Zniszczenia policyjnych śmigłowców. Źródła Onetu: policja świadomie ukrywała incydenty

Niezależny dziennik polityczny

Onet od miesięcy informuje o zniszczeniach w policyjnych śmigłowcach, powodowanych przez ich pilotów. Nasze najnowsze informacje mówią o dwóch kolejnych maszynach, które poszły do remontu. Obaj uczestniczący w incydentach piloci mają na koncie więcej uszkodzonych śmigłowców. To skutek blokowania młodszych pilotów przez starszą kadrę. Miliony złotych za naprawy płacą podatnicy.

  • Głównym powodem awarii jest przekroczenie obrotów silnika, nawyk zbyt dynamicznego latania przez starszych pilotów i przekazywanie go tym młodszym
  • Każda awaria śmigłowca to koszty idące w miliony złotych. W przypadku starszych śmigłowców koszty okazują się zbyt wysokie, by je naprawiać
  • W jednym ze śmigłowców stwierdzono, że obroty przekraczano aż sześć razy. Wszystkie przypadki powinny być zgłoszone do specjalnej komisji. Policja tego nie zrobiła
  • W e-mailu do Onetu polska policja twierdzi, że nie miała wiedzy na temat liczby przekroczenia obrotów. Tej wersji przeczy były inspektor bezpieczeństwa lotów w Lotnictwie Policji, który w rozmowie z nami powiedział, że osobiście zgłaszał taki incydent zwierzchnikom

Onet od stycznia tego roku informuje o kolejnych zniszczeniach śmigłowców spowodowanych lekkomyślnością i brawurą policyjnych pilotów. Sprawcami wypadków nie są przypadkowi piloci, lecz sama „góra”, pełniąca kierownicze funkcje w strukturach Lotnictwa Policji oraz związana z zarządem tej formacji w Warszawie. Do tej pory żaden z tych pilotów nie poniósł konsekwencji za swoje czyny.

W tym samym czasie mniej wpływowi piloci, zwykle pochodzący z sekcji w innych miastach, mimo że dysponują znakomitymi umiejętnościami w lataniu cywilnym, całymi latami nie są dopuszczani do szkoleń.

Większość maszyn, które w wyniku uszkodzeń czeka wielomiesięczna przerwa w lataniu i milionowe koszty napraw, to najnowsze amerykańskie śmigłowce Black Hawk S-70i oraz Bell-407 GXi, jednak zniszczeniom ulegają też starsze maszyny, jak wysłużone W-3 „Sokół”.

Pechowa dźwignia bella

Bell-407 to najnowszy nabytek we flocie Lotnictwa Policji i najnowocześniejszy obok black hawków. Te lekkie śmigłowce wielozadaniowe wykorzystywane są do policyjnych interwencji, poszukiwań czy pościgów. Na papierze Lotnictwo Policji dysponuje obecnie siedmioma takimi maszynami. W rzeczywistości nie wszystkie nadają się do latania z powodu zniszczeń spowodowanych przez starszą kadrę pilotów.

Zaledwie w kwietniu informowaliśmy, że podczas marcowych ćwiczeń w Warszawie uszkodzili oni przekładnię śmigłowca. W chwili, gdy doszło do zbyt mocnego pociągnięcia dźwigni skoku mocy, w kabinie znajdowało się dwóch pilotów: szkolący się podinsp. Grzegorz Kurpiewski oraz jego instruktor mł. insp. Marcin Marcinkowski.

Obaj piloci są wpływowymi funkcjonariuszami w strukturach Lotnictwa Policji. Są wieloletnimi kolegami naczelnika Zarządu Lotnictwa Policji insp. Roberta Sitka. Poznali się podczas studiów w Szkole Orląt w Dęblinie. Dziś mł. insp. Marcinkowski jest naczelnikiem Wydziału Operacji Lotniczych w zarządzie w Warszawie, a podinsp. Kurpiewski to szef Sekcji Lotnictwa Policji w Szczecinie.

Maszynę czeka wielomiesięczne uziemienie, a koszty jej naprawy mogą wynieść nawet 2 mln zł. Do momentu, kiedy Onet nie poinformował o zdarzeniu, polska policja trzymała je w tajemnicy.

Ostatnio otrzymaliśmy jednak informację o innym, jeszcze bardziej bulwersującym uszkodzeniu maszyny tego typu.

Sześciokrotne przekroczenie poziomu obrotów

Doszło do niej jesienią 2022 r. na polsko-białoruskiej granicy. W tamtym wypadku pilot także zbyt mocno pociągnął za dźwignię skoku mocy.

Piloci, z którymi rozmawiał Onet, poinformowali nas, że górny poziom normalnych obrotów dla silnika tego śmigłowca wynosi 102,1 proc. Tymczasem obroty w śmigłowcu zostały przekroczone aż sześć razy w zakresie od 107,3 proc. do 113,3 proc.

– Chodzi o to, że zbyt gwałtownie operując dźwignią skoku i mocy, obciążamy znacznie wirnik wraz z przekładnią, na którą następnie z pewnym opóźnieniem reaguje silnik, podając dużo mocy. Porównując to do aut, to tak jakbyśmy dali gazu i puścili gwałtownie sprzęgło na przyblokowanych kołach – będziemy próbowali ukręcić wał w samochodzie. Silnik lub przekładnia za którymś razem po prostu tego nie wytrzyma – wyjaśnia obrazowo jeden z pilotów.

Skutkiem błędów pilota był remont silnika, który kosztował podatnika ok. 1 mln zł. Choć zapytaliśmy Polską Policję o konkretny koszt naprawy, ta zignorowała nasze pytanie, podobnie jak o to, ile czasu śmigłowiec nie był zdatny do użytku. Według naszych informacji uszkodzona maszyna nie wzbiła się w powietrze przez co najmniej siedem miesięcy.

Nasze źródła zasugerowały również, że do awarii miał doprowadzić ten sam pilot, który w sierpniu zeszłego roku podczas pikniku wojskowego w Sarnowej Górze przeleciał śmigłowcem Black Hawk tuż nad głowami publiczności i zawadził o linię energetyczną, powodując uszkodzenia maszyny na kwotę 2,4 mln zł. To mł. insp. Marcin Gwizdowski, były naczelnik Wydziału Szkolenia Lotniczego w policji i również kolega ze studiów wcześniej wymienionych pilotów, który po tamtej aferze odszedł na emeryturę.

Zapytaliśmy policję, czy za sterami śmigłowca siedział wówczas mł. insp. Gwizdowski i jakie konsekwencje poniósł pilot. Również to pytanie policja zignorowała.

Poważniejsza niż osoba pilota jest sprawa niezgłaszania zdarzeń do Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWLLP).

Policja: nie zgłosiliśmy, bo nie wiedzieliśmy. Czyżby?

Sprawa z maszyną Bell-407 jest o tyle poważna, że w rzeczywistości dokonano w niej sześciu nieuprawnionych przekroczeń obrotów. Zgodnie z przepisami obowiązującymi w Lotnictwie Państwowym każde z tych przekroczeń powinno być zgłoszone przez policję do KBWLLP jako zdarzenie lotnicze. Głównym celem badania wypadków i zdarzeń lotniczych jest wyciąganie wniosków i zapobieganie podobnym zdarzeniom w przyszłości.

Zapytaliśmy policję, czy ta faktycznie zgłosiła wszystkie przypadki do KBWLLP. Oto odpowiedź: „Liczba przekroczeń obrotów Np [obroty turbiny] została odczytana w trakcie wykonywanych sprawdzeń przez producenta, ponieważ użytkownik nie ma dostępu do wszystkich danych. Lotnictwo Policji nie posiadało wiedzy w temacie liczby przekroczeń obrotów Np, w związku z powyższym, nie podlegały procedurze zgłoszenia jako zdarzenia lotnicze”.

Z odpowiedzi policji wynika więc, że nie wiedziała ona o poprzednich przekroczeniach obrotów i dlatego nie informowała o nich KBWLLP.

Całkowicie odmienną wersję zdarzeń przedstawia nasz rozmówca, który w czasie, kiedy dochodziło do przekroczeń, był inspektorem bezpieczeństwa lotów w Lotnictwie Policji: – Kiedy w 2021 r. robiłem kwartalne sprawozdanie dotyczące bezpieczeństwa lotów, dowiedziałem się o przekroczeniu obrotów turbiny napędowej na śmigłowcu Bell-407. Zameldowałem o tym, napisałem notatkę do naczelnika Roberta Sitka, wysłałem mu też e-maila służbowego, żeby to nie zaginęło. W odpowiedzi na tę informację Sitek stwierdził, że mam się tym już nie zajmować, bo odchodzę na emeryturę. O tym zdarzeniu poinformowałem też dyrektora głównego sztabu policji podczas rozmowy przed odejściem na emeryturę. To powinno być zgłoszone do Komisji Badań Wypadków Lotniczych. Jednak nie zostało to zgłoszone i w ciągu kolejnych lat jeszcze pięciokrotnie dochodziło do przekroczenia obrotów. Przekroczenia dokonała załoga, w której instruktorem oraz dowódcą załogi był Marcin Gwizdowski – powiedział nam.

Ukrycie przekroczenia obrotów jest niezwykle trudne choćby z powodu technicznej konfiguracji śmigłowca: — W śmigłowcu jest urządzenie informujące o każdym przekroczeniu. Przed kolejnym uruchomieniem śmigłowca zgodnie z check listą pilot powinien zapoznać się z wartościami tego urządzenia – wtedy widzi, że było przekroczenie. Jeśli urządzenie daje komunikat o przekroczeniu, to nie powinno się latać. Chyba że pilot dogada się z technikiem i usuną tę informację – dowiadujemy się od pilota.

Z naszej wiedzy wynika, że wszystkie te informacje zostały przekazane do Najwyższej Izby Kontroli, która także interesuje się tą sprawą.

Zapytaliśmy naszego rozmówcę, dlaczego tak często dochodziło do przekroczenia obrotów akurat w Lotnictwie Policji. – Jeżeli taki Gwizdowski, jako szef szkolenia w tej formacji, latał bardzo dynamicznie, na granicy albo przekraczając tę granicę, latał bardzo gwałtownie, to właśnie takiego latania uczył wszystkich innych – odpowiedział.

W trakcie rozmowy wyszły też nowe informacje dotyczące samego Gwizdowskiego: – Ja miałem jeden lot z nim w grudniu 2020 r., po którym stwierdziłem, że więcej z tym gościem nie będę latał, zwłaszcza że lecieliśmy w bardzo złych warunkach – powiedział nam. – Podczas tamtego lotu kilkukrotnie dochodziło do łamania przepisów.

– Sporządziłem notatkę z tamtego lotu – dodał nasz rozmówca. – Postawiłem go jako inspektor bezpieczeństwa lotów przed Zespołem Bezpieczeństwa Lotów. Ja miałem być przewodniczącym. Zostałem jednak zdjęty z tej funkcji, bo koledzy kolegę kryli. Stwierdzili, że to była moja wina, że to ja stworzyłem zagrożenie bezpieczeństwa lotów, z czym się nie zgadzam. Wtedy jednak sami zastawili na siebie pułapkę, bo obojętnie kto stworzył zagrożenie w bezpieczeństwie lotów, to powinno być to zgłoszone do KBWLLP. Tymczasem tak się nie stało.

Wynika z tego, że proceder niezgłaszania przez policję zdarzeń do KBWLLP był częstszy.

Próbowaliśmy dowiedzieć się od przewodniczącego tej komisji płk. Adama Kalinowskiego, czy i ile razy polska policja zgłaszała do niej zdarzenia z udziałem śmigłowców Bell-407. Mimo kilkukrotnych prób, przewodniczący komisji ignoruje nasze pytania.

Zniszczenie śmigłowca Bell-407 nie jest jedynym, o którym się dowiedzieliśmy.

„Sokoły” już nie fruną

Choć na witrynie internetowej Lotnictwa Policji można przeczytać, że aktualnie eksploatuje ona dwa wielozadaniowe śmigłowce W-3 Sokół, to w rzeczywistości żaden z nich już nie lata. Używane od 2001 r. maszyny miały dużą wysługę lat. Jednak źródła Onetu twierdzą, że w uziemienie jednego z sokołów znowu zamieszany jest sprawca uszkodzenia bella.

Na początku grudnia 2022 r. Samodzielny Pododdział Kontrterrorystyczny Policji ze Szczecina pochwalił się na Facebooku zdjęciami z prowadzonych w poprzednim miesiącu ćwiczeń tamtejszych operatorów z użyciem śmigłowca i lin. „Rekiny na Sokole” – brzmiał dumny tytuł na profilu kontrterrorystów. Nikt jednak nie poinformował opinii publicznej, że tamten dzień był ostatnim, w którym sokół o numerach W-013 SN-32XP wzbił się w powietrze.

Według naszych wieloźródłowych informacji w silniku śmigłowca znalazły się opiłki, co najprawdopodobniej świadczy o przeciążeniu przekładni. Według tych samych źródeł tamtego dnia loty realizowała dwuosobowa załoga pilotów. Jednym z nich był podinsp. Grzegorz Kurpiewski, ten sam, który był zamieszany w marcową awarię śmigłowca Bell-407.

W odpowiedzi na nasze pytania policja przyznała, że „przyczyną niesprawności śmigłowca było opiłkowanie przekładni głównej wirnika nośnego”, jednak twierdzi, że „żaden z członków załogi nie miał wpływu na opiłkowanie przekładni głównej wirnika nośnego na ponad trzydziestoletnim śmigłowcu”.

Przyczyną tego rodzaju awarii mogło być zużycie materiału w wieloletnim śmigłowcu, jak twierdzi policja, ale jak zauważają piloci, także przekroczenie poziomu obrotów. – Jakimś cudem śmigłowce opiłkują głównie w rękach pewnej grupy ludzi – mówią nam.

Zarówno policja, jak i nasze źródła, zgadzają się co do jednego: ze względu na wysokie koszty naprawy stwierdzono, że przywracanie starego śmigłowca do sprawności jest nieopłacalne.

Onet od stycznia informuje o fatalnej sytuacji w Lotnictwie Policji. Po kolejnym z artykułów, z kwietnia tego roku, komendant główny policji insp. Marek Boroń zlecił przeprowadzenie kontroli w tej formacji. „Kontrole w Lotnictwie Policji są nadal prowadzone, a o ich wynikach będziemy mogli mówić po zakończeniu”. Od pilotów wiemy, że prawie dwa miesiące od zlecenia kontroli w bazach nie zmieniło się nic.

Żródłoc:  onet.pl

Więcej postów