Szokujące kulisy pracy w RMF FM. Ujawniamy relacje pracowników

Niezależny dziennik polityczny
Kiedyś wytłumaczył mi to w przypływie szczerości. Powiedział, że „on też dostaje zj*bki i musi się na kimś wyżyć”. Poradził, że ja też mogę się na kimś wyładować. Podał konkretne nazwiska — mówi pracownik newsroomu RMF FM. Była dziennikarka stacji dodaje: — Powiedział do mnie: „będziecie zap*****lać jak Żydzi w getcie, a tobie jeszcze każę nosić opaskę na ramieniu”.

O tym, co dzieje się w RMF FM, w branży medialnej szeptało się od lat. Przez cały ten czas pracownicy stacji bali się jednak mówić o tym głośno. Ci, którzy tam jeszcze pracowali, nie wierzyli, że cokolwiek da się zmienić, a ci, którzy już odeszli, bali się zemsty. Jeszcze inni nie chcieli wracać do tego, przed czym udało im się już uciec.

Wszystko zmieniło się w kwietniu 2023 r. To, co wydarzyło się podczas spotkania pracowników z szefami, a także tuż po nim, sprawiło, że niektórzy postanowili powiedzieć „dość”. Akurat w tym czasie w firmie wprowadzono narzędzie do anonimowego zgłaszania nadużyć.

W wyniku kilkunastu skarg wszczęto postępowanie, a parę miesięcy później Marek Balawajder, który od 2012 r. zajmował stanowisko Dyrektora Informacji, pożegnał się z pracą. Łącznie w rozgłośni przepracował 27 lat.

Nasi rozmówcy, byli i obecni pracownicy RMF FM, wskazują jednak, że problem nie dotyczy tylko Balawajdera, ale też Tadeusza Sołtysa, prezesa stacji. Wielu dziennikarzy radia swoją pracę przypłaciło załamaniami nerwowymi i depresją. Niektórzy do dziś chodzą na terapię i leczą się farmakologicznie.

Ich relacje o tym, co działo się wewnątrz, zwłaszcza w krakowskim oddziale na słynnym Kopcu, są wstrząsające.

„Spałaś, czy się ruch**aś?”

Każda z osób, z którą rozmawiam, przyznaje, że przychodząc do pracy w Radiu RMF, słyszała o „twardej ręce” szefa informacji. Nikt jednak nie spodziewał się, że ich przełożony może być tak wulgarny.

Anna, kilka lat pracy w redakcji RMF (wszystkie imiona informatorów zostały zmienione): — W 2012 r. robiliśmy nagranie w gabinecie, w którym był spory pogłos. Faktycznie nie było to najlepszej jakości. Przed emisją programu zadzwonił do mnie Balawajder i zapytał: „K***a, ty tam pojechałaś robić nagranie czy laskę?!”

— W 2015 r. pojechaliśmy nagrywać audiobooka z Agatą Dudą. Przed nagraniem zadzwonił do mnie Balawajder i zapytał, czy jestem wilgotna i podniecona, bo to pierwszy wywiad z pierwszą damą. Często pozwalał sobie na seksistowskie żarty. Kiedyś usłyszałam: „co ty taka niewyspana? Spałaś, czy się ruch**aś?”.

— Innym razem powiedział do mnie: „będziecie zap*****lać jak Żydzi w getcie, a tobie jeszcze każę nosić opaskę na ramieniu”.

Kamil, do niedawna pracownik radia: — Raz mieliśmy dyskusję z Markiem o organizacji pracy. Mówiliśmy, że są problemy i chaos. Marek ironicznie stwierdził, że jak to, przecież wszystko działa. „U nas jest jak w Auschwitz. Ci do gazu, ci nie do gazu” – ironizował nasz szef informacji. Obozowe metafory i porównania były zawsze bardzo w jego stylu.

Wśród pracowników rozgłośni wytworzył się specyficzny język opisujący zachowanie przełożonych. Jeden z charakterystycznych zwrotów używany w rozmowach dziennikarzy to „przekazywanie gniewu”.

Andrzej, pracownik newsroomu: — Chodziło o wyżycie się na podwładnym. Kiedyś Balawajder wytłumaczył mi to w przypływie szczerości. Powiedział, że „on też dostaje zj*bki i musi się na kimś wyżyć”. Poradził, że ja też mogę się na kimś wyładować. Podał konkretne nazwiska.

Według moich rozmówców wyładowywanie gniewu na podwładnych było stałą praktyką Marka Balawajdera.

Anna: — Wielu z nas twierdzi, że Balawajder zachowuje się jak mąż-psychopata, który przez tydzień bije swoją żonę, a przez kolejny tydzień jest wzorowym mężem. Tak wygląda praca w RMF. Jednego dnia usłyszysz od Marka, że”ch**a robisz, za chwilę stąd wylecisz, a on załatwi cię tak, że nigdzie nie znajdziesz pracy”. Potem będzie dobrym wujkiem, który zapyta, jak sobie radzisz, czy potrzebujesz pomocy itp.

Piotr, były reporter stacji: — Czasami zachowywał się, jakby chciał być naszym kumplem. Bywało, że na kolegiach miał dobry humor i wtedy zaczynał te swoje żarciki. Jak się na to patrzyło z dystansu, to było żenujące, kiedy szef mówi ci: „no, pojedziesz do niego na wywiad, trochę go przyciśniesz, trochę zrobisz mu laskę”.

Tomek, były dziennikarz RMF FM: — Oglądał pan serial „Rojst”? Tam pojawia się taki tekst: „Nie martw się, że cię nie chwalą. Ważne, że cię nie opi****lają”. Kiedy to usłyszałem, to przypomniała mi się moja rozmowa z Markiem, gdy przyjmował mnie do pracy. Powiedział mi wtedy:”Nie martw się, że cię nie chwalę, bo wtedy pracujesz dobrze. Jak nie będziesz pracował dobrze, to będę cię opi****lał”. Przez wiele lat usłyszałem jedną pochwałę. Po jednym z wyjazdów służbowych Marek powiedział, że „dałem radę”.

Piotr: — Marek o wiele bardziej preferował metodę kija niż marchewki. Na krótką metę to dawało rezultaty, ale ile razy możesz słyszeć od szefa, że „wyp***doli cię z roboty” albo że „jak ci się nie podoba, to na twoje miejsce jest kolejka chętnych”?

— Nie zapomnę rozmowy z Balawajderem, gdy zdecydowałem się odejść z radia. Na początku był bardzo miły, ale nie dopuszczał w ogóle takiego scenariusza. Myślał, że robię sobie jaja i nawet prosił, „abym się nie wygłupiał”. Kiedy jednak klamka zapadła, dochodziło do szantażu emocjonalnego i tekstów typu: „zostawiasz swoich przyjaciół”, „czy nie obchodzi cię, że oni teraz będą sami?”. Raczej nie próbował mnie przekonywać, żebym został, ale starał się obrzydzić moją decyzję. Słyszałem, że robię fatalny błąd, że mnie zniszczą oraz że jeśli będzie z kimś rozmawiał na mój temat, to będzie mówił o mnie same złe rzeczy. Prawdę powiedziawszy, odczuwałem tam bardziej ochronę własnego interesu, niż dbałość o moją karierę.

— Marek obrażał się na ludzi, którzy zdecydowali się odejść z radia. Najczęściej odwracał się na pięcie i się nie odzywał. Bywało tak, że rozmawiał z niektórymi ludźmi przez pośredników. Inni mieli więcej pecha — na przykład na odchodne byli wpisywani na każdy możliwy dyżur 7 dni w tygodniu. Jakby chciał ukarać „za zdradę”.

Adam, były reporter stacji: — Gdy złożyłem wypowiedzenie, spotkałem się z Markiem, Blanką Baranowską i prezesem Sołtysem. Początkowo Sołtys był supermiły i próbował przekonać mnie, żebym został dłużej, bo miałem tylko miesiąc wypowiedzenia. Wymagało to dogadania się z nowym pracodawcą. Gdy nie dałem się przekonać, machnął ręką i rzucił tylko: „nie to nie, nie będziemy tu nikomu z innych stacji robić loda”.

„Festiwal upokarzania”

Byli pracownicy radiostacji zgodnie przyznają, że najbardziej obawiali się poranków. Tzw. poranne raporty wspominają jako „festiwal upokarzania”.

Tomek: — To, co przede wszystkim kojarzy mi się z pracą w RMF, to chora presja. Przez cały czas myślałem o pracy, ale nie dlatego, że byłem ambitny i chciałem pracować 24 godziny na dobę. Wciąż myślałem o tym, co będzie się działo o siódmej rano, kiedy odbywały się tzw. raporty, na których trzeba było zaproponować minimum pięć tematów. Jeśli Marek miał dobry humor, to moje pomysły często przechodziły, ale zdarzało się, że słyszałem jedynie: „Te tematy są ch***we”, albo „Jeśli chcesz tu jeszcze pracować, to zgłoś pięć innych tematów”.

Adam: — Najgorsze były poranne raporty, bo człowiek nigdy nie wiedział, czego się po Marku spodziewać. Czasami słyszałeś: „Twój pomysł jest ch***wy. Zadzwonimy za 15 minut, wymyśl coś lepszego”. Co można było wymyślić w kwadrans? Liczyło się na to, że w Krakowie będzie młyn i zapomną o mnie. Jak przetrwało się poranny raport, to przez resztę dnia było już z górki — wspomina inny z pracowników.

Michał, były członek redakcji: — Jedna rzecz to incydentalne historie, gdzie Marek opieprzył, ale o wiele gorsze było systemowe wdeptywanie ludzi w ziemię i obniżanie ich poczucia własnej wartości. Osoba, która była tak maglowana przez kilka miesięcy, przestawała całkowicie w siebie wierzyć i stawała się zupełnie podległa. Bała się postawić i zawalczyć o swoje prawo do godnego traktowania, bo wiedziała, że to się dla niej skończy źle.

— Co więcej, ludzie, którzy wychylali się z jakąś inicjatywą, często byli wyśmiewani publicznie. Zdarzało się, że w czasie spotkań online Balawajder przy wszystkich obrażał nieobecnych. Czasem słyszałem teksty typu: „dzwoń do tego debila”, „co ten poj*b znowu wysłał”, „trzeba go wyp***dolić”.

Tomek: — Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy Marek obrażał innych ludzi, mówiąc o nich. Często słyszałem: „tego nie słuchaj, przecież to kretyn”. Nie oszczędzał nawet swojej zastępczyni, Blanki Baranowskiej. Kiedy szedł na urlop, mówił: „Blanka jest głupia, lepiej załatwcie wszystko ze mną, bo zobaczycie, co tutaj beze mnie będzie się działo”.

„Popracuj jeszcze trochę i wyp***dalaj do PR-u”

Mimo licznych zarzutów wszyscy z podwładnych Marka Balawajdera opisują go jako znakomitego dziennikarza i sprawnego organizatora. Zwracają jednak uwagę, że ich przełożony „zawsze był tak skupiony na celu, iż nie zauważał, że po drodze krzywdzi ludzi”.

Piotr: — Muszę przyznać jedno: on dla RMF-u potrafił naprawdę dużo poświęcić. Każdego newsa traktował, jakby to była sprawa życia i śmierci. Patrzył i chwalił się cytowalnością i słuchalnością. Z tej historii wyłania się człowiek, który jest gotów zrobić wszystko dla swojej pracy, ale po drodze nie widzi innych.

Tomek: — W świecie Marka nie istniało coś takiego, jak czas wolny od pracy. Kiedyś udzielił mi „dobrej rady”: kiedy jesteś na urlopie, to zajrzyj sobie na e-maila albo zadzwoń do jakiegoś policjanta czy innego strażaka. Jesteś reporterem, to jest twój teren i musisz tutaj czuwać.

Piotr: — Czasem żartowaliśmy, że Marek najlepiej czułby się w sytuacji, gdyby jednego dnia odbyły się wybory parlamentarne, nastąpiłby jakiś zamach terrorystyczny, a polska reprezentacja zdobyła mistrzostwo świata. On uwielbiał taką adrenalinę. Kiedy działo się bardzo dużo, trzeba było załatwić sto rzeczy na minutę, był w swoim żywiole.

Takie postrzeganie pracy miało swoje odzwierciedlenie w grafiku i wynagrodzeniach. Wielu byłych pracowników przyznaje, że bezpłatne nadgodziny były czymś normalnym.

Anna: — Na porządku dziennym były „awanse”, które wiązały się z większymi obowiązkami, często zerową kasą i pomiataniem. Dodawano nowe, „tymczasowe”obowiązki, za które później było się solidnie rozliczanym. Trzeba było pracować nie osiem, a nawet 15 godzin dziennie. A na koniec tygodnia i tak często słyszałam, że „ch***wo wykonuję swoje obowiązki”.

Adam: — Wynagrodzenia wyglądały tak, że do 2017 r. na umowie o pracę miałeś najniższą krajową, a reszta na śmieciówce, nazywanej „umową licencyjną”. O płatnych nadgodzinach nie było mowy. Gdy mówiłem, że nie mogę dzisiaj dłużej zostać, słyszałem, że to nie jest praca w fabryce, że pracuje się osiem godzin i do domu. No więc zostawałem. Gdy chciałem wziąć urlop, najpierw musiałem przekonać szefostwo, że mogę sobie zrobić wolne. Nikt w redakcji nie brał wolnego w czasie np. wyborów, ale i tak zawsze słyszałem: „uważasz, że w takim razie możesz wyjechać?”. Skończyło się tak, że ludzie mieli chorą liczbę niewykorzystanych wolnego, z których firma musiała zacząć schodzić. Rekordziści mieli około stu dni zaległego urlopu.

Kiedyś poszedłem do Balawajdera po podwyżkę. W odpowiedzi usłyszałem, że w tej branży zarabia się mało, a potem Marek dodał: „popracuj jeszcze trochę i wyp***dalaj do PR-u albo jakiejś komunikacji politycznej, bo i tak wszyscy tam skończymy.

„Marek uważa Kraków za swój plac zabaw”

Opisywane sytuacje działy się latami, ale wielu pracowników nie próbowało walczyć o swoje. Jak przyznają moi rozmówcy, wynikało to przede wszystkim ze strachu przed Markiem Balawajderem, który zwłaszcza w krakowskiej redakcji uchodził za osobę o licznych znajomościach i rozległych wpływach.

Michał: — Wszyscy wiedzieliśmy, że to człowiek, który dużo może, zresztą on sam stwarzał wokół siebie taką atmosferę. Gdy komuś mówił, że go zniszczy, wierzyliśmy, że może komuś uprzykrzyć życie. Szczególnie mocno bały się niektóre osoby pracujące w Krakowie. Mam wrażenie, że Balawajder uważa to miasto za swój plac zabaw, gdzie może wszystko zrobić i jeśli będzie chciał, to ktoś znajdzie tam robotę, a jeśli nie będzie chciał, to nie.

Piotr: — Wiadomo było, że z nim nie ma żartów, bo wszyscy też widzieli, jakie on ma kontakty. On naprawdę w Krakowie może dużo załatwić. Gdy odbywały się Światowe Dni Młodzieży, Marek dogadał się z Andrzejem Kosiniakiem-Kamyszem, który był wtedy dyrektorem szpitala przy Błoniach. Mieliśmy tam najlepsze studio ze wszystkich stacji, z lepszym widokiem niż TVP czy TVN. To dawało do zrozumienia, kim ten człowiek jest i jakie ma wpływy.

Tomek: — Marek Balawajder uzależnił ludzi od siebie. Przez lata współpracy z nim nie potrafili poniekąd odróżnić dobra od zła. Mówili o nim, że on jest świetnym człowiekiem, mimo że wielokrotnie przez niego cierpieli, stresowali się, pracowali ponad miarę. Potem jednak wszystko załatwiała chociażby sprawa ogarnięcia szybszej wizyty u lekarza czy szczepionki na COVID, kiedy na samym początku pandemii preparaty były dostępne tylko dla seniorów.

Spotkanie, które zmieniło wszystko. „Będziemy musieli pier***nąć bombę atomową”

Dlaczego zatem pracownicy i byli pracownicy rozgłośni zdecydowali się opowiedzieć o tym, co dzieje się w redakcji? Jak sami przyznają, katalizatorem zmian było spotkanie w warszawskiej siedzibie radia w kwietniu 2023 r. Zachowanie szefów w trakcie spotkania skłoniło część pracowników do zaalarmowania o swojej sytuacji.

Michał: — Krzysiek Berenda (szef warszawskiego oddziału) zapowiedział, że Balawajder i Sołtys przyjadą do Warszawy, żeby „rozdać trochę pieniędzy” i „porozmawiać o przyszłości”. Obiecanych podwyżek nie było, a „rozmowa o przyszłości” polegała na tym, że panowie siedzieli w salce dla gości, kopcili e-papierosy i zapraszali każdego po kolei. Każdy z nas przez kilkadziesiąt minut dostawał tam regularny wp***dol. Wychodziliśmy z przekonaniem, że do niczego się nadajemy i wszystko robimy źle, chociaż wyniki przemawiały za nami.

Filip, były reporter stacji: — Anturaż tych rozmów wyglądał tak, że panowie czekali na ciebie w przeszklonej salce, gdzie palili e-papierosy. Siedzieli rozwaleni na fotelach, a na podłodze leżały rozrzucone wkłady do fajek. Akurat wtedy Sołtys grał złego policjanta. Zapytał mnie, jak oceniam swoją pracę i czy jestem z siebie zadowolony. Gdy odpowiedziałem, że tak, usłyszałem: „no to gratuluję dobrego samopoczucia, bo my nie jesteśmy”. Potem dowiedziałem się, że tematy, które przynoszę, to jakieś „g**no newsy”.

Tomek: — Starsi pracownicy nazywali to „rytualnym je**niem”. Wyglądało to tak, że szefowie rozsiadali się jak mafiozi w salce dla gości, palili e-papierosy i mieszali z błotem kolejne osoby. W ich zarzutach nigdy nie było nic merytorycznego. Gdy powiedziałem, że nie rozumiem, o co mają pretensje, usłyszałem tylko: „no chyba ja cię nie muszę uczyć”. Na koniec Balawajder dodał: „obudźcie się, bo jak przyjedziemy następnym razem, to będziemy musieli pier***nąć bombę atomową”. Kilka dni później dostaliśmy e-maila od Marka:

„Poznaliście częściową ocenę waszej pracy. Całościowa ocena zostanie przedstawiona przed wakacjami i wtedy zastanowimy się, czy RAZEM będziemy podążać w określonym kierunku”. Jakby tego było mało, kilka dni później na portalu Wirtualne Media pojawiły się oferty pracy w RMF. Poszukiwano ludzi na wszystkie stanowiska, czyli wydawca, serwisant, reporter itd. Kolega pracujący w redakcji od wielu lat powiedział, że w 2012 r. doszło do podobnej sytuacji. Chodziło o to, żeby „nakręcić” ludzi.

— Wtedy po raz pierwszy niektórzy z pracowników zdecydowali się zgłosić niewłaściwe zachowania swoich przełożonych. Na początku poinformowali o tym Krzysztofa Berendę, szefa warszawskiego newsroomu.

Filip: — Na warszawskim kolegium zgłosiliśmy to wszystko Berendzie. Usłyszał od kilkunastu ludzi, że to, co wyprawiają Balawajder z Sołtysem to zwyczajny mobbing, że zachowują się jakby ciągle byli w latach 90. Berenda niby przyznawał nam rację, ale starał się ich tłumaczyć i mówił, że trzeba ich „ucywilizować”.

Anna: — Spotkaliśmy się z Krzysztofem Berendą, któremu podlegaliśmy jako warszawski zespół. Wtedy wszyscy powiedzieli, że mają dosyć takiego traktowania. Nazwaliśmy to wprost mobbingiem i zapytaliśmy, komu mamy to zgłosić. Berenda stwierdził, że takie sytuacje mamy zgłaszać do niego. Zgłosiliśmy, ale nic to nie dało. W końcu zdecydowaliśmy się napisać list do zarządu Bauera, który jest właścicielem RMF. W lipcu 2023 r. rozpoczęło się formalne postępowanie i zgłaszaliśmy przypadki mobbingu w rozmowie z działem HR.

Filip: — Bauer uruchomił platformę do zgłaszania nieprawidłowości. Chyba sami byli zaskoczeni tą falą zgłoszeń, którą dostali. Później zaczęły się wezwania przed komisję antymobbingową i wydawało się, że wreszcie coś się zmieni. Ale mijały kolejne miesiące i nie było żadnego rezultatu. Gdy próbowaliśmy się czegoś dowiedzieć, to słyszeliśmy, że dochodzenie cały czas jest w toku. Zdążyłem odejść z pracy, a decyzji w sprawie Marka nie było.

„Po kilku latach byłem przerażony, słysząc ten dźwięk”

Wielu dziennikarzy radia RMF swoją pracę przypłaciło załamaniami nerwowymi i depresją. Zmagają się z niską samooceną i strachem przed byłym szefem.

Adam: — Kilka lat po odejściu z radia byłem na nartach. W gondolce usłyszałem, że ktoś miał ustawiony taki dźwięk dzwonka, który miałem w RMF-ie. Od razu mnie zmroziło i przypomniałem sobie wszystkie telefony od Marka, z których 95 proc. wiązało się z czymś nieprzyjemnym. Po kilku latach byłem przerażony, słysząc ten dźwięk.

Tomek: — W nowej pracy często słyszę, że mam za niską samoocenę, nie doceniam siebie i nawet nie domagam się dodatkowego wynagrodzenia za nadgodziny. Ale ciężko jest się cenić, gdy przez tyle lat słyszałem, że to, co robię, jest ch***we. Gdy odchodziłem z RMF-u, rozmawiałem z kolegą, który zwolnił się wcześniej. Powiedział: „na początku będziesz czuł się jak alkoholik po odstawieniu wódki. Twój organizm musi się znowu przyzwyczaić do życia bez stresu”. I rzeczywiście tak było.

„On nawet mógł nie zauważać tego, że niszczy ludzi”

W październiku media poinformowały o powołaniu komisji antymobbingowej w radiu. Wtedy też Marek Balawajder przestał pojawiać się w redakcji.

Anna: 16 października Balawajder miał trafić do szpitala ze stanem przedzawałowym. W redakcji mówiliśmy, że wywinął numer „na Wawrzyka”. Dużo osób z Krakowa stanęło w jego obronie. Słyszeliśmy, że to świetny szef, który nigdy na nikogo nie podniósł głosu. Powstał list w obronie Marka. Ludzie w Krakowie byli namawiani do podpisania go. Zdarzały się sytuacje, że ludzie najpierw zgłaszali mobbing, a potem podpisywali ten list, no ale jak masz nie podpisać, gdy stoją nad tobą wicedyrektor i szefowa multimediów?

Michał: — Osoby, które broniły Balawajdera, często podnosiły to, że on ma jednak dobre serce i potrafi ci pomóc. Sam znam osobę, której załatwił zabieg w szpitalu, gdy ta miała problemy ze zdrowiem. Ale życie to nie jest rachunek, gdzie wypisujesz plusy i minusy, a jak wyjdzie na zero, to wszystko jest w porządku.

12 lutego grupa Bauer poinformowała o zakończeniu wewnętrznego postępowania. W oficjalnym komunikacie poinformowała, iż „wyniki postępowania wskazują, że nie potwierdziły się zarzuty mobbingu w rozumieniu kodeksu pracy. Miały jednak miejsce zachowania, które zostały uznane za naruszenie naszego kodeksu postępowania. W związku z tym dotychczasowy dyrektor działu informacji pan Marek Balawajder i zarząd Radia RMF FM uznali, iż dotychczasowa formuła współpracy wyczerpała się, wobec czego postanowiono o jej zakończeniu”.

Filip: — Nie cieszyłem się, gdy dowiedziałem się, że go zwolnili, bo to było pyrrusowe zwycięstwo. Przecież po drodze zrezygnowała ponad połowa załogi, a on odszedł za porozumieniem stron jak gdyby nigdy nic. Nie żałuję, że odszedłem, chociaż miałem nadzieję, że spędzę tam jeszcze kilka lat, bo wciąż uważam to miejsce za fantastyczną szkołę dziennikarstwa.

Piotr: — Wiedziałem o zgłoszeniach przeciwko Balawajderowi, ale mimo wszystko zdziwiłem się, że został zwolniony. Przez lata pracy w radiu nabrałem przekonania, że poza nim nikt tego nie udźwignie. On doskonale ogarniał ten burdel, który sam sobie stworzył.

Anna: — Nie sądzę, żeby w RMF coś zmieniło się na lepsze. Pod koniec 2023 r. odbyło się spotkanie wigilijne, na którym był obecny wiceprezes RMF Kazimierz Gródek. Powiedział wtedy, że jest zawiedziony naszym zachowaniem, bo wystarczyło przyjść i wszystko opowiedzieć, a oni dowiadują się o wszystkim od Bauera.

Filip: — Oni od 30 lat siedzą na Kopcu i nie chcą zauważyć, że świat się zmienił, że ludzi traktuje się inaczej.

— Nie uważam, że Marek jest zły do szpiku kości. To facet, który miewał dobre odruchy i wydaje mi się, że on nawet mógł nie zauważać tego, że niszczy ludzi. Może po prostu nie umiał inaczej zarządzać? W moim odczuciu o wiele gorszy był Tadeusz Sołtys. Wydaje mi się, że on doskonale wie, że krzywdzi ludzi i jeszcze sprawia mu to przyjemność.

Audiencja u prezesa. „Czy wie pani, kim ja jestem?”

Nazwisko dzisiejszego prezesa grupy RMF często pojawia się we wspomnieniach dziennikarzy, którzy pracowali w radiu na przełomie wieków. Wielu z nich przyznaje, że metody zarządzania ich szefa były nieakceptowalne. Jednocześnie każdy z naszych rozmówców zaznacza, że to właśnie od niego nauczyli się najwięcej o swoim zawodzie.

Kinga, była dziennikarka RMF, od dawna poza stacją: — Pamiętam RMF jako wzorzec obiektywizmu i rzetelności. Żadna praca nie dała mi tyle pod względem warsztatu. Tadek zwracał uwagę na każdy detal. Zwracał nawet uwagę na to, aby brać wdech przed włączeniem mikrofonu. Zawsze powtarzał: „jeśli nie masz nic ciekawego do powiedzenia, włącz piosenkę”. Perfekcjonista, dbający o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Dawał z siebie wszystko, godziny pracy dla niego nie istniały. Był gotowy pracować 20 godzin na dobę, ale tego samego oczekiwał od każdego z nas.

Nie obchodziło go, że jestem niewyspana i zmęczona. Miałam dwadzieścia parę lat, a czułam się jak czterdziestolatka. Po nocnym dyżurze potrafił wezwać mnie na Kopiec (Kościuszki, tam mieści się krakowska siedziba RMF FM), gdzie musiałam czekać parę godzin przed jego gabinetem. Przesuwał wszelkie granice. Dociskał, dociskał, aż w końcu człowiek wybuchał. Gdy wchodziło się do jego gabinetu, trzymał nogi na stole i palił papierosa. To była norma. Dzień, w którym straciłam program, był najpiękniejszym dniem w moim życiu. Cieszyłam się, że już nie będę dręczona. Sołtys jak nikt inny potrafił zamienić sukces w udrękę.

Piotr: —Na czubku tego jest Tadeusz Sołtys. Gdy wychodzi ze swojego gabinetu i przechadza się po newsroomie, wszyscy milczą i wbijają wzrok w monitory, żeby czymś nie podpaść.

Aneta, do niedawna pracowniczka RMF: — Na początku mojej pracy w RMF zostałam wezwana do gabinetu Sołtysa. Siedział przy biurku i palił papierosa. Nie zdejmując nóg z biurka, zapytał: „Czy wie pani, kim ja jestem?”. Gdy odpowiedziałam, że prezesem, kiwnął głową i zadał następne pytanie: „a czy wie pani, jakie programy prowadziłem?”. Na to pytanie nie znałam odpowiedzi. Sołtys stwierdził, że w takim razie „ch**a wiem o tym radiu” i na tym zakończył audiencję.

Wśród moich rozmówców są osoby, które były zatrudnione w stacji w pierwszych latach jej nadawania. Dziś trudno uwierzyć w to, w jakich warunkach pracowały.

Szymon, były pracownik, pamiętający początki stacji: — Pojęcie nadgodzin było nam nieznane. Mieliśmy ogromny szacunek do pracy, ale to nie działało w drugą stronę — nikt nie miał szacunku do nas. Nie chcę, żeby to zabrzmiało, jakbym chciał kogoś bronić, ale świeżo po transformacji ustrojowej tak działało większość firm. To były czasy wielkiego entuzjazmu i wszyscy byli dumni, że pracują w RMF. Pracować tam to było jak jeździć Bugatti, nawet jeśli jeździliśmy małymi fiatami.

Marcin, jeden z dawnych pracowników technicznych, tak wspomina początki RMF: W 1994 r. radio kupiło 52 nadajniki dla tzw. górnego pasma FM. Po roku w zasilaczach zaczęły masowo psuć się kondensatory. W grudniu w zasadzie technika nie wracała do domu, a w styczniu 1996 nastąpił armagedon. Jeździliśmy jak dzikie świnie po całej Polsce, wymieniać te kondensatory w zasilaczach. Wtedy rozbiłem samochód, wracając z Soliny, po wcześniejszym wyjeździe do Szczecina, z przelotem przez Suwałki. Byłem w trasie bez hoteli przez cztery dni, spałem na parkingach leśnych. Czy to był mobbing? My wtedy nie znaliśmy tego określenia.

Wielu pracowników trafiło do RMF z małych, lokalnych rozgłośni. Tadeusz Sołtys często dawał im do zrozumienia, że to on zrobił z nich dziennikarzy.

Kinga: — Tak, zawodowo zawdzięczam mu dużo. Z jednej strony to była wspaniała przygoda. Robiłam ciekawe i fajne rzeczy, ale to wszystko było okupione dużym poświęceniem i znoszeniem zachowań szefa, które moim zdaniem nosiły znamiona mobbingu.

Prezes RMF FM: ludzie nie lubią kobiet

Jak opowiada jedna z byłych dziennikarek, w rozgłośni od zawsze unosiła się w powietrzu „atmosfera lepkiego, obleśnego molestowania”. Tak zachowywał się założyciel RMF FM Stanisław Tyczyński i tak zachowywał się potem Sołtys. Dziewczyny wiedziały, że gdy Staszek wchodzi do barku, najlepiej jest stamtąd spieprzać.

Kinga: — Nieraz słyszałam, jak Tyczyński „zagajał” do różnych dziewczyn. Lubił zaczynać rozmowę od pytania: „kiedy pójdziemy do łóżka?”. Wtedy trzeba było się wykazać refleksem i rzucić na odczepnego coś żartobliwego. Prezes nie ciągnął tematu i miało się spokój.

— W podobnych „żartach” lubował się również Tadeusz Sołtys. W RMF-ie, zanim weszło się na antenę, trzeba było przejść przez etap „dem”, czyli nagrywania próbnych programów „na sucho”. Każdy nowy prowadzący przez to przechodził. Tadek nie pozwalał zadebiutować na antenie bez odpowiedniego przygotowania warsztatowego. Jak każdy spędziłam więc wiele godzin, ćwicząc prowadzenie audycji. Często Tadeusz sam siedział z nami w studio i podpowiadał, uczył, a jednym z ulubionych jego tekstów kierowanych do młodych kobiet w czasie takich przygotowań było hasło: „cycki na stół!”. Wiem, bo rozmawiałyśmy o tym między sobą wiele razy.

— Kiedy prowadziłam swój pierwszy ważny program, wszedł do studia i w czasie wejścia antenowego przykucnął obok i położył mi rękę na kolanie. Sparaliżowało mnie. Zdarzało mu się też rzucać jednoznaczne aluzje, które starałam się obracać w żart, ale po pewnym czasie zmieniło się jego nastawienie do mnie. Przestał być miły i pomocny.

— Tadek miał ewidentnie problem z kobietami w pracy. Zwróć uwagę, że nawet dzisiaj obsada najważniejszych programów jest zdominowana przez mężczyzn. Kiedyś zapytałam Sołtysa, dlaczego tylko jedno pasmo w ciągu dnia prowadzi kobieta. Usłyszałam, że „ludzie nie lubią kobiet”. To kim my jesteśmy?

— Po stronie programowej nie ma dojrzałych kobiet. Nie brakuje za to mężczyzn w wieku mocno średnim. Kobiety, jeśli są — jedna, góra dwie — to młode. Taka jest polityka prezesa Sołtysa.

***

13 marca Marek Balawajder otrzymał ode mnie e-maila z pytaniami. Odpowiedzi dostałem 18 marca. Pytania i odpowiedzi przedstawiam poniżej:

Według moich rozmówców stosował Pan wobec pracowników Radia RMF zachowania mogące być uznane za mobbing: krytykowanie bez powodu, wyśmiewanie, zastraszanie. Niektórzy z pracowników zmuszeni byli leczyć się psychiatrycznie, wielu do dziś zmaga się z traumą i zaniżoną samooceną. Część pracowników informowała dział HR firmy Bauer, że czują się mobbingowani. Czy w świetle tych informacji ma Pan sobie coś do zarzucenia?

  • Według mojej wiedzy przez okres ponad 13 lat sprawowania przeze mnie funkcji dyrektora do działu HR wpłynęła jedna skarga i dotyczyła ona nałożenia na pracownika nowych obowiązków pracowniczych. Prawdziwy wysyp skarg i zarzutów pojawił się natomiast dopiero po przeprowadzonej przeze mnie ocenie pracy Działu Informacji, która nie była, mówiąc oględnie, korzystna dla kilku dziennikarzy. Przywołana przeze mnie na wstępie komisja wewnętrzna oraz niezależna kancelaria prawna rozpoznały te skargi i nie znalazły podstaw do postawienia mi zarzutu mobbingu. Pragnę w tym miejscu nadmienić, że ponad 80 osób związanych z Działem Informacji RMF FM i innymi Działami RMF FM podpisało się pod pismem stanowiącym stanowczy sprzeciw wobec formułowanych wobec mnie zarzutów. Znane są mi przypadki korzystania przez moich kolegów z leczenia psychiatrycznego, niemniej według mojej wiedzy podłoże ich problemów nie leżało w wykonywanej pracy, jednak z oczywistych powodów nie będę w tym miejscu podawał szczegółów i rozwijał tego wątku

Moi rozmówcy opowiadali, że podczas spotkań z pracownikami dochodziło z Pana strony do pogardliwego traktowania podwładnych, wyśmiewania ich pomysłów, przy jednoczesnym braku merytorycznej krytyki. Miał używać Pan słów: “dzwoń do tego debila”, “trzeba go wyp***dolić”, “twój pomysł jest ch***wy”. Jak Pan skomentuje takie relacje byłych pracowników radia?

  •  Ocena krytyki przełożonego jako niemerytorycznej jest prawem pracownika, niekoniecznie jednak należy z taką oceną bezrefleksyjnie się zgadzać. Wspomniane przez Pana cytaty były również oceniane w toku postępowania wewnętrznego, jednakże z uwzględnieniem kontekstu, w jakim padły, a kontekst ten wskazywał, że były one używane w sytuacjach stresujących i nie w odniesieniu do pracowników, ale materiałów, informatorów itd.

Z relacji byłych i obecnych pracowników Radia RMF wynika, że naruszał pan psychiczne granice kobiet pracujących w redakcji. Wobec podwładnych miał Pan używać zwrotów typu: “spałaś, czy się ruch**aś?”. Jak Pan odniesie się do tych zarzutów?

  • Kategorycznie odrzucam wszelkie tego rodzaju insynuacje, zarówno zawarte w tym pytaniu, jak i w szczególności w pytaniu nr 5

W jaki sposób dowiedział się Pan o wynikach prac komisji antymobbingowej?

  • Od przedstawiciela Działu Compliance oraz Zarządu Radia

Czy komisja przedstawiła Panu zarzut molestowania seksualnego pracownic?

  • Zarzut molestowania nie tylko nie został mi postawiony, ale też w ogóle zarzut taki nie był w tym postępowaniu rozpatrywany

E-maila z pytaniami otrzymał również prezes RMF Tadeusz Sołtys. Do dziś nie otrzymałem odpowiedzi.

Źródło: onet.pl

Więcej postów

1 Komentarz

  1. Ні excellent website! Ɗoes running a blog such as this require a large amount of work?
    I have veгy little knowledge of programming however I was hoping to start my own blog
    in the near future. Anyhow, should you have any ideas or teⅽhniques for new
    blog owners plеase share. I knoᴡ this is off topic however I just had to ask.

    Thanks ɑ lot!

Komentowanie jest wyłączone.

polub nas!