Mówią, że to polska stolica fentanylu. „Tam czekała mnie pewna śmierć”

Gdybym został w Żurominie, na pewno bym się zaćpał. Wyobraź sobie, że masz grypę. Bolą cię stawy, mięśnie i kości. To przy dragach jest tak samo, tylko 15 razy mocniej. Nie jesteś w stanie wyjść z łóżka, nie możesz funkcjonować. Jesteś wrakiem. Po kilku latach brania byłem pewien, że czeka mnie śmierć z przedawkowania.

Prosi, by nie podawać jego imienia. Od dawna mieszka tysiące kilometrów stąd, ale w Żurominie została jego rodzina. Po co mają mieć problemy.

Niech będzie więc Łukasz. Łukasz był ćpunem. Dziś nie waha się tak o sobie mówić — i opowiedzieć nam, jak to wszystko wyglądało.

***

Zaczęło się, gdy miał 14 lat. Był koniec lat 90., Łukasz chodził do podstawówki w małym Żurominie na północy Mazowsza i strasznie się nudził. Z tych nudów wziął tramal, tak, jak robili to koledzy. Pół miasta to wtedy brało.

— Już ten tramal to była masakra. Po roku byłem uzależniony. A potem poszło wszystko. Zanim się zorientowałem, waliłem w żyłę heroinę — opowiada.

Tramal, czyli dostępny na receptę silny lek przeciwbólowy, jest produkowany na bazie opioidów. Dla wielu — tak jak dla Łukasza — jest wstępnym narkotykiem, po którym przechodzą do mocniejszych opiatów — jak na przykład morfina czy właśnie heroina.

Ale na rynku są jeszcze silniejsze substancje. Jedną z nich jest fentanyl, o którym obecnie mówi się w Stanach Zjednoczonych jako o prawdziwej epidemii.

Narkotyk jest kilkadziesiąt razy mocniejszy od heroiny i już jego minimalna ilość potrafi zabić człowieka. Według szacunków z powodu przedawkowania fentanylu umiera 70 tys. Amerykanów rocznie.

W Polsce przez lata nie było o nim słychać. To znaczy — nie w przestrzeni publicznej. Bo Łukasz o fentanylu usłyszał po raz pierwszy w 2006 r.

Wyszedł akurat z więzienia, do którego trafił za kradzieże i pobicia. Za kratami musiał zrobić przerwę od heroiny. Ból po odstawieniu był potężny, w celi chodził po ścianach. Ale nie miał wyboru. Cierpienie po kilku tygodniach zelżało. Wydawało mu się, że przez więzienie wyszedł z nałogu.

Tyle że po odsiadce wrócił do rodzinnego Żuromina. Już na szosie, gdy minął znak przy wjeździe do miasta, jego ciało zaczęło się trząść.

— Przyjechałem do domu i zorientowałem się, że chłopaki biorą coś nowego. Mieli plastry z fentanylem, odcinali z nich po kawałku i żuli te kawałeczki. No to po kilku dniach też spróbowałem.

Wkrótce fentanyl zrobił się w Żurominie bardziej chodliwy niż tramal i heroina. I też zaczął zabijać ludzi.

— Wali się to u nas w żyłę i dlatego tylu ludzi umiera. To jest zaje***cie łatwo przedawkować — tłumaczy Łukasz.

— Nigdy nie wiesz, ile tego wziąć. Nikt nie wie. Testujesz to na własnym organizmie. A jak kupisz więcej, to bierzesz więcej, bo poprzednie dawki przestają ci wystarczać — dodaje.

— Ja sam, gdy brałem, nie myślałem, że mogę umrzeć. O tym się wtedy nie myśli.

***

O Żurominie i fentanylu zrobiło się głośno w całej Polsce 18 lat później. Reporter „Uwagi” TVN Tomasz Patora wiosną 2024 r. opublikował serię materiałów pokazujących skalę problemu w miasteczku.

Według lokalnych aktywistów i dziennikarzy opiaty zabiły w niespełna 9-tysięcznym Żurominie ponad 30 osób. Ostatnie z nich zmarły kilka miesięcy temu.

Przed kamerami wystąpiły matki zmarłych. Nie miały wątpliwości, że ich dzieci padły ofiarą fentanylu. I wskazywały mężczyznę, który im go sprzedał.

Jedziemy na miejsce, by zadać pytania w samym Żurominie. Okazuje się, że sprawa fentanylu jest nie tylko dużo starsza, ale i bardziej złożona, niż mogłoby się z pozoru wydawać.

***

— Kilka dni po tym, gdy zaczęłam pracę, przyszła młoda dziewczyna. Poprosiła o strzykawkę i igłę. Była w takim stanie, że nie potrafiłam jej obsłużyć. Poszłam na zaplecze i się rozpłakałam. Strzykawkę musiała za mnie sprzedać szefowa — opowiada nam młoda farmaceutka w jednej z aptek w Żurominie.

Oczywiście, że wie o problemie. Widzi go niemal na co dzień. Takie sytuacje powtarzają się regularnie.

Na początku nie wiedziała, jak reagować. Teoretycznie może odmówić sprzedaży, jeśli produkt miałby zostać wykorzystany do celów niemedycznych. Ale jak niby miałaby to udowodnić?

Poza tym, co to zmieni, jeśli nie wyda strzykawki i igły? Przecież kupienie ich w internecie jest banalnie proste. No i lepiej, żeby ktoś używał tych czystych, aptecznych. Przynajmniej się niczym nie zarazi.

— Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Może mam taki charakter, że za bardzo przeżywam — dodaje cichym głosem farmaceutka.

Gdy rozmawiamy, do apteki wchodzi mężczyzna. Na oko przed czterdziestką, bardzo szczupły, ma lekko nerwowe ruchy. Na ulicy nie zwróciłby na siebie uwagi. Ale w tej sytuacji zwraca. Podchodzi do okienka i prosi: strzykawka i dwie igły.

Zagadujemy go przed apteką, gdy wraca do samochodu. Z bliska widać ciemne kropki na jego rękach. Pytamy ogólnie — to jak to jest z tymi narkotykami w Żurominie?

— No jest problem, każdy o tym słyszał. W każdym mieście tak to wygląda, tylko w jednym się więcej ludzi przekręci, a w innym mniej. Moja była żona też przez to umarła. Sepsy dostała — odpowiada.

Fentanyl? — Przecież to wszędzie jest. Wszędzie jest wszystko. Nie chce mi się wierzyć, że te zgony to były tylko po fentanylu. Tu są różne środki odurzające. Chociażby heroina. Była od dawna i jest nadal — dodaje.

Mężczyzna stoi przy otwartych drzwiach auta. Z jednej strony chciałby już jechać, z drugiej widać, że chce też porozmawiać. O uzależnionych mówimy w trzeciej osobie, ale przecież dobrze wiemy, że on sam temat zna nie tylko ze słyszenia.

— Problem nie jest z tymi, którzy handlują. Problem jest z tym, że tu nie ma edukacji. Dzieciom od szóstej, siódmej klasy powinno się mówić, czym to grozi. A się nie mówi — dodaje.

— Czemu tu nie ma pomocy dla uzależnionych? Bo nie ma żadnej — mężczyzna zaczyna się denerwować.

— Jeśli ktoś chce się leczyć, musi jeździć po metadon do Warszawy, do Świecia, Gdańska, Bydgoszczy. Tak samo na detoks. Trzeba czekać dwa tygodnie, miesiąc, dwa miesiące. I najbliższe miejsce to znowu będzie Świecie albo Gostynin. Tu nie ma nic.

O co chodzi z tym metadonem? To silny lek przeciwbólowy, także opioidowy, podawany jako syrop. Stosowany jest w tzw. terapii substytucyjnej. Osoby silnie uzależnione od opiatów, np. od heroiny czy właśnie fentanylu, przyjmują go pod nadzorem specjalisty, by uśmierzyć ból związany z odstawieniem narkotyków.

To zastępowanie jednej substancji inną, podobną — ale metadon jest mniej szkodliwy dla organizmu i może pozwolić na stopniowe wyjście z uzależnienia.

Do Świecia, w którym można dostać terapeutyczny metadon, z Żuromina są dwie godziny drogi samochodem. Do Warszawy — dwie i pół. — Dla takiego uzależnionego to jest prawdziwy problem, żeby tam pojechać. Przecież to się wiąże z kosztami — tłumaczy nam mężczyzna przed apteką.

— A gdyby na miejscu była terapia substytucyjna, podejrzewam, że byłoby inaczej. Ludzie woleliby brać coś legalnego tutaj, zamiast kombinować.

W końcu pytamy wprost, choć przecież znamy odpowiedź. — A pan brał kiedyś jakieś opiaty? — Bez komentarza. Tyle mogę powiedzieć — rzuca mężczyzna i wsiada do samochodu.

***

W Żurominie „Ducha” znają wszyscy. Pochodzi stąd, tu chodził do szkoły i tu prowadził swoje biznesy, przy czym — jak słyszymy — zawsze ciągnęło go do raczej podejrzanych interesów.

Kiedyś miał lombard i kantor, teraz nie ma oficjalnego źródła utrzymania. Bo nieoficjalnie — co też przyznają nasi rozmówcy — handluje narkotykami.

O mężczyźnie głośno zrobiło się po materiałach „Uwagi”. To na niego wskazywały matki zmarłych osób jako na tego, który sprzedał ich dzieciom zabójcze środki.

TVN z ukrycia nagrał, jak jednego popołudnia kilkanaście osób wchodzi na chwilę do jego klatki schodowej. Sam „Duch” skonfrontowany przed kamerami z oskarżeniami zaprzeczał, by miał cokolwiek wspólnego ze sprzedażą fentanylu.

„Ducha” można spotkać na ulicach Żuromina niemal każdego dnia. Przechadza się po centrum miasteczka z małym psem, pozdrawia znajomych.

— Jeśli policja go szybko nie zamknie, ludzie tu całkiem już stracą wiarę w państwo — mówi nam jeden z lokalnych urzędników.

Na razie jednak, jak się wydaje, funkcjonariusze nie mogą znaleźć do tego podstaw. Przeszukania u „Ducha” nie dostarczyły żadnych dowodów.

— Policja wszystkich zgarnie, a on ostatni zostanie na wolności. Jest zbyt inteligentny, żeby dać się złapać — uważa Łukasz, który dobrze zna „Ducha” z dawnych lat.

Jednocześnie nasi rozmówcy ze środowiska zgodnie przyznają, że nawet zatrzymanie „Ducha” niczego w mieście nie zmieni. Fentanyl można dostać z wielu źródeł.

— Dilerów jest dużo więcej — tłumaczy Łukasz.

— Fentanyl w plastrach da się łatwo i szybko kupić w internecie. Teoretycznie każdy może to zrobić. Tyle że typowy narkoman, taki jak ja nim byłem, kiedy jest na głodzie, musi przyćpać od razu i nie będzie czekał na przesyłkę z drugiego końca Polski. Więc ci trochę sprytniejsi i mający trochę więcej pieniędzy sprowadzają plastry na zapas i je odsprzedają. A zwykły ćpun nie ma pieniędzy. Nigdy nie kupi większej ilości.

Sprawdzamy. Faktycznie, w internecie nie brakuje ogłoszeń o sprzedaży plastrów z fentanylem. Zazwyczaj umieszczane są na niszowych portalach, a kontakt ze sprzedawcą możliwy jest jedynie za pomocą e-maila.

Jak to możliwe? Fentanyl to legalnie produkowany środek leczniczy, przepisywany chorym ze skrajnie bolesnymi przypadłościami, np. nowotworami. W aptekach można go dostać w postaci plastrów czy sprayu do nosa.

Obrót nim — podobnie jak innymi lekami narkotycznymi — jest ściśle monitorowany, a farmaceuci wydają go jedynie na e-recepty, niemożliwe do podrobienia. Wiele aptek w ogóle go nie sprzedaje, inne sprowadzają go tylko na zamówienie.

System jednak nie jest szczelny.

— Ludzie mają dojścia do lekarzy, którzy przepisują im plastry z fentanylem na lewo — twierdzi Łukasz, gdy pytamy go, skąd substancja bierze się na czarnym rynku. Niektórzy, by dostać recepty, symulują w poradniach ciężkie bóle.

Jest jeszcze inna ścieżka. — Dużo ludzi bierze to od lekarzy na raka czy inne schorzenia, a niekoniecznie potrzebuje przyjmować tego aż tyle — opowiada nam kupujący strzykawkę i igły mężczyzna, którego spotykamy przed żuromińską apteką.

— Komuś wystarcza ¼ tego, co dostaje od lekarza, więc zaciska zęby i resztę sprzedaje. Jak ma głodową emeryturę, to co, można mu się dziwić? Albo komuś innemu zostały plastry po zmarłej babce, to też wrzuca to do internetu. Naprawdę to nie jest takie skomplikowane. To nie jest heroina, żeby to trzeba było produkować w laboratoriach — tłumaczy.

O podobnym procederze opowiada nam Adam Ejnik, lokalny nauczyciel od lat walczący z narkomanią w Żurominie. On sam zetknął się tymi metodami kilkadziesiąt lat temu, gdy w wakacje dorabiał w hurtowni budowlanej.

Jeden z pracowników jeździł po wsiach i skupował od emerytów wspomniany już tramal. Potem prawdopodobnie rozprowadzał go wśród znajomych.

Bo też drugi obieg legalnie produkowanych opiatów nie jest niczym nowym. Na popularnym polskim forum internetowym poświęconym narkotykom wątek dotyczący fentanylu zawiera ponad 4 tys. wpisów. Najstarsze z nich pochodzą jeszcze z 2006 r.

Użytkownicy od niemal 20 lat dzielą się sposobami wykorzystania fentanylowych plastrów — które poza oczywistym przyklejeniem można również żuć lub wytapiać, a następnie otrzymaną substancję podawać dożylnie. W wielu wpisach można przeczytać, że leki pochodzą od zmarłego członka rodziny albo zostały wyłudzone od lekarzy.

Czarny rynek fentanylu wydaje się być zdecentralizowany i niezależny od wielkich hurtowników. A przez to szczególnie trudny do zwalczania.

— To jest hydra. Dopóki jest popyt, na miejsce jednego złapanego dilera zawsze przyjdzie dwóch nowych — słyszymy w Żurominie.

***

Dilerzy opiatów mają tu klientów od lat. I to raczej nie od kilku, a od kilkudziesięciu.

Pytanie o narkotyki nie budzi zdziwienia w żadnej z żuromińskich aptek. Mężczyzna, którego spotkaliśmy, gdy kupował strzykawkę, nie jest w żadnym razie odosobnionym przypadkiem.

— Ten problem to w Żurominie tajemnica poliszynela — słyszymy od jednej z doświadczonych farmaceutek.

— My od dawna nie sprzedajemy już igieł — dodaje inna. Dlaczego?

— Bo nie chcemy takich klientów. To było nagminne, że kradli. Przychodzili grupą w pięć, sześć osób. Ja obsługiwałam jedną, a inni brali rzeczy z wystawek, na przykład okulary. Tego nie da się upilnować. Od kiedy nie mamy igieł, problem zniknął.

W jednej z aptek słyszymy, że uzależnionych przychodzących po strzykawki widzi się tu od co najmniej kilkunastu lat. Może jednak kupują je po coś innego?

— Ich można poznać, że biorą. Skóra jest inna, oczy są inne — odpowiada farmaceutka.

— Miałam takich, co przychodzili z dzieckiem na ręku i mówili, że ta strzykawka to dla babci do insuliny. A przecież do insuliny już dawno się tego nie używa.

— Starzy narkomani, bo niektórzy to mają staż 30-letni, przychodzą i czasem sami z siebie zaczynają opowiadać — dodaje.

— Mówią mi: „zniszczyłem sobie życie, ale co mogę zrobić? Teraz mogę już tylko brać”. W ogóle oni się strasznie wyniszczają. Mają problem z krążeniem, z zakrzepicą. Czasem widzę, jak nie mogą wejść po kilku schodkach.

Są też i młodsi. — Kiedyś zwracałam im uwagę: „a nie szkoda ci życia?”. To mi odpowiadali: „a co cię to obchodzi”. No i co mogę zrobić? — pyta farmaceutka.

— Pracowałam kiedyś w aptece w Żurominie i tam faktycznie szło więcej igieł i strzykawek, niż u nas. Mogę się jedynie domyślać, po co im to było. To straszne — mówi nam pracowniczka z innego miasta.

W kolejnej lokalnej aptece słyszymy, że pracownicy są wyczuleni na „podejrzane recepty”.

— Jeśli recepta wydaje nam się podejrzana, to dzwonimy do lekarza, który ją wystawił. Raz doktor dziękował, że zwróciłyśmy na to uwagę. Twierdzi, że nie miał pojęcia, że ten lek może być wykorzystywany do niewłaściwych celów.

***

Żuromin, jak wiele powiatowych miast, jest miejscem, z którego raczej się wyjeżdża. Bo co tu robić? Nie ma większych zakładów pracy, nie ma przemysłu. Na rolniczych nizinach północnego Mazowsza trudno też liczyć na turystów.

Zostaje przede wszystkim budżetówka — urząd, szkoła, policja, szpital, dom kultury. Ale to przecież nie jest praca dla wszystkich.

Są jeszcze kurniki, bo okolice Żuromina uchodzą za drobiarskie zagłębie. Przy drogach prowadzących do miasta znad płaskich pól wystają szare, podłużne hangary.

— Tylko kto chce dzisiaj iść do kurnika, w smrodzie pracować — mówi nam jeden z mieszkańców.

— Kiedyś to jeszcze młodzież chodziła na tzw. łapanki, żeby parę złotych dorobić. A dzisiaj przyjeżdża firma z zewnątrz i wyłapuje te kury. Właściciela fermy to nawet nie interesuje. Jest maszyna, dwóch naganiaczy, zrzucone, zważone, wywiezione. Ludzi do tego nie trzeba — słyszymy.

Bezrobocie w powiecie żuromińskim wynosi 13,5 proc. Czyli 2,5 razy więcej niż średnia dla całego kraju.

Michał Bodenszac nie zdążył się jeszcze na dobre zainstalować w ratuszu. 45-latek został burmistrzem w ostatnich wyborach samorządowych pod koniec kwietnia.

— Jak wiele miasteczek na peryferiach, nie mamy tu eldorado na rynku pracy. To oczywiste — mówi nam, gdy rozmawiamy w jego nowym gabinecie. Okna wychodzą na główny plac Żuromina. Ten, po którym codziennie przechadza się z psem niesławny „Duch”.

— Patrząc na demografię, cały czas się wyludniamy. To wiąże się z emigracją za pracą — nie ukrywa świeżo upieczony burmistrz. Dodaje jednak, że „nie robiłby z tego dramatu”.

— Taka sytuacja jest nie tylko u nas. Myślę, że trzeba podejść do tego inaczej. Wiadomo, że młode osoby, które dziś są w Żurominie, kiedyś za tą pracą uciekną. Trzeba zrobić wszystko, żeby wcześniej dostały tutaj odpowiednią edukację — uważa Bodenszac.

Edukacja w szkole to jedno, ale jest jeszcze czas po szkole. Popołudniami i w weekendy coś trzeba ze sobą robić. Wypad do większego miasta odpada — z Żuromina do najbliższych miast wojewódzkich są co najmniej dwie godziny drogi. A na miejscu?

— Tu w okolicy nie ma nawet jeziora — zauważa lokalny nauczyciel Adam Ejnik.

— Jest tylko klub piłkarski. A to za mało, żeby zająć czymś dzieci. W takim miasteczku jak Żuromin warto postawić na sport.

— Wiadomo, że jak rodzice mają pieniądze, to znajdą dla swoich dzieci jakąś pasję. A te pozostałe się po prostu snują — dodaje.

— Obserwuję, że tak do czwartej, piątej, szóstej klasy dzieciaki jeszcze szukają. Potem wciąga je ulica.

***

W małej salce przy boisku wiszą oprawione w ramy koszulki piłkarskich klubów: Polonia Warszawa, Lech Poznań, Anderlecht Bruksela, Dynamo Kijów, Udinese. Na każdej jest to samo nazwisko — Łukasz Teodorczyk.

— Mieliśmy szczęście, że trafił nam się taki rodzynek. Zrobił tutaj dużo dobrego — mówi Tomasz Siemiątkowski, trener piłkarski i kierownik klubu MKS Wkra Żuromin.

Wielokrotny reprezentant Polski Łukasz Teodorczyk, zanim zrobił międzynarodową karierę, uczył się kopać w piłkę w Żurominie. Tu się urodził, tu się wychował i to właśnie lokalna Wkra wypuściła go na szerokie wody.

Dziś dla miejscowych dzieciaków jest idolem. A dla Siemiątkowskiego szansą, by przyciągnąć młodych do swojego klubu. Trudniejszą sprawą jest ich utrzymać.

— Wszystko się fajnie dzieje tak do 15. roku życia. Dzieciaki przychodzą, trenują. A potem młodzież ucieka i nie chce już grać w piłkę. Czasy się zmieniły. Kiedyś grało się za butelkę wody mineralnej. Jak się dostało z klubu buty czy koszulkę, to się tydzień nie spało. A dzisiaj niestety każdy rozgląda się za pieniądzem — mówi kierownik Wkry.

A z tym w prowincjonalnej drużynie jest ciężko. Pieniędzy nie ma nie tylko dla młodych piłkarzy, ale też dla trenerów. Ci to zazwyczaj dorabiający wuefiści.

— Jak dostają po 600-800 zł miesięcznie, to nie dziwię się, że wolą z rodziną posiedzieć po pracy, a nie biegać od klubu do klubu i spędzać weekendy na wyjazdach — rozkłada ręce Siemiątkowski.

— Tyle, co możemy, staramy się młodych odciągać od tych nieciekawych środowisk — dodaje. I przyznaje, że nie zawsze to się udaje.

— Naliczyłbym tych młodych ludzi na cmentarzu ze 30 osób albo więcej. Niektórych trenowałem jako dzieci. Innych znałem jako kibiców, czy powiedzmy, kiboli. Jak już poszli w wiek dojrzały, to co mogłem zrobić? Co by tam dała jakaś gadka umoralniająca — trener macha ręką.

Wspomina szczególnie jednego chłopaka. Miał talent, dobrze się zapowiadał, dużo trenował. Do czasu. Umarł w wieku 26 lat.

— Też gdzieś tam kiedyś nadużył i zabłądził. Tak to nazwijmy.

***

Ale tego, co odciąga młodzież od używek, w Żurominie jest niewiele. Jak mantra w naszych rozmowach z mieszkańcami wraca jedno zdanie: „Tutaj młodzi nie mają co ze sobą zrobić”. Dlatego szukają wrażeń w narkotykach.

Jednym z lokalnych aktywistów jest prezes Stowarzyszenia Wagon Inicjatyw Piotr Wlizło. Spotykamy się z nim w parku, nieopodal osiedla, na którym handel narkotykami ma kwitnąć od wielu lat.

— Pracuję z młodzieżą. Widzę, jaka jest w nich potrzeba, żeby z nimi porozmawiać. Dla ludzi powyżej 13. roku życia jest bardzo ograniczona oferta spędzania czasu wolnego w tym mieście. No to idą do parku i siedzą na ławkach.

Mężczyzna jednak nie załamuje nad tym rąk. Stara się zrozumieć tych młodych, nierzadko pogubionych ludzi i próbuje wyjść naprzeciw ich potrzebom. Wychodzi z założenia, że trzeba dać im przykład, że można inaczej.

— Sporo ludzi wychowaliśmy pracą metodą projektu, warsztatów, animacji, szukaliśmy różnych form. Teraz mamy projekt murali, by miasto nabrało kolorytu. Młodym trzeba dać zajęcie, żeby mogli realizować się w twórczy sposób – tłumaczy nam.

Wlizło jest także szkolnym pedagogiem, który na co dzień ma kontakt z licealną młodzieżą. O narkotykach wie naprawdę dużo, wiele już widział.

— Od 30 lat pracuję z młodzieżą i obserwuję eksperymenty z narkotykami, lekami, środkami wziewnymi. Dostępność jest i będzie. Nie łudźmy się, że cała ta sytuacja wypleni dilerów. Mamy jeszcze sporo osób uzależnionych i poważne zadania do wykonania, samorząd, rodzice, szkoły.

— Jak nie dostaną tu, to pojadą do innego miasta: Mławy, Działdowa, Lidzbarka i tam kupią. Jak można to sobie zamówić przez internet i przyjdzie kurierem do paczkomatu, to o czym my mówimy? — pyta i nawet nie oczekuje od nas odpowiedzi. Jak mało kto, wie doskonale, że problem jest zdecydowanie bardziej skomplikowany.

I że to, czego dziś brakuje w Żurominie, to przede wszystkim „edukacja, programy profilaktyczne, zrewidowanie działalności placówek odpowiedzialnych za zagospodarowanie czasu wolnego, szczególnie młodzieży”.

— Ciężko nad tym pracujemy. Chcemy dać młodym jakąś alternatywę, żeby nie siedzieli na ławce i pluli sobie na buty. Wypracowaliśmy dostęp do psychologa uzależnień, może uda się detoks i wsparcie dla rodziców.

Jednak jeden psycholog nie rozwiąże problemu całego systemu. Jak się dowiadujemy, w Żurominie przy starostwie był kiedyś zespół ds. przeciwdziałania narkomanii, ale obecnie jest zawieszony. Część ludzi z niego odeszła, część wyjechała z miasta.

— Powinien być osobny program substytucyjny, ale go nie ma – nie ma żadnych wątpliwości podinspektor do spraw społecznych Marzena Kortes-Jasińska z urzędu gminy.

— Żeby skorzystać z takiego programu osoby uzależnione z Żuromina muszą jechać 160 km np. do szpitala do Świecia, czy do Bydgoszczy. To jest straszne.

Nasza rozmówczyni przyznaje, że jedyna pomoc, jaka obecnie istnieje na miejscu, to jednodniowy dyżur terapeuty. To jednak zdecydowanie za mało, by naprawdę poradzić sobie z problemem.

— Terapeuta się sprawdza, ale dopiero po leczeniu. Najpierw powinien być detoks i tego brakuje. Przecież, jak osoba uzależniona ma dojechać tyle kilometrów, to musi mieć na to pieniądze. A oni wszystkie pieniądze przeznaczają na narkotyki. I koło się zamyka – rozkłada bezradnie ręce.

Kortes-Jasińska nie ma wątpliwości, że problem z narkotykami pojawił się już wiele lat temu. Choć ona o fentanylu usłyszała dopiero niedawno.

— Do tej pory zdarzały się uzależnienia od tramalu, czy klonazepamu. Fentanyl to coś nowego. Uważam, że dla tych ludzi powinny być prowadzone terapie w szpitalu. Tutaj powiat powinien podjąć jakieś decyzje, zanim będzie z późno – przestrzega.

***

Budynek starostwa powiatowego znajduje się przy parku, w którym spotykamy się ze szkolnym psychologiem. Tuż obok mieści się urząd gminy. Po minucie stoimy przed gabinetem burmistrza.

— Problem jest bez dwóch zdań. Pytanie, jaka jest jego skala. Zanim zaczniemy wydawać pieniądze na profilaktykę, chcę wykonać diagnozę – tłumaczy nam Michał Bodenszac. Wielokrotnie w czasie rozmowy zapewnia, że problem chce potraktować poważnie.

Jak słyszymy, diagnoza może trwać nawet kilka tygodni. W tym czasie nielegalny obrót śmiertelnymi substancjami może kwitnąć w najlepsze. W najgorszym wypadku kolejni młodzi ludzie przedawkują i za swoją brawurę przepłacą życiem.

— Gmina prowadzi dyżury ze specjalistą. Raz w tygodniu jest dostępny dla osób uzależnionych, ale to zapewne jest za mało. Chcemy poszerzyć ten dostęp. I chcemy, żeby ten specjalista był dostępny także dla rodziców osób uzależnionych. Pracujemy także nad oddziałem detoksykacyjnym – wymienia burmistrz.

Dodaje, że profilaktyka w takich przypadkach musi być wdrażana mądrze.

— Przejrzałem wiele publikacji, które mówią, że pochopne działanie może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego. Dużo zależy od samorządu i oferty, którą tworzymy dla dzieciaków. Kończą lekcje i być może nie mają odpowiedniej opieki w domu, być może nie mają co ze sobą zrobić.

***

Wyobraź sobie, że masz grypę. Bolą cię stawy, mięśnie, kości. To przy dragach jest tak samo tylko 15 razy mocniej. Nie jesteś w stanie wyjść z łóżka. Po dwóch dniach od odstawienia narkotyków jesteś wrakiem. Żeby przyćpać jesteś w stanie zrobić właściwie wszystko – tak uzależnienie od opiatów opisuje nam jeden z narkomanów.

— Tego nie da się opisać słowami – mówi nam Łukasz, ten, który zaczął brać, gdy miał 14 lat. Teraz od dziewięciu lat jest czysty.

— Pamiętam wielki ból… Boli cię dosłownie wszystko, nawet włosy. Nie możesz spać, nie możesz siedzieć w miejscu. Nie da się w ogóle funkcjonować. To jest masakra – kiwa głową, jakby sam nie dowierzał, że udało mu się przetrzymać ten najtrudniejszy okres.

Mężczyzna w końcu wyszedł z nałogu, ale jego przykład to klasyczna historia wielu prób, upadków, nawet otarcia się o śmierć. Fentanyl to jest cichy zabójca, którego nie da się kontrolować w domowych warunkach.

— Ćpałem tyle, że raz przyjechało po mnie pogotowie. Siostra zadzwoniła, gdy znalazła mnie na wpółprzytomnego. Już prawie nie oddychałem. Pamiętam, że wstrzyknęli mi dożylnie jakiś lek i mnie odratowali.

— Myślicie, że to cokolwiek dało? W życiu! Dalej brałem fentanyl, bo nie mogłem już przestać. Zresztą narkoman w takich sytuacjach twierdzi, że przecież nic takiego się nie stało. Trzy czwarte moich starych kolegów już nie żyje.

Niestety w wielu podobnych przypadkach karetka przyjeżdża, gdy jest już za późno. Narkotyk tak bardzo paraliżuje ciało, że człowiek przestaje oddychać i umiera na klatce schodowej. Właśnie do takich zgonów miało dochodzić w ostatnich latach w Żurominie.

Jak słyszymy: w takich sytuacjach narkoman narkomanowi nie pomoże. Nasz rozmówca zna historie, z których wynika, że w krytycznych sytuacjach współtowarzysze nie wzywali nawet pomocy.

Najczęstszym powodem był strach: nie chcieli być oskarżani o nieumyślne spowodowanie śmierci lub nieudzielenie pomocy. Nie chcieli też sami trafić na policyjny dołek.

***

— Spotkałem się tutaj już z amfetaminą, tramalem, mefedronem, teraz jest fentanyl — przyznaje nam Janusz Szymański, gdy odwiedzamy go w jego gabinecie.

Psycholog z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Żurominie nie ma wątpliwości, że młodzi ludzie sięgają po używki, by lepiej radzić sobie z codziennymi problemami, by „poczuć ulgę i oderwać się od tej opresyjnej rzeczywistości”.

— Jeden pacjent opowiadał mi, że spotkał swojego starego kolegę, który jest od tego uzależniony. Z tym człowiekiem podobno nie dało się już porozmawiać – mówi.

— To są często też osoby, które mają zaburzony obraz siebie, np. niską samoocenę. Wielki wpływ na nich ma także presja środowiskowa, pretensje ze strony bliskich. Te narkotyki są dla nich w pewnym sensie azylem, w którym czują się bezpiecznie i przez które mogą wyrazić siebie – zauważa.

Specjalista zgadza się z tym, że w gminie powinien być większy dostęp do leczenia ambulatoryjnego.

— Terapia osób uzależnionych od opiatów jest jedną z najtrudniejszych. Bardzo bolesnym etapem jest ten zespół abstynencyjny. A to dopiero pierwszy krok, który średnio trwa 2-3 tygodnie.

Właśnie zmierzenie się z zespołem abstynencyjnym jest najczęściej największą przeszkodą w wyjściu z nałogu. Wiele osób na chwilę wychodzi na prostą, ale później znowu wraca do ćpania. Udaje się nielicznym.

— Od osób uzależnionych usłyszałem, że gdyby tylko mogli cofnąć czas, to nigdy nie sięgnęliby po narkotyki. Oni wiedzą, że spieprzyli sobie życie – mówi Szymański.

***

Po historii o karetkach, którą usłyszeliśmy od Łukasza, chcemy sprawdzić, jak duża jest skala wyjazdów pogotowia ratunkowego do osób, które przedawkowały.

— Kilka lat wcześniej faktycznie wyjazdów było sporo, teraz to się uspokoiło – relacjonuje osoba, która prosi, by zachować anonimowość.

Pracownica pogotowia potwierdza, że niegdyś najczęściej podawanym lekiem był nalokson, czyli odtrutka na fentanyl.

— W innych miastach nalokson w szpitalach się terminował, a u nas szedł jak woda. Na szczęście teraz mamy mniej takich sytuacji.

Jednym z lekarzy, który od lat pracuje w żuromińskim pogotowiu, jest Janusz Świerczek. Jak się okazuje, o fentanylu słyszał już 50 lat temu.

— Gdy w latach 70. zaczynałem specjalizację z anestezjologii, to profesorowie medycyny zachwalali fentanyl, jaki to jest cudowny lek do znieczulenia i niedający uzależnień, przynajmniej tak wtedy sądzono. Chodziło o to, że był nawet 200 razy silniejszy, niż morfina. Przez długie lata żyliśmy w świadomości, że to wspaniały i bezpieczny lek.

Doktor przyznaje też, że dziś fentanyl jest w wyposażeniu każdej karetki, bo faktycznie od razu daje ulgę w bólu.

Zaprzecza jednak, by przypadki wzywania karetki do osób uzależnionych od tego narkotyku były częste.

— W Żurominie jeszcze nigdy nie spotkałem się z czystym fentanylem. Faktycznie, spotkałem się z jakimiś mieszankami. To najczęściej były narkotyki zażywane z alkoholem lub lekami, jak tramal. Największy problem polega na tym, że ci uzależnieni często nie chcą się przyznawać, co biorą. Zdecydowanie trudniej im wtedy pomóc.

Lekarz mówi nam, że nie kojarzy nikogo, kto by regularnie zażywał fentanyl, ale przyznaje, że słyszał o tej substancji już miejskie legendy.

— Podobno narkomani potrafią nawet zdrapywać plastry z fentanylem z trupów, gotować je i wstrzykiwać sobie ten wywar. Inni z kolei je żują. Szczerze mówiąc, nie mieści mi się to nawet w głowie.

Pytany przez nas, jak rozwiązać problem nielegalnego obrotu plastrami z fentanylem, które można kupić niemal w każdej aptece, medyk ma na to swój pomysł.

— Jak ktoś kupuje plastry z fentanylem, to powinien oddawać te stare, żeby była nad tym jakaś kontrola. Aptekarze wtedy będą je odbierać. Trzeba wtedy pomyśleć kto i jak miałby je utylizować. Nie może być jednak tak, że leki gdzieś giną i trafiają na czarny rynek – oburza się Świerczek.

***

Z problemem nielegalnego handlu i zażywania narkotyków od wielu lat nie może poradzić sobie lokalna policja. Zaraz po emisji reportażu w TVN-ie nadzór nad sprawą przejęła komenda wojewódzka z Radomia.

— Komendant niezwłocznie zlecił przeprowadzenie czynności kontrolnych — przekazuje w pierwszej kolejności podinsp. Katarzyna Kucharska z KWP Radom.

— Wróciliśmy do około 30 przypadków, sprzed nawet 12 lat, również z powiatów sąsiadujących z powiatem żuromińskim, które prowadzone były w sprawach zgonów młodych osób, a które mogły mieć związek z zażywaniem substancji odurzających.

Okazuje się również, że w ostatnim czasie postawiono na nogi większą liczbę policjantów legitymujących tych, którzy mogą mieć cokolwiek wspólnego z narkotykami.

— Policjantów z Żuromina wspierają funkcjonariusze z Oddziałów Prewencji Policji w Płocku.

Zatrzymaliśmy pierwsze osoby, które usłyszały zarzuty związane z nielegalnym obrotem lekami – uzupełnia Kucharska.

Faktycznie, pokazowa akcja policji miała miejsce pod koniec maja. Policjanci zatrzymali w centrum miasta samochód, którym poruszali się mężczyźni. 34-letni Łukasz W. i 35-letni Mateusz K. z Żuromina kolejne miesiące spędzą w areszcie. Funkcjonariusze zabezpieczyli przy nich kilkadziesiąt plastrów przeciwbólowych, z których można pozyskać fentanyl.

W tej sprawie zostało wszczęte także prokuratorskie śledztwo, które dotyczy uczestniczenia w obrocie znaczną ilością środków odurzających w postaci plastrów zawierających opioid — fentanyl.

— Z uwagi na początkowy etap szersze informowanie o ustaleniach śledztwa mogłoby zniweczyć jego cele — tłumaczy nam Prokurator Rejonowy w Mławie Marcin Bagiński, dodając, że śledczy mogą w każdej chwili rozszerzyć to postępowanie.

Zapytaliśmy także o to, czy prokuratura zajmie się około 30 podejrzanymi zgonami, które w ostatnich latach na terenie powiatu żuromińskiego mógł spowodować nielegalny fentanyl.

W tej sprawie zostaliśmy odesłani do Prokuratury Okręgowej w Płocku. Tam udało nam się ustalić, że w latach 2020-2024 prowadzono 35 spraw o czyn dotyczący nieumyślnego spowodowanie śmierci na terenie Żuromina.

Spośród nich jedynie trzy dotyczyły zgonów związanych z toksycznym zażywaniem leków i substancji psychoaktywnych. To sprawy z 2024 r. (dwie w toku), a jedna z 2021 umorzona.

— Dotychczas w Prokuraturze Okręgowej w Płocku przebadano 42 sprawy, z czego wytypowano 10 spraw do dalszego, szczegółowego badania pewnych wątków i powiązań personalnych — tłumaczy nam rzecznik prokuratury Bartosz Maliszewski.

Nie jest jednak tak, że policja dopiero teraz zaczęła ścigać dilerów w Żurominie. Od osób ze środowiska słyszymy o „obławach” prowadzonych od kilkudziesięciu lat. Choć nasi rozmówcy nie wierzą, by kiedykolwiek dały one coś innego niż „poprawę statystyk”. Znów słyszymy to samo: jednego dilera zawsze zastępuje inny, nowy. Albo trzech.

O policyjnych metodach opowiada nam Łukasz, który w Żurominie przed laty nie raz był na celowniku funkcjonariuszy.

— Wyłapywali nas, czyli ćpunów, sadzali na dołku i dawali propozycję: „jak zaczniesz sypać, dostaniesz tyle tramalu, ile tylko będziesz chciał”. Ja się nigdy nie zgodziłem, ale wiem, że inni na to czasem szli. Byli tak uzależnieni, że nie potrafili odmówić.

Wspomina też poprzedni raz, gdy do Żuromina przyjechali „ze wsparciem” policjanci z Radomia. To było jakoś koło 2003 r.

— Zrobili wielką obławę, zamykali wszystkich, jak leci. Bili nas na komendzie i kazali się przyznawać. Wjeżdżali ludziom na chaty zupełnie bez powodu. No i co? Koniec końców nic to nie dało. Może tyle, że policjanci z Żuromina mieli potem przej***ane na mieście i bali się wychodzić z domów.

***

Nie tylko służby wzmożyły swoje kontrole, gdy temat nielegalnego fentanylu zaczął coraz częściej pojawiać się w mediach.

Jak udało nam się ustalić, swoje kontrole prowadzi także Narodowy Fundusz Zdrowia oraz Główny Inspektor Farmaceutyczny.

— NFZ prowadzi obecnie kilka postępowań kontrolnych. Obszar ten z pewnością będzie przedmiotem także przyszłych postępowań – zapewnia Onet Andrzej Troszyński z Biura Komunikacji Społecznej i Promocji NFZ.

Podobne deklaracje składa nam Biuro Głównego Inspektora Farmaceutycznego.

— Choć GIF-owi nie przyznano uprawnień do kontroli prawidłowości wystawiania recept przez osoby wykonujące zawody medyczne, monitorujemy sytuację, uwzględniając szczególnie produkty, które w swoim składzie zawierają fentanyl – wyjaśnia Mateusz Klimczak.

Kontrolerzy badają także trendy, które mogą wskazywać na nieprawidłowości związane z wystawianiem recept. O jakie zachowania chodzi?

— Na przykład, gdy znaczna liczba recept wystawiana jest przez konkretnego lekarza lub nieproporcjonalnie duży odsetek recept nierefundowanych na substancje kontrolowane wystawianych jest przez jednego lekarza, wtedy zgłaszamy to odpowiednim podmiotom, a nawet organom ścigania — dodaje Klimczak.

O skalę zjawiska pytamy w Ministerstwie Zdrowia. Tam dostajemy zapewnienie, że „według dostępnych danych używanie farmaceutycznych opioidów nie stanowiło dotychczas w Polsce poważnego problemu wymagającego celowanej interwencji”.

„Ogólne trendy dotyczące problemów związanych z używaniem opioidów mają tendencję spadkową. Skala użytkowników opioidów w Polsce jest jedną z najmniejszych w Europie” – uważa resort.

***

— Fentanyl pojawił się w Polsce już kilka lat temu – tłumaczy nam dr Piotr Jabłoński z Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom.

— Główna fala jego konsumpcji ominęła wtedy Polskę i obecnie nie widzimy znamion zjawiska stałego, choć narkotyk punktowo się pojawia i coraz częściej jest odnotowywany w placówkach leczniczych i terapeutycznych.

— Służby powinny zwrócić uwagę, czy te leki są wypisywane na przykład bez żadnego uzasadnienia, lub czy ktoś masowo wystawia lub też fałszuje recepty. Przecież to jest przestępstwo narażania ludzi na utratę życia i zdrowia. Należy dokładnie zbadać, gdzie dochodzi do wycieku plastrów.

Specjalista od zwalczania uzależnień uspakaja jednak, że skala zjawiska uzależnienia od fentanylu w Stanach Zjednoczonych jest nieporównywalna z tym, co dzieje się w Polsce.

— Stany Zjednoczone same „wyhodowały” sobie ten problem, doprowadzając do niekontrolowanej sprzedaży opioidów, które były reklamowane jako bezpieczny środek przeciwbólowy w zasadzie na każdy rodzaj schorzenia. W Polsce nie mamy takiego zjawiska. Także liczba zgonów powodowanych przez narkotyki u nas jest nieporównywalna.

Łukasz, który wygrał walkę z nałogiem i od dziewięciu lat nie bierze żadnych narkotyków, nie ma wątpliwości, że udało mu się tylko z jednego powodu.

— Na leczenie wyjechałem jak najdalej od domu. Wiedziałem, że w Żurominie nigdy z tego nie wyjdę. Temat jest tak szeroki, że na każdym rogu koledzy proponują ci jakiś odjazd.

Rękę podała mu siostra. Z jej pomocą trafił do ośrodka zamkniętego prowadzonego przez MONAR na Pomorzu Zachodnim. Terapię prowadzili ludzie podobni do niego. Dawni narkomani, którzy potrafili zrozumieć, jak ogromnego cierpienia doświadczał po odstawieniu.

Wychodzenie z nałogu zajęło mu 21 długich, bolesnych miesięcy. Dopiero wtedy poczuł się na tyle silny, by wrócić do Żuromina.

— Człowiek uzależniony w pewnym momencie przestaje myśleć i kalkulować. Po wielu latach ćpania znalazłem się w takim momencie, że byłem pewien, że czeka mnie śmierć z przedawkowania. Ale udało się. Znalazłem dobre, bezpieczne miejsce i ludzi, dzięki którym dzisiaj żyję. Zawsze będę im za to wdzięczny.

Więcej postów

polub nas!