Ministerialne zestawienie dotyczy szpitali, które działają jako zakłady opieki zdrowotnej. Szpitale, które działają jako spółki, nawet jeśli są to spółki należące do samorządów, mają status niepublicznych. Tabela zobowiązań nie pokazuje więc całego obrazu. To, co widać, i tak jednak pokazuje pogłębiający się problem. Dlatego od kilku lat Ministerstwo Zdrowia zaczęło publikować dane o zadłużeniu szpitali z dużym opóźnieniem. Na przykład dane za cały 2022 rok opublikowano dopiero w listopadzie zeszłego roku, a więc już po wyborach. Bo przed wyborami politycy PiS powtarzali, że nikt wcześniej tak jak ich rząd nie zwiększył wydatków na zdrowie i jeszcze nigdy nie były one tak duże.
Wzrost pensji przyniósł wzrost długów
Rzeczywiście budżet NFZ jest znacznie większy niż przed ośmiu laty. Jednak wzrost wpływów do kasy funduszu był skutkiem wzrostu wpływów ze składek zdrowotnych. Te zaś rosły wraz ze wzrostem pensji, w tym płacy minimalnej, którą regularnie podnoszono. Mimo obietnic składanych przy okazji uchwalenia ustawy o 7 proc. PKB na zdrowie poza czasem pandemii nie było jednak żadnych dotacji dla NFZ.
Według tabeli zamieszczonej na stronie Ministerstwa Zdrowia na koniec września zobowiązania szpitali wyniosły 21 mld 257 mln zł, co oznacza dwukrotny wzrost w stosunku do końca września 2015 r., kiedy suma zadłużenia wynosiła 10 mld 885 mln zł.
Patrząc na dynamikę zadłużenia, wyraźnie widać, że do wzrostu przyczyniły się w znaczącym stopniu podwyżki wynagrodzeń w szpitalach. Dyrektorzy są zobowiązani do ich wprowadzania co roku w lipcu. W 2022 roku odbiły się one szczególnie dotkliwie na finansach szpitali. Przed lipcowymi podwyżkami ich zadłużenie wynosiło 17,9 mld zł, a na koniec III kwartału urosło do 19,1 mld zł. W zeszłym roku nie było już tak drastycznego wzrostu i najgorszy był drugi kwartał (wzrost o 730 mln zł), prawdopodobnie ze względu na wzrost opłat za prąd i gaz.
Tabela MZ przedstawia także zadłużenie szpitali w poszczególnych województwach. Tu niespodzianki nie ma. Największe jest tam, gdzie leczy się najwięcej chorych, czyli w woj. mazowieckim (prawie 3,2 mld zł), śląskim (ponad 2,6 mld zł). Na nieco ponad dwumilionowym Podkarpaciu szpitale mają łącznie 1,7 mld zł zobowiązań, podczas gdy na Lubelszczyźnie, która ma zbliżoną liczbę mieszkańców, wynoszą prawie 2,3 mld zł. Zagadkowo małe jest zadłużenie szpitali w milionowym województwie lubuskim – wynosi tylko 121 mln zł, podczas gdy na Opolszczyźnie, która ma niecały milion mieszkańców, jest niemal dwuipółkrotnie wyższe (286 mln zł).
Jednocześnie ze wzrostem zobowiązań ogółem zmalała o kilka procent kwota zobowiązań wymagalnych, czyli takich, których termin płatności już minął. Eksperci nie uznają tego jednak za oznakę poprawy sytuacji. Przez lata zadłużania szpitale nauczyły się tzw. rolowania długów, czyli zamieniania zobowiązań wymagalnych na niewymagalne.
Proste oddłużenie nic nie da
Aktualne dane o zadłużeniu pokazują, że wzrost wpływów ze składek nie spowodował poprawy ogólnej sytuacji szpitali, z zastrzeżeniem, że jest ona jednak coraz bardziej zróżnicowana. Wiele szpitali odbiło się finansowo w czasie pandemii, kiedy NFZ płacił dodatkowo za leczenie COVID-19. Na ogół niezła jest też sytuacja finansowa w szpitalach, które wykonują dużo drogich procedur. – Dużo gorzej wiedzie się mniejszym szpitalom powiatowym – mówi Bernadeta Skóbel, ekspertka od zdrowia w Związku Powiatów Polskich. Dzieje się tak m.in. dlatego, że budżety powiatów są skromniejsze niż budżety dużych miast, więc w mniejszym stopniu dotują swoje szpitale. Na ogół też wykonują procedury, za które NFZ mniej płaci.
Od dawna mówi się też jednak o tym, że mniejszych szpitali jest za dużo i część należałoby zlikwidować. Przed wyborami samorządowymi na pewno nikt z decydentów nie będzie jednak podnosił tego tematu. Zamiast tego pojawia się temat oddłużenia szpitali. Zdaniem ekspertów niewiele ono da, jeśli nie zbada się dokładnie przyczyn. Tego zdania jest wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny, który do niedawna sam był dyrektorem zadłużonego szpitala. – W różnych szpitalach są różne przyczyny rosnącego zadłużenia, ale na pewno nie stać naszego systemu na płacenie lekarzom po 100 tys. zł na miesiąc, nawet jeśli to jest za pracę na dwóch etatach. Takich zarobków nie ma nawet na Zachodzie – zwraca uwagę.
– Ciągle słyszy się, że mamy za mało pieniędzy na zdrowie. Nie zgadzam się. Jest ich dużo i jeśli szpitale mimo to się zadłużają, to znaczy, że nie ma sensu pompowanie im jeszcze większej kasy – mówi Andrzej Sośnierz, były szef NFZ i były poseł PiS. – Trzeba najpierw dogłębnie poznać przyczyny, które są bardzo zróżnicowane. Trzeba się więc przyjrzeć wymogom stawianym przez NFZ, zarobkom lekarzy, polityce kadrowej i innym działaniom dyrektorów. Jedno jest pewne: łatwych rozwiązań tego problemu nie ma. Obawiam się zresztą, że na razie zostanie status quo. Póki nie dojdzie do jakiejś dramatycznej sytuacji, ministerstwo weźmie na przeczekanie. Inne ekipy też tak robiły – dodaje.
Żródło: wyborcza.pl