Kaczyński robi wszystko, by przegrać kolejne wybory. Na zmianę kursu czasu jest mało

Niezależny dziennik polityczny

Liderzy PiS ruszyli w weekend w Polskę spotkać się z sympatykami partii. Mateusz Morawiecki pojawił się w Gdańsku, Łodzi i Katowicach, Mariusz Błaszczak w Olsztynie i Białymstoku, Beata Szydło w Krakowie i Rzeszowie, a prezes Kaczyński w Kielcach i Lublinie.

W piątek lider PiS zapowiedział, że w kolejnych tygodniach działacze partii objadą wszystkie obecne i byłe stolice województw, a następnie zajmą się powiatami. Wszystko po to, by wytłumaczyć ludziom, że „zostali oszukani”, bo Tusk, zamiast realizować sto konkretów i inne obietnice wyborcze, mści się na PiS i niszczy konstytucyjny porządek państwa.

Innymi słowy, największa partia opozycji nieoficjalnie rozpoczęła kampanię przed wyborami samorządowymi. Po pierwszym weekendzie można powiedzieć, że idzie jej to średnio: powiela bowiem wszystkie komunikacyjne błędy, jakie zadecydowały o utracie władzy jesienią.

Tusk wprowadza demokraturę

PiS wyruszył „w teren” bez żadnej nowej oferty dla wyborców. Sympatycy partii usłyszeli za to po raz tysięczny to, co PiS nieprzerwanie mówi od utraty władzy, a właściwie od czasu wyjątkowo długiej prekampanii przed wyborami 15 października.

Liderzy partii mnożyli więc oskarżenia pod adresem rządu Tuska: że łamie prawo, więzi bohaterów walki z korupcją, niszczy pluralizm mediów, czy wręcz – jak wyraził się Morawiecki w Gdańsku – buduje „demokraturę”, „dyktaturę ukrytą pod płaszczykiem niektórych procedur demokratycznych”. Za tymi działaniami Tuska stoi – jak przekonywali liderzy PiS – złowieszczy niemiecki plan, mający na celu przekształcenie Europy w superpaństwo, w którym Polska zmieni się wyłącznie w „obszar zamieszkiwany przez Polaków”, zarządzany faktycznie z Berlina. „Jesteśmy w sytuacji najstraszliwszego zagrożenia” – przestrzegał Antoni Macierewicz, zagrzewając publiczność przed spotkaniem z Morawieckim w Łodzi, przekonywał też, że Tusk „powinien trafić do więzienia lub do Niemiec”.

Jarosław Kaczyński w Kielcach połączył nawet złowieszcze niemieckie plany z decyzją Ministerstwa Edukacji Narodowej o likwidacji prac domowych w szkołach podstawowych. Zdaniem lidera PiS to „uczenie dzieci lenistwa” ma podkopać naukowy rozwój Polski i wychowywać dzieci „na parobków u Niemców”. Prezes zarzucił też koalicji „zdradę” w kontekście możliwej rewizji wielkich zakupów militarnych, jakich rząd PiS planował dokonać w Korei Południowej. Kaczyński stwierdził też, że oni – jak wskazywał kontekst, miał na myśli większość rządową – tylko czekają, aż Ukraina się podda, Niemcy dogadają się z Rosją, a Polska zostanie małym, pozbawionym perspektyw krajem, tak jak wyobrażali to sobie Niemcy w okresie międzywojennym. Biorąc pod uwagę choćby niedawną wizytę Tuska w Kijowie i zaangażowanie rządu w pomoc Ukrainie, są to absurdalne zarzuty, które poza pisowską bańką wyłącznie ośmieszają Kaczyńskiego.

Usłyszeliśmy też w weekend wiele motywów znanych z przekazów PiS z ostatnich kilkunastu miesięcy. Mariusz Błaszczak straszył w Białymstoku zalewem narzucanej Polsce przez Brukselę nielegalnej migracji, ilustrując to zdjęciem z wigilijnego spotkania marszałka Hołowni z uchodźcami i innymi osobami w trudnej sytuacji życiowej. Jarosław Kaczyński w Lublinie wrócił do żartów z osób transpłciowych. W Kielcach opowiadał o postkomunistycznym układzie, który ciągle realnie rządzi w Polsce i blokował działania rządów Prawa i Sprawiedliwości.

Żadnego pomysłu na nowy przekaz

Widać było, że nawet część zwolenników PiS była zmęczona ciągle tym samym przekazem. Na spotkaniu z liderem partii w Lublinie jedna z sympatyczek partii upomniała się o więcej pozytywnego przekazu, zdolnego przekonać nieprzekonanych. W Kielcach Kaczyńskiego pytano o przyczyny niskiego poparcia dla młodych i pomysły na dotarcie do tej grupy wyborców.

W odpowiedzi prezes PiS stwierdził, że przecież wprowadzono zerowy PIT dla młodych, a oni nawet tego nie zauważyli. Następnie wdał się w długie, pełne dygresji rozważania na temat tego, jak media skutecznie stworzyły alternatywną rzeczywistość, a młodzi ludzie dali się szczególnie zmanipulować podobnym przekazom. Na końcu przyznał, że faktycznie w Polsce młodzi mają problem z dostępem do mieszkań, ale winę ponosi za to układ wywodzący się ze służb PRL, który opanował rynek deweloperski i zarabia na gigantycznych marżach.

Zamiast przedstawić pomysł na dotarcie do młodszych wyborców, prezes najpierw zarzucił im niewdzięczność, następnie ich obraził, przedstawiając jako bezmyślne ofiary medialnych manipulacji, wreszcie wdał się z niezrozumiałe rozważania o „układach” w budownictwie. Nawet jeśli przyjmiemy, że taki „układ deweloperski” faktycznie istniał, to PiS miał przecież osiem lat samodzielnych rządów z własnym prezydentem, by go rozmontować, choćby zwiększając podaż dostępnych cenowo mieszkań na wynajem w ramach programów budownictwa społecznego.

Nie tylko w kwestii młodych wyborców politycy PiS nie zaprezentowali w weekend ani jednego pomysłu na nowy przekaz, na to, jak wyjść poza bańkę swoich przekonanych wyborców. Poniekąd jest to zrozumiałe: wyjście z takim pomysłem byłoby przyznaniem, że kampania z jesieni 2023 r. oparta niemal wyłącznie na straszeniu Niemcami, „unijnym superpaństwem” i demonizowaniem Tuska była błędem. Odpowiedzialność za ten błąd ponosi tymczasem jedyna osoba, która mogłaby zmienić kurs partii: Jarosław Kaczyński. A biorąc pod uwagę, jak i tak osłabione jest dziś przywództwo lidera PiS, powiedzenie: podjęliśmy w kampanii błędne strategiczne decyzje, mogłoby wyzwolić w partii procesy, nad którymi trudno będzie liderowi zapanować.

Na zmianę kursu jest coraz mniej czasu

Problem w tym, że powtarzając te same błędy co w kampanii parlamentarnej PiS przegra wybory lokalne, być może też europejskie, a najpewniej także prezydenckie – jeśli nie dojdzie do załamania poparcia dla koalicji 15 października. Zwłaszcza że inaczej niż jesienią 2023 r. nie będzie mógł liczyć w najbliższych kampaniach na wsparcie mediów publicznych, całego aparatu administracji publicznej czy spółek skarbu państwa.

Kaczyński obiecywał co prawda sympatykom stworzenie „pisowskiej telewizji”, ale po pierwsze telewizji z dużymi zasięgami nie da się postawić w czasie jaki dzieli nas od najbliższych wyborów, po drugie PiS najlepszy moment na budowę swoich prywatnych mediów przespał. Teraz, gdy nie może liczyć na wsparcie spółek skarbu czy inwestorów pragnących dobrze żyć z władzą, będzie mu o wiele trudniej.

Choć premier Morawiecki wielokrotnie powtarzał w weekend hasła o „PiS-ie zwycięskim”, a nawet odgrażał się w Łodzi, że partia wróci do władzy szybciej, niż komukolwiek się to wydaje, to PiS na początku swojej nieoficjalne kampanii samorządowej nie sprawiał wrażenia siły przebojem idącej po władzę. Działał raczej w trybie konsolidowania istniejącego elektoratu i minimalizowania strat.

Partia przypomina dziś wielki tankowiec zmierzający prosto na góry lodowe kolejnych wyborczych klęsk. Zderzenie z nimi go pewnie nie zatopi, ale bardzo poważnie poobija. Na zmianę kursu, przynajmniej przed wyborami lokalnymi, właściwie nie ma już czasu. Sądząc po tym, co usłyszeliśmy w weekend, na mostku kapitańskim nie ma do tego woli. A najwyraźniej także pomysłu na to, jakim alternatywnym kursem by można popłynąć.

Źródło: onet.pl

Więcej postów