Wojna w Ukrainie dowiodła, że obserwacje satelitarne są fundamentalnym warunkiem, aby utrzymać się w walce. Dlatego polski resort obrony przekonuje nas, że satelitarne systemy obserwacji są dla niego priorytetem. Jak jest w rzeczywistości?
Lato 2023 r. Polskie służby otrzymują wiadomość o podejrzanych ruchach białoruskich wojsk ledwie kilka kilometrów od polskiej granicy, na południe od miasta Brześć. Źródłem zawiadomienia są prawdopodobnie Amerykanie. Informują naszych o nietypowej dla tego rejonu koncentracji wojska i sprzętu. Wiadomości są na tyle niepokojące, że docierają na wysokie szczeble władzy.
Choć polskie wojsko korzysta w tym czasie ze zdjęć z włoskich i francuskich satelitów, to z jakichś powodów polskie służby pozostają ślepe na to, co robią Białorusini.
Po kilku godzinach nerwowych ruchów urzędnicy ze strony polskich władz dzwonią do pewnego człowieka z prośbą o pomoc. Wszystko dzieje się nieformalnie, bez oficjalnych zleceń i potwierdzeń. Po kilku godzinach mężczyzna dostarcza urzędnikom precyzyjne zdjęcia satelitarne wskazanego obszaru.
Widać na nich dużo żołnierzy i sprzętu. Jednak dalsza analiza zdjęć wykazuje, że Białorusini nie przygotowują się do żadnej zbrojnej akcji, a jedynie kopią umocnienia. — Albo faktycznie mieli potrzebę ich wykopania, albo robili tzw. maskirowkę, czyli próbowali sprawdzić, jak zareagujemy. Tylko my nie mogliśmy zareagować, bo przez wiele godzin nie mieliśmy bladego pojęcia, co się w ogóle dzieje – mówi nam osoba znająca kulisy tej sprawy.
Po jakimś czasie białoruscy żołnierze odjeżdżają. Służby po polskiej stronie oddychają z ulgą. W rzeczywistości Polacy mieli tamtego dnia wiele szczęścia. Był to jeden z tych rzadkich dni w roku, kiedy satelity z firmy mężczyzny, który im pomógł, nie były akurat zadaniowane na inne obszary przez jej klientów. Gdyby były, satelity zostałyby przekierowane w inne rejony. Tym razem się udało.
— Ale ile razy jeszcze się uda? — pyta retorycznie osoba, z którą rozmawiamy. — Ile czasu możemy być jeszcze ślepi i spóźnieni na to, co dzieje się tuż za naszą granicą w okresie wojny? Ile razy możemy grzecznościowo prosić o zdjęcia ludzi, którzy wcale nie muszą nam ich udostępnić? Jak długo jeszcze bezpieczeństwo państwa będzie zależeć od prywatnych kontaktów, bo polskie władze wciąż nie mogą załatwić tej sprawy?
Inna zorientowana w branży osoba dodaje: — Tego typu praktyki pojawiały się już wcześniej. Jeszcze przed rosyjską inwazją na Ukrainę Siły Zbrojne RP otrzymywały optyczne zobrazowania wysokiej rozdzielczości od jednego z amerykańskich dostawców drogą zupełnie nieoficjalną. Opierało się to na dobrej woli dostawcy.
Kiedy o incydent pod Brześciem pytamy Ministerstwo Obrony Narodowej, to odpowiada, że informacje dotyczące „bieżącej działalności rozpoznawczej Sił Zbrojnych RP, w tym obszarów operacyjnego zainteresowania, stanowią informację niejawną i nie mogą być udostępniane publicznie”. Resort dodaje jednak, że zobrazowania z firmy, o którą pytamy, nie były wykorzystywane, ponieważ wojsko nie posiada odpowiedniego „porozumienia” z tą firmą.
Nasze źródła na dowód prawdziwości tej historii pokazują nam zdjęcia zobrazowanych wówczas obszarów (ze względów bezpieczeństwa państwa nie możemy publikować tych ani innych zdjęć, które wówczas widzieliśmy). Dodają, że nie był to pierwszy przypadek takiej przysługi, odbywającej się poza oficjalnym systemem.
Dlaczego Polska była ślepa pod Brześciem
Dlaczego więc tamtego letniego dnia polskie służby nie były w stanie obserwować ruchów białoruskich wojsk tuż za naszą granicą?
Szukając odpowiedzi na to pytanie, kontaktujemy się telefonicznie z generałem Marcinem Górką. Jest on szefem Departamentu Innowacji w Ministerstwie Obrony Narodowej, Pełnomocnikiem MON ds. Przestrzeni Kosmicznej i człowiekiem, który od wielu lat w największym stopniu decyduje o polskich zdolnościach satelitarnych.
Gen. Górka zastrzega, że nic nie wie o tym, aby wydarzenia pod Brześciem miały miejsce. Podczas czterdziestominutowej rozmowy przekonuje nas, że „w obecnie obowiązujących umowach mamy zapisy, które gwarantują nam najwyższy priorytet, status VIP, i pozyskiwanie tego, czego chcemy”.
Dodaje jednak: „Oczywiście nie wyklucza to takich sytuacji, w których z uwagi na przykład na mechanikę orbitalną musimy na zobrazowanie poczekać, bo przejście satelity nad obiektem, który chcieliśmy zobrazować, już się odbyło, a kolejne będzie dopiero następnego dnia”.
— Skoro więc jest tak dobrze, jak mówi pan generał, to dlaczego jest tak źle, że musimy biegać po zobrazowania terenu do prywatnych firm? Dlaczego musimy czekać dobę na zdjęcia? Czy Rosjanie też będą czekać? – pyta osoba, która zna szczegóły historii spod Brześcia.
Aby odpowiedzieć na te pytania, trzeba wiedzieć, co Polska ma w zakresie obserwacji satelitarnej, a czego nie ma. Można to podzielić na cztery elementy.
1. Satelity optyczne wysokiej jakości. Z końcem grudnia 2022 r. Agencja Uzbrojenia podpisała z francuską firmą Airbus umowę na dostawę satelitów obserwacyjnych dla polskich Sił Zbrojnych. Wartość kontaktu to 575 mln euro. Za tę cenę Polska otrzyma dwa satelity, które z wysokości 600 km będą robić zdjęcia o niezwykle wysokiej rozdzielczości z dokładnością do 30 cm. Umowa daje wojsku pełną kontrolę nad satelitami.
Z zakupem wiążą jednak także pewne problemy. Po pierwsze, „polskie” satelity Airbusa mają być wystrzelone do 2027 r. Do tego czasu Siły Zbrojne mają wprawdzie dostęp do zasobów funkcjonujących w przestrzeni satelitów Airbusa, jednak kontrakt nie ujawnia na jakiej zasadzie. Te same satelity realizują też zadania dla innych krajów, więc nie wiadomo, czy i na ile polskie wojsko może zadaniować satelitę, czyli zlecać mu w pierwszej kolejności wykonywanie zdjęć z interesujących nas obszarów.
W czasie wojennego zagrożenia to bardzo poważne pytanie. Pytamy więc resort obrony, czy Polska może dowolnie zadaniować te satelity. W odpowiedzi dowiadujemy się, że szczegóły techniczne umowy z Airbusem są „tajemnicą handlową” oraz są objęte „klauzulą niejawności”. MON dodaje jednak, że „Siły Zbrojne RP mogą zadaniować te satelity zgodnie z określonymi przez siebie potrzebami”.
— To oznacza, że nie zadaniują ich z pełną dowolnością, a tylko w ramach potrzeb wynegocjowanych w umowie z Airbusem — wyjaśnia nam osoba zorientowana w temacie.
Drugi problem polega na tym, że zakupione przez Polskę obiekty Airbusa są satelitami optycznymi. Oznacza to, że „widzą” ziemię jedynie wtedy, kiedy jest dzień i kiedy nie ma chmur. Na naszej szerokości geograficznej chmury zalegają przez 68 proc. dni w roku, a więc w takim przypadku satelity optyczne niczego nie widzą.
Jest i trzeci problem, który polega na tym, że Polska ma otrzymać dwa takie satelity. Okrążenie ziemi przez satelitę trwa 97 minut, ale żeby odwiedzić to samo miejsce, czasem trzeba poczekać 24 do 36 godzin. Aby szybko dotrzeć z obrazem w takie miejsce jak to pod Brześciem, potrzebna jest więc większa ilość satelitów. Ten problem ma rozwiązać drugi element polskiego systemu…
2. Konstelacja mikrosatelitów optycznych MikroGlob. Ten projekt zakłada powiększenie polskiej „stajni” satelitów optycznych o kolejne cztery mikrosatelity, czyli satelity niewielkich rozmiarów. Z tym projektem znowu wiążą się problemy.
Po pierwsze, satelity są optyczne, a więc wykluczają obserwacje nocą i w dni pochmurne.
Po drugie, nawet dodatkowe cztery satelity to liczba wciąż odległa od tej, jaka dałaby nam zdolność szybkiego reagowania na takie wydarzenia jak pod Brześciem.
Po trzecie, ten system wciąż znajduje się w fazie planowania. Nie są to jeszcze gotowe satelity na orbicie, więc nie ma pewności, jak i czy będą działać. To kolejny element tej układanki, która pokazuje, jak bardzo zapóźniona jest Polska w stosunku do wymagań związanych z sytuacją konfliktu zbrojnego za naszymi granicami.
3. Satelity radarowe COSMO-SkyMed. Aby zapewnić sobie obserwację także nocą i w pochmurne dni, niezbędne są satelity radarowe. Jak sama nazwa wskazuje, obrazują one ziemię za pomocą radarów, co ma tę zaletę, że „widzą” niezależnie od warunków świetlnych i atmosferycznych, a więc również nocą i podczas pochmurnych dni. Radary „widzą” nawet obiekty ukryte pod liśćmi drzew, co ma duże znaczenie w czasie wojny, kiedy znaczne ilości sprzętu maskowane są właśnie w ten sposób.
Od około 10 lat Polska korzystała także z sześciu włoskich satelitów radarowych COSMO-SkyMed o bardzo wysokiej jakości. Jednak w tym przypadku znowu pojawiają się problemy.
Po pierwsze, cztery z nich zbliżają się do końca eksploatacji. Jeden z nich najprawdopodobniej już nie działa.
Po drugie, znowu powraca pytanie o priorytet Polski w zadaniowaniu satelitów na interesujące nas obszary. Na to pytanie MON także odpowiada, że szczegóły porozumienia w tej sprawie z Włochami są „informacją niejawną”, a „Siły Zbrojne RP mają możliwość zadaniowania, zgodnie z potrzebami”.
Trzecim problemem znowu jest ilość. Polska korzysta z pięciu lub sześciu włoskich satelitów radarowych i nie jest to liczba wystarczająca do szybkiej reakcji w danym obszarze.
Aby uzyskać szybkie zobrazowanie interesującego nas terenu, takiego jak latem zeszłego roku pod Brześciem, najlepszym wyjściem jest posiadanie dużej liczby satelitów radarowych. A to prowadzi nas do kluczowego, czwartego elementu polskich zdolności satelitarnych…
4. Konstelacja mikrosatelitów SAR. Mikrosatelity SAR [ang. Synthetic Aperture Radar – red.] mają nie tylko dostarczać obraz niezależnie od pory dnia i warunków pogodowych, ale z uwagi na ich dużą liczbę na orbicie dostarczać go w bardzo szybkim tempie, liczonym w godzinach, a często i minutach.
Co ciekawe, biuro światowego potentata w produkcji takich radarów znajduje się zaledwie 600 metrów od Ministerstwa Obrony Narodowej. Mowa o fińsko-polskiej firmie Iceye, która obecnie posiada na orbicie 34 satelity. Trzy najnowsze wystrzeliła zaledwie 4 marca. Tak duża liczba satelitów powoduje, że czas dotarcia jednego z nich nad dowolny obiekt na Ziemi liczony jest raczej w minutach niż godzinach.
To nie jedyna dostępna firma na rynku. Nieco mniejsze tylko liczby satelitów radarowych mają na orbitach amerykańskie firmy Capella Space i Umbra.
Kiedy 24 lutego 2022 r. Rosja dokonała pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, strona ukraińska otrzymywała od Iceye zobrazowania radarowe, aby móc dokonywać precyzyjnych uderzeń na pozycje Rosjan. Ukraińcy w ciągu pół roku zakupili od fińsko-polskiej spółki własnego satelitę z opcją dostępu do zdjęć pozostałych urządzeń konstelacji.
Dlaczego podobnych możliwości nie ma polska armia, choć mikrosatelity Finów i Polaków, a także Amerykanów, które są dziesięciokrotnie tańsze od wielkich optycznych satelitów Airbusa, od lat są dostępne na rynku?
Wiele wskazuje na to, że mimo wojennego zagrożenia resortowi obrony się nie spieszy. Dopiero około października 2022 r., po ponad siedmiu miesiącach działań wojennych na rosyjsko-ukraińskim froncie, MON rozpoczęło badanie rynku. Na nasze pytanie ppłk Grzegorz Polak, rzecznik dokonującej ewentualnych zakupów Agencji Uzbrojenia, odpowiedział, że ta realizuje obecnie studium wykonalności dotyczące takiego zakupu i zakłada „podpisanie umowy nie wcześniej niż w drugiej połowie 2024 r.”.
— W warunkach opieszałości polskiego wojska „nie wcześniej niż w drugiej połowie 2024 r.” może równie dobrze oznaczać rok 2025, 2026 i tak dalej — mówi nam osoba zorientowana w branży.
O przyczyny tej opieszałości pytamy gen. Górkę. — Ten proces trwa — odpowiada. — Finalizujemy część optyczną i jesteśmy w trakcie realizacji części radarowej. Zajmuje się tym ten sam zespół osobowy. W trakcie realizacji procedury zostały zgłoszone dodatkowe wnioski z Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, co uruchomiło kolejny proces decyzyjny. Zmieniono sposób realizacji zadania i w rezultacie pewne czynności trzeba było powtórzyć, co nie pozostało bez wpływu na czas realizacji całej procedury.
— Kiedy Ukraińcy w sytuacji trwającej wojny i chaosu organizacyjnego załatwili sprawę w pół roku, my w warunkach pokoju mamy procesy decyzyjne i kolejne wnioski — denerwuje się osoba znająca kulisy sprawy. — Ta opieszałość wynika po części z tego, że polskie władze po prostu są przekonane, że gdyby coś się stało, to pomogą nam Amerykanie. Ostatnie wydarzenia w NATO wskazują, że nie musi być to prawdą.
Dlaczego polski problem jest poważniejszy niż Brześć
Wydarzenia z lata 2023 r. nie były pierwszymi, kiedy Białorusini wykonywali podejrzane ruchy przy polskiej granicy. Wiele dzieje się też w rosyjskim obwodzie królewieckim, który graniczy z Polską od północy. Dziennikarze Onetu widzieli zdjęcia satelitarne, z których wynika, że tylko w ostatnich miesiącach różnego rodzaju satelity obserwowały na tym terytorium ruchy wyrzutni pocisków balistycznych Iskander oraz systemów obrony przeciwlotniczej S-300 i S-400. W takich przypadkach ważna jest szybka reakcja satelity, ponieważ czas rozwinięcia się wyrzutni Iskander do pełnej gotowości bojowej liczony jest nie w godzinach, ale raczej w minutach.
Widzieliśmy także zdjęcia, z których wynika, że prowadzone są obserwacje satelitarne wielu miejsc na terenie obwodu królewieckiego oraz Białorusi. Są to zwykle bazy lotnicze, poligony i porty, gdzie wykrywana jest duża aktywność rosyjskich i białoruskich wojsk, a także miejsca stacjonowania tzw. wagnerowców. Co najmniej kilka z tych miejsc znajduje się w sąsiedztwie Polski. Przykładowo, intensywne obserwacje dotyczą położonego zaledwie 2,5 km od granicy z Polską miasta Bałtyjsk, gdzie stacjonuje Rosyjska Flota Bałtycka.
Takie bieżące obserwacje są prowadzone przez Ukraińców, którzy zakupili satelitę radarowego Iceye. Możliwościami, jakie daje posiadanie takiego satelity, pochwalił się publicznie ukraiński wywiad GUR w marcu zeszłego roku. Na swoich stronach internetowych poinformował, że w ciągu zaledwie pięciu miesięcy użytkowania fińsko-polskiego satelity wywiad radarowy Ukrainy wykrył prawie tysiąc lokalizacji rosyjskich jednostek wojskowych na okupowanych terytoriach.
W miejscach stacjonowania rosyjskich wojsk ukraiński wywiad wykrył też 7321 jednostek rosyjskiego sprzętu, w tym 45 samolotów, 27 śmigłowców, 6 wyrzutni rakietowych Iskander, a także systemy obrony powietrznej, stacje radarowe oraz przeprawy pontonowe. Do informacji GUR dołączył szereg zdjęć wykrytych jednostek.
„Absolutny lider”
Gdzie w tej satelitarnej układance jest Polska? Gen. Marcin Górka przyznaje, że jeśli chodzi o Europę, to największe zdolności obserwacji satelitarnej mają Niemcy, Francuzi i Włosi. Przekonuje nas jednak, że „jeżeli chodzi o nasz region, to jesteśmy absolutnym liderem”.
— Jeśli chcemy się porównywać z Węgrami, Czechami czy krajami bałtyckimi, to tak, ale w Europie Środkowo-Wschodniej absolutnym liderem jest obecnie Ukraina — mówią nam osoby zorientowane w sprawach obrazowania satelitarnego.
Obecne możliwości Ukraińców podkreślają też Amerykanie. 10 stycznia tego roku podczas ceremonii zmiany Dowództwa Kosmicznego Stanów Zjednoczonych zastępca Sekretarza Obrony USA Kathleen Hicks powiedziała: „Wszyscy widzieliśmy w Ukrainie, jak odporne i elastyczne możliwości kosmiczne mogą pomóc zdeterminowanemu obrońcy powstrzymać większego agresora przed osiągnięciem jego celów”.
Wielu ekspertów jest jeszcze bardziej dosadnych i twierdzi, że przy ogromnym deficycie uzbrojenia, Ukraina utrzymuje się w wojnie jedynie dzięki rzadkim, ale precyzyjnym uderzeniom, które są możliwe dzięki dobrym i aktualnym zdjęciom satelitarnym.
Wśród tych samych ekspertów powszechna jest wiedza na temat możliwości obrazowania satelitarnego w polskim wojsku. 22 lutego odnieśli się do nich autorzy artykułu „Europe is caught between Putin and Trump” w brytyjskim tygodniku „The Economist”, który opisuje fatalne przygotowanie państw naszego kontynentu do ewentualnego konfliktu zbrojnego. Do możliwości Polski artykuł odnosi się w następujących słowach: „Polska może wystawić doskonały system artylerii rakietowej HIMARS, ale zależy od Ameryki, jeśli chodzi o znalezienie celów dalekiego zasięgu”.
W warunkach coraz bardziej agresywnych działań największych mocarstw w przestrzeni kosmicznej do wszystkich polskich problemów dochodzi jeszcze jeden, o czym we wspomnianym przemówieniu mówiła amerykańska wicesekretarz obrony Kathleen Hicks: „Przez długi czas można było policzyć nasze konstelacje kosmiczne – satelity wielkości autobusów szkolnych, których zakup i budowa trwała dziesięciolecia, a wystrzelenie latami. (…) Ale teraz wykorzystujemy także mnożące się konstelacje mniejszych, odpornych i tańszych satelitów. Niektóre są wystrzeliwane prawie co tydzień”.
Chodzi o to, że małą ilość dużych rozmiarów satelitów wielkości „autobusów szkolnych” znacznie łatwiej zneutralizować przeciwnikowi niż dużą ilość znacznie mniejszych satelitów. Polska jednak wciąż dysponuje tylko tą pierwszą opcją, a to oznacza, że w przypadku konfliktu zbrojnego możemy stać się całkowicie „ślepi”.
W przesłanych do nas odpowiedziach MON podkreśla, że „satelitarne systemy obserwacji Ziemi obrazujące zarówno w technice optycznej, jak i radarowej stanowią obecnie priorytetowy kierunek modernizacji Sił Zbrojnych RP”.
Jednak Polska wciąż nie ma pełnych zdolności obrazowania satelitarnego. Zapytaliśmy resort obrony, kiedy je uzyska. Ten odmówił odpowiedzi, wyjaśniając, że są to dane niejawne. Wiedząc, że „polskie” satelity optyczne zostaną wystrzelone dopiero w 2027 r., można założyć, że jest to najwcześniejsza możliwa data osiągnięcia takich możliwości — jeżeli wszystkie pozostałe warunki także zostaną spełnione.
Źródło: onet.pl