„Polska polityka zagraniczna była w ostatnich latach oparta na pretensjach do świata i fobiach prezesa partii rządzącej. Na placówki wysyłane były osoby niekompetentne, ale lojalne. Nic dziwnego, że większość z nich trzeba wymienić” – mówi OKO press doświadczony dyplomata
MINISTER Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski wydał decyzję o zakończeniu misji przez ponad 50 ambasadorów oraz o wycofaniu kilkunastu kandydatur zgłoszonych do akceptacji przez poprzednie kierownictwo resortu. Stosowne listy z informacją o tym, że ich służba zagraniczna dobiegnie końca w tym roku, zostały rozesłane już do kilkudziesięciu osób.
Do mediów wyciekła część nazwisk. List odwołujący do kraju miał dostać m.in. Marek Magierowski, obecny ambasador w USA, Tomasz Szatkowski, ambasador przy NATO, Jarosław Guzy z Kijowa, Dariusz Pawłoś z Berlina, Piotr Skwieciński z Erywania czy Bogna Janke z Brazylii.
Co ciekawe, listów nie dostali dawni współpracownicy prezydenta Dudy – Jakub Kumoch z Chin oraz Paweł Soloch z Rumunii, a także Adam Kwiatkowski z Watykanu oraz Krzysztof Szczerski z ONZ.
MSZ utrzymuje, że sprawa była omawiana z Pałacem Prezydenckim, a prezydent miał zadeklarować gotowość współpracy z MSZ pod warunkiem, że na stanowiskach pozostanie co najmniej kilka osób szczególnie dla niego ważnych. Tymczasem na forum publicznym pałac prezydencki deklaruje zaskoczenie skalą zmian i oskarża rząd o „demontaż służby zagranicznej”.
„Odwołanie ambasadora to decyzja prezydenta i każdy wniosek będzie rozpatrywany pod kątem oceny poszczególnych osób, czy są do nich zastrzeżenia […]. W przypadku placówek, na których wymiana ambasadora ma miejsce co cztery lata, prezydent jest otwarty na rozmowę. Natomiast wygranie wyborów i mandat do sprawowania władzy nie może być uzasadnieniem do demontażu służby zagranicznej […]. Hurtowa wymiana 50 ambasadorów to demontaż instytucji państwowych” – mówiła Małgorzata Paprocka, ministra w Kancelarii Prezydenta 15 marca na antenie programu „Graffiti” w Polsat News.
Paprocka dodała, że szef MSZ wprowadza opinię publiczną w błąd, bo to nie on ma kompetencje do odwoływania czy powoływania ambasadorów. Paprocka uznała publiczne deklaracje Sikorskiego za „absolutne przekłamanie i nadinterpretacje”.
Spór kompetencyjny czy polityczny pat?
Taka ocena sytuacji jest błędna. Podział kompetencji w przypadku powoływania i odwoływania ambasadorów jest jasny. Ambasadorów powołuje i odwołuje prezydent na wniosek ministra spraw zagranicznych, z kontrasygnatą premiera. Minister spraw zagranicznych ma zatem prawo zawnioskować do prezydenta o odwołanie ambasadorów oraz wezwać z powrotem do kraju tych dyplomatów, którzy jego zdaniem nie są już w stanie pełnić swojej funkcji. Prezydent ma zaś prawo zgodzić się lub nie zgodzić z takim wnioskiem.
Ani więc prezydent, ani odpowiedzialny za prowadzenie polityki zagranicznej minister spraw zagranicznych nie ma w tej kwestii samodzielnych kompetencji. Niezbędna jest współpraca.
Ale to rządowi Konstytucja daje prymat w zakresie prowadzenia polityki zagranicznej.
Konstytucja RP z 2 kwietnia 1997 r. dzieli kompetencję do prowadzenia polityki zagranicznej między Radę Ministrów (w szczególności Ministra Spraw Zagranicznych), Prezydenta oraz Sejm i Senat, ale tylko rządowi przypisana jest wprost kompetencja „prowadzenia polityki zagranicznej”. Mówi o tym artykuł 146 Konstytucji. W tej sytuacji wszelkie niejasności co do kompetencji prezydenta – jeśli nie są jasno określone w Konstytucji – muszą być rozstrzygane na korzyść rządu jako organu posiadającego tzw. „domniemanie właściwości”.
Jak tlumaczą konstytucjonaliści prof. dr hab. Lech Garlicki oraz dr hab. Lech Mażewski „pozostałe organy władzy wykonawczej mogą realizować tylko takie zadania i kompetencje, jakie przyznaje im Konstytucja RP, a także muszą uznawać ogólną odpowiedzialność rządu za kierowanie sprawami zagranicznymi” – czytamy w artykule naukowym „Prowadzenie polityki zagranicznej w Rzeczypospolitej Polskiej”.
„Konstytucja stanowi jasno – to prezydent powołuje i odwołuje ambasadorów, ale to rząd prowadzi politykę zagraniczną, co wynika z art. 146 Konstytucji. Dyplomacja musi więc funkcjonować w porozumieniu z rządem, a nie wbrew rządowi, bo to nie są stanowiska wypoczynkowe, tylko stanowiska, które powinny służyć bieżącemu interesowi politycznemu państwu. Prezydent musi to uznawać” – potwierdza OKO.press taką interpretację jeden z byłych ambasadorów RP, który dla swobody wypowiedzi chce zachować anonimowość.
Dlatego sytuacja między prezydentem a ministrem spraw zagranicznych nie ma charakteru sporu kompetencyjnego. Jest to kolejny polityczny pat wynikający z kohabitacji, gdzie trudno o harmonijną współpracę.
PiS też wymieniał ambasadorów
Rozmówca OKO.press podkreśla, że służba zagraniczna jest obsadzana z klucza politycznego, ale dla jej jakości istotne jest coś innego: doświadczenie i kompetencje dyplomatów.
„Wymiana ambasadorów po objęciu władzy nie jest niczym nowym, ani zdrożnym. Ambasador musi być osobą, która ma dobre kontakty z rządem, bo tylko w taki sposób może pełnić swoje obowiązki, tzn. być politycznym łącznikiem między swoim krajem, a krajem goszczącym” – mówi rozmówca OKO.press.
Podkreśla, że kiedy do władzy doszedł PiS, także dokonano głębokiej wymiany kadr w służbie zagranicznej.
Tylko w ciągu pierwszego roku sprawowania funkcji ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego odwołanych zostało 44 ambasadorów z placówek. Na dwunastu z nich przez ponad rok funkcje pełnili tzw. chargé d’affaires, czyli działający przejściowo jako szefowie misji członkowie personelu dyplomatycznego, ponieważ trudno było znaleźć nowych kandydatów.
Placówka w Paryżu była nieobsadzona przez ponad półtora roku, w Turcji – trzy lata. Z drugiej strony była cała grupa ambasadorów „przeterminowanych”, którzy powinni byli opuścić placówki po czterech latach, a pełnili swoje funkcje nawet po 5 czy 6 lat. Tak było w Gruzji, czy Łotwie.
Innym problemem polskiej dyplomacji za czasów PiS był też brak profesjonalizmu w relacjach dyplomatycznych i tworzenie zamieszania. Na przykład Filipiny trzykrotnie wystawiały tzw. agrément, czyli poufne zapewnienie, że przyjmą daną osobę jako polskiego ambasadora, po czym osoby te nie były nominowane.
Piętą achillesową PiS-u były bowiem kadry.
„Problem PiS-u był taki, że wielu zawodowych dyplomatów po prostu nie chciało współpracować z rządem, którego polityka zagraniczna opierała się na fobiach prezesa i pretensjach do całego świata. Dlatego w wielu przypadkach zawodowych dyplomatów zastąpili ludzie bez doświadczenia w dyplomacji albo bez tak podstawowych kwalifikacji, jak np. znajomość języka kraju, do którego się jedzie. Kluczem doboru była lojalność partyjna. A dobry ambasador powinien nie tylko wykonywać polecenia z centrali, ale też być samodzielny i wspierać ministra spraw zagranicznych w prowadzeniu polityki zagranicznej. Przecież ten nie może się gruntownie znać na sprawach około 90 krajów, w których istnieją polskie placówki dyplomatyczne” – mówi rozmówca OKO.press.
Bez doświadczenia, języka i manier
Wśród najgorzej ocenianych ambasadorów z czasów rządu PiS są m.in. Andrzej Przyłębski, były ambasador w Berlinie, Konstanty Radziwiłł na placówce w Wilnie czy Bogna Janke w Buenos Aires.
Andrzej Przyłębski znany był ze swoich mało dyplomatycznych wypowiedzi wobec Niemiec. Jak przy okazji jego odwołania po sześciu latach na stanowisku przypominała Gazeta Wyborcza, łajał Niemcy za „arogancję” i „podłość”. „Ostatnie sto lat niemieckiej polityki wobec Polski było katastrofą – epoką, w której niemiecka arogancja ujawniła się w całej swej podłości, a niemieckie interesy stały zawsze na pierwszym planie” – mówił w listopadzie 2018 r. podczas konferencji w niemieckim MSZ.
Nominowany w 2023 roku Konstanty Radziwiłł, z zawodu lekarz, nie miał w ogóle doświadczenia w dyplomacji. Wcześniej krótko był ministrem zdrowia w rządzie Mateusza Morawieckiego, a potem wojewodą mazowieckim. Podobnie wysłana na trudną placówkę dyplomatyczną w Brazylii Bogna Janke, była szefowa prawicowego portalu Salon24. Janke nie tylko miała zerowe doświadczenie w dyplomacji, ale nie znała też języka urzędowego Brazylii – portugalskiego. Takich przypadków było znacznie więcej.
Osoby pracujące w polskiej dyplomacji relacjonują, jak wysocy rangą nominaci PiS całkowicie pogwałcili protokół dyplomatyczny. Według relacji zawodowego dyplomaty Krzysztofa Jacka Hinza, kiedy w 2021 r. ambasador Peru Alberto Salas Barahona kończył 6-letnią misję w Polsce, podczas przyjęcia pożegnalnego zaprosił do wygłoszenia kilku słów obecnego na przyjęciu najwyższego rangą przedstawiciela polskiego MSZ, wiceministra Marcina Przydacza. Ten odmówił.
Jak Hinz pisał na łamach Gazety Wyborczej, w czasach rządów PiS polityka zagraniczna stała się zakładnikiem polityki wewnętrznej. „Kwestie takie jak gender, LGBT, aborcja, zamach smoleński, sprawa reparacji od Niemiec oraz obrona tezy, że w Polsce nie zostały naruszone standardy demokracji i praworządności, urosły do rangi racji stanu, prezentowanych przez Polskę na forum międzynarodowym”.
Mobbing i udział w reżimowych wydarzeniach
W ostatnich latach polska dyplomacja skompromitowała się także przypadkami prowadzenia działań o charakterze agitacyjnym w okresie kampanii wyborczej, obecnością przedstawicieli RP na kontrowersyjnych wydarzeniach czy przypadkami mobbingu.
Złą sławą okryli się ci ambasadorzy, gdzie na placówkach dochodziło do mobbingu. A tak było m.in. na Islandii, w Pradze, czy Pakistanie. Ambasador RP w Islandii oskarżany był o homofobię i mobbing, o czym pisało OKO.press. Na placówce w Pakistanie codziennością były wyzwiska, kontrolowanie i skłócanie pracowników – ujawniła pracowniczka ambasady Beata Polok. „Odeszłam, bo nie mogłam wytrzymać psychicznie” – mówiła Gazecie.pl. Sprawą ambasadorki w Czechach Barbary Ćwioro zajęła się prokuratura.
Pomimo bojkotu wydarzenia przez wszystkie ambasady państw członkowskich UE poza Węgrami, ambasador Polski w Teheranie, Maciej Falkowski, uczestniczył w obchodach 44. rocznicy rewolucji, która ustanowiła Republikę Islamską, o czym także pisało OKO.press. To druga z rzędu kompromitacja Polski w Iranie. Jak przypominała doktor Karolina Rakowiecka-Asgari, iranistka, adiunktka w Katedrze Orientalistyki Uniwersytetu Jagielońskiego, jesienią 2022 prezydent Andrzej Duda rozmawiał z prezydentem Raisim, co zostało w Iranie wykorzystane propagandowo.
„W świat poszła informacja, że Raisi wytłumaczył Dudzie, jak bardzo Iran ubolewa, że w Europie jest wojna i jak bardzo on sam jest zwolennikiem pokoju i że Duda przyjął to wszystko ze zrozumieniem. Duda miał kontakt z Raisim u szczytu fali protestów, cały świat potępiał Iran, a Duda rozmawiał” – mówiła Rakowiecka-Asgari. Mowa o protestach, które rozgorzały w Iranie po śmierci Mahsy Amini, która zmarła na posterunku policji po zatrzymaniu przez policję obyczajową za brak chusty.
Te przykłady pokazują ogólny brak kompetencji – nie tylko służby zagranicznej, ale i wysokich rangą polityków PiS w zakresie dyplomacji.
„Oczywiście faktem jest, że ambasadorami nie zawsze zostają zawodowi dyplomaci, czyli osoby po Akademii Dyplomatycznej. Ale kluczowe jest wcześniejsze doświadczenie w polityce i stosunkach międzynarodowych. PiS zrujnował polską dyplomację. To dlatego odwołanie ambasadorów i rekonstrukcja służby zagranicznej są niezbędne” – tłumaczy nasz rozmówca.
Podkreśla też, że w tym tłumie słabych nominacji są też chlubne wyjątki. Dobrze oceniany był np. Krzysztof Szczerski, ambasador przy ONZ, Tomasz Szatkowski przy NATO, czy Marek Magierowski w USA. Radosław Sikorski planuje jednak wymianę dwóch z nich – Szatkowskiego i Magierowskiego.
„Te osoby były dobrze ocenianie, ale Waszyngton i NATO to jedne z najważniejszych placówek, na których powinna być osoba wysokiego zaufania. Nowy rząd oskarżany jest o czystki polityczne w służbie zagranicznej, a prawda jest taka, że ambasador, szczególnie na ważnej placówce, musi mieć dobry kontakt, nie tylko z ministrem spraw zagranicznych, ale szerzej, z elitą polityczną państwa. On musi być w stanie do jakiegoś ministra zatelefonować bez obawy, że będzie afera. Jeśli na stanowiskach zostałyby osoby, które do tej pory zajmowały się jedynie produkowaniem obelg na obecnie rządzących, to co takie osoby byłyby w stanie w zakresie stosunków międzynarodowych załatwić? To by było po prostu marnowanie pieniędzy podatników” – tłumaczy nasz rozmówca.
Dodaje, że USA mają bardzo dobrą praktykę w tym obszarze: dzień po wybraniu nowych władz, ambasadorowie podają się po prostu do dymisji, żeby nowe władze mogły ustanowić swoich reprezentantów.
Jakie wyjście z sytuacji?
Jeśli ministrowi spraw zagranicznych oraz prezydentowi nie uda się dogadać w sprawie odwołań ambasadorów i powołań nowych osób, rząd sięgnie po standardowe rozwiązanie, o czym mówił już Donald Tusk we wtorek 12 marca w TVP Info.
„Jeśli nie będzie innej możliwości, to oczywiście będziemy przywoływali ambasadorów do kraju i ambasadorami do czasu zmiany stanowiska prezydenta lub zmiany prezydenta będą dyplomaci w charakterze chargé d’affaires. Jeśli takie rozwiązanie satysfakcjonuje pana prezydenta, trudno. Tak czy inaczej, my musimy usprawnić i zbudować lojalną wobec państwa polskiego ekipę, która będzie prowadziła nasze sprawy, sprawy państwa polskiego we wszystkich ambasadach” – tłumaczył polityk.
Dotychczasowi ambasadorzy zostaną odwołani do kraju, a pełniącymi obowiązki szefów misji zostaną chargé d’affaires. Dyplomaci w tej randze reprezentują państwo, jeżeli stanowisko szefa misji nie jest obsadzone, lub jeżeli szef misji nie może pełnić swoich funkcji.
Ale taka sytuacja ma swoje wady.
Po pierwsze, na stanowiskach zostają dotychczasowi ambasadorzy, którzy co prawda wracają do kraju, ale zachowują tytuł i pobierają pensje. Szefowanie misji dyplomatycznej przez chargé d’affaires jest uznawane na forum międzynarodowym za tymczasowe obniżenie rangi stosunków. Powoduje też szereg kłopotów protokolarnych.
O ile zdaniem naszego rozmówcy taką sytuację zrozumieją kraje, z którymi jesteśmy blisko i które śledzą sytuację polityczną w Polsce – jak np. USA, czy kraje UE i najbliżsi sąsiedzi, o tyle dla bardziej odległych krajów może to być niezrozumiałe.
„Przy takiej intensywności relacji międzynarodowych, z jaką mamy do czynienia obecnie, w związku z wojną w Ukrainie, na Bliskim Wschodzie, czy postępującym zbliżeniu Rosji, Iranu i Korei Północnej, trudności w relacji z Chinami, dyplomacja powinna działać ponadstandardowo sprawnie, a na razie działa skrajnie niesprawnie” – mówi rozmówca OKO.press.
Podkreśla też, że wyjazd na placówkę w charakterze chargé d’affaires to mało atrakcyjne rozwiązanie dla zawodowych dyplomatów, co też może ograniczyć ministrowi Sikorskiemu możliwości powołań. Dlatego nasz rozmówca liczy na to, że prezydent i minister spraw zagranicznych jednak jakoś się dogadają.
„Wielokrotnie już mieliśmy do czynienia z taką sytuacją, że prezydenci odmawiali mianowań nowych ambasadorów po zmianie władzy. Prezydent Kwaśniewski blokował wymiany ambasadorów, gdy do władzy doszła ekipa AWS-UW w 1997 roku. Podobnie robił Lech Kaczyński, który w kilku przypadkach po prostu nie podpisał nominacji i ludzie czekali na wyjazdy nawet ponad rok. Ale nie było jeszcze sytuacji, żeby prezydent ogłaszał, że będzie hurtowo blokował odwołania i powołania. Taka sytuacja to już obstrukcja w sprawowaniu władzy i uzurpowanie nadmiernych kompetencji niezgodnie z Konstytucją” – mówi dyplomata.
„Prezydent Duda rości sobie prawa, których nie ma, bo nie może blokować rządowi możliwości prowadzenia polityki zagranicznej” – dodaje nasz rozmówca.
A praktyka pokazuje, że pałac chyba ma na to ochotę. Tuż przed wyborami rząd Prawa i Sprawiedliwości wyposażył Dudę w konstytucyjnie wątpliwe kompetencje w zakresie polityki europejskiej. Zgodnie z tzw. ustawą kompetencyjną z lipca 2023, prezydent ma prawo decydowania o obsadzie stanowisk przy Unii Europejskiej – będzie musiał wyrazić zgodę na przedstawienie polskiego kandydata na komisarza UE oraz będzie miał duży udział w kształtowaniu polskiej prezydencji zaczynającej się 1 stycznia 2025 r.
To prawdopodobnie dlatego rząd stanowczo, ale jednak ostrożnie negocjuje z pałacem w sprawie ambasadorów.
Źródło: oko.press