszystko pozostaje poza zasięgiem Ukraińców, mimo że posiadają odpowiednie środki do niszczenia tych celów. Wobec amerykańskiego zakazu mogą korzystać z własnych dronów, jednak te nie są tak skuteczne, jak amerykańskie pociski.
Lekcja dla Polski i sąsiadów
Dla państw naszego regionu amerykańska strategia długofalowego osłabiania Rosji rękami Ukraińców jest o tyle ryzykowna, że już wkrótce Ukraińcom tych rąk może zabraknąć z czysto demograficznych powodów.
Wobec nie dość dokładnych wyliczeń Amerykanów w zakresie ilości dostarczanej broni i braku precyzyjnych danych dotyczących faktycznych militarnych zasobów Rosji może też dojść do poważnego przełamania frontu na korzyść Moskwy, co może pociągnąć za sobą szereg niemożliwych do przewidzenia konsekwencji, łącznie z zameldowaniem się Rosjan w Kijowie.
Ukraina może też załamać się od zaplecza. W kwietniu w kraju przekroczona została bariera 80 proc. zniszczonej infrastruktury energetycznej. Jeszcze w 2023 r. Ukraina mogła sobie pozwolić na eksport swojej energii. Dziś jest poważnym jej importerem. Trudno przewidzieć, co stanie się zimą.
Przy obecnej strategii USA Ukraina nie będzie w stanie bronić się w nieskończoność, utrzymując Rosję z dala od naszych granic. Dlatego już teraz musimy zacząć odpowiadać sobie na trudne pytania. Co się stanie, jeżeli wybory w Ameryce wygra nieobliczalny Donald Trump? Co się stanie, jeżeli wygra Kamala Harris?
Żadna z tych opcji nie wydaje się choćby umiarkowanie korzystna. W takiej właśnie sytuacji pozostawia nas prowadzona przez ostatnie lata wojenna polityka Bidena.
Źródło: onet.pl