Kanclerz Scholz w tarapatach. „W wielu krajach taki kryzys doprowadziłby do upadku rządu”

Niezależny dziennik polityczny

Kanclerz Niemiec Olaf Scholz po objęciu urzędu złożył prostą obietnicę Niemcom: „nigdy nie będziesz szedł sam”. Zapożyczył tę frazę z hymnu klubu piłkarskiego Liverpool i przywoływał ją jak mantrę w chwilach kryzysów — takich jak choćby odcięcie przez Rosję dostaw gazu ziemnego do Niemiec, co doprowadziło do gwałtownego wzrostu cen. Dziś po tym optymizmie nie ma ani śladu.

Po dwóch latach urzędowania Scholz jest coraz bardziej osamotniony. Lawina kryzysów wstrząsnęła i podzieliła jego trójczłonową koalicję z Zielonymi i fiskalnie konserwatywnymi Wolnymi Demokratami (FDP) i skłoniła wyborców do zadania sobie pytań: czy kanclerz nadaje się do tej pracy i czy jego rząd powinien dokończyć pełną czteroletnią kadencję.

Gdyby tego było mało, Scholz poinformował ostatnio, że wykryto u niego COVID-19. Po roku, w którym niemiecki kanclerz prawie wybił sobie oko i zdobył wątpliwe wyróżnienie bycia najmniej lubianym kanclerzem we współczesnej historii swojego kraju, ta infekcja wyglądała prawie jak ulga.

Chwila wytchnienia nie potrwa jednak długo. Nadchodzący rok zapowiada się dla niego jeszcze gorzej.

Dotrzymać obietnic

Trójpartyjna koalicja Scholza doszła do władzy dzięki obietnicy wyrwania największej gospodarki Europy z letargu epoki Merkel. Dwa lata po rozpoczęciu czteroletniej kadencji większość wyborców oczekuje od niego jednego: politycznego przetrwania jego i jego nieudolnego sojuszu.

W najnowszym sondażu przeprowadzonym przez niemiecką telewizję publiczną ARD suma poparcia dla rządzących partii spadła do zaledwie 33 proc., w porównaniu z 52 proc. w ostatnich wyborach. Opozycyjni Chrześcijańscy Demokraci zdobyli zaledwie jeden punkt procentowy mniej (32 proc.).

Na początku swojej kadencji Scholz zdobył uznanie za uznanie pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę za Zeitenwende, czyli historyczny punkt zwrotny, który wymaga od Niemiec odbudowy zniszczonych sił zbrojnych. Koalicja poczyniła również postępy w uchwalaniu przepisów mających na celu monumentalne zadanie: odzwyczajenia Niemiec od paliw kopalnych.

Mniej skuteczne okazało się jednak znalezienie sposobu na opłacenie tej transformacji. Jej skalę eksperci porównują do skali innych gigantycznych zadań – takich jak choćby powojenna odbudowa i zjednoczenie Niemiec.

Rzeczywiście, wdrażanie obietnic okazało się słabym punktem rządu, który kuśtykał między jednym celem. Kulminacją tego okazał się zeszłomiesięczny polityczny Supergau (krach), wywołany stwierdzeniem przez Trybunał Konstytucyjny, że budżet koalicji jest niezgodny z prawem.

Orzeczenie to pozbawiło rząd setek miliardów pozabilansowych środków zaparkowanych w pozabudżetowych „funduszach specjalnych”, które miał nadzieję wykorzystać w nadchodzących latach. Cały program legislacyjny koalicji pogrążył się w chaosie.

Fiskalny wojownik

Takie orzeczenie byłoby ciosem dla każdego rządu. Biorąc jednak pod uwagę zróżnicowany charakter koalicji Scholza, znalezienie rozwiązania okazało się szczególnie trudne.

Największym wyzwaniem dla kanclerza jest zyskanie przychylności lidera FDP Christiana Lindnera, ministra finansów, który postrzega siebie jako gwaranta fiskalnej uczciwości. Odmawia on przyznania swoim partnerom carte blanche poprzez zgodę na zniesienie konstytucyjnego hamulca zadłużenia Niemiec w 2024 r.

Problem polega na tym, że bez tych funduszy podstawa współpracy stron zasadniczo zniknęła. Znaczna część pieniędzy została zaplanowana na najróżniejsze dotacje – od paneli słonecznych po stacje ładowania pojazdów elektrycznych i pompy ciepła. Bez tego wsparcia inwestorzy i konsumenci mają niewielką motywację do przejścia na bardziej ekologiczne źródła energii.

Aby uspokoić nerwy przed przerwą świąteczną, Scholz, wraz z przywódcami Zielonych i FDP, zgodził się po całonocnym spotkaniu na zastosowanie czegoś, co można najlepiej opisać jako plaster na krwawienie z budżetu. Trio reklamowało swoje porozumienie jako kompromis, który utorowałby drogę do budżetu na 2024 r.

W ciągu kilku dni urzędnicy ze wszystkich trzech partii zaczęli jednak kwestionować kluczowe aspekty porozumienia, sugerując, że koalicja spędzi pierwszy miesiąc 2024 r., jeśli nie dłużej, na próbach przygotowania corocznego budżetu. W międzyczasie rząd będzie zmuszony zadowolić się budżetem awaryjnym opartym na tym, co wydał w 2023 r.

Wielu wyborców złości fakt, że Scholz postawił rząd w takiej sytuacji. Kreatywna księgowość była jego pomysłem, który przeforsował bez planu awaryjnego – mimo że wiedział, że istnieje ryzyko, iż sąd uzna jego krok za nielegalny.

Weimarskie klimaty

W wielu krajach taki kryzys doprowadziłby do upadku rządu. Nie w Niemczech.

Na dobre i na złe, niemieckich rządów praktycznie nie da się zdymisjonować.

W celu uniknięcia powtórki chaotycznej polityki ery weimarskiej, która przyczyniła się do narodzin nazizmu, twórcy powojennej niemieckiej konstytucji starali się zapewnić stabilność poprzez stworzenie systemu politycznego, który pozwala na szybkie rozwiązywanie konfliktów przy jak najmniejszych zakłóceniach.

W związku z tym ustawili wysoką poprzeczkę wszystkim, którzy chcieliby przeprowadzić przedterminowe wybory. Przykładowo tylko kanclerz ma prawo zainicjować głosowanie nad wotum zaufania w parlamencie i tylko prezydent może rozpisać nowe wybory.

Dlatego też głosowania nad wotum zaufania w Niemczech są rzadkie (było ich tylko pięć) i zazwyczaj są taktycznymi posunięciami kanclerzy, którzy chcą w ten sposób wzmocnić swoją pozycję polityczną.

Jedyny przypadek, w którym kanclerz został usunięty z urzędu z własnej woli, miał miejsce w 1982 r., kiedy to FDP porzuciła sojusz z Socjaldemokratyczną Partią kanclerza Helmuta Schmidta (SPD), zmuszając go do zgody na głosowanie nad wotum zaufania, które przegrał.

FDP przeszła na stronę centroprawicowych Chrześcijańskich Demokratów (CDU) Helmuta Kohla, który został kanclerzem bez przeprowadzania nowych wyborów. Kohl, chcąc uzyskać zdecydowane poparcie elektoratu, zwołał głosowanie nad wotum zaufania wkrótce po objęciu urzędu, upewniając się, że je przegra, aby móc poprosić prezydenta o rozpisanie przedterminowych wyborów.

Taktyka zadziałała. Partia Kohla wygrała wybory, a on pozostał kanclerzem do 1998 r.

Miecz Damoklesa

W przeciwieństwie do Schmidta Scholz nie musi się martwić o to, że FDP odejdzie, by utworzyć nową koalicję z CDU z prostego powodu – nie miałaby do tego wystarczającej liczby głosów. FDP zdobyła 11,5 proc. głosów w ostatnich wyborach, podczas gdy CDU zdobyła 24 proc., co stawia tę parę daleko od większości.

Niektórzy obserwatorzy uważają jednak, że ciągły kryzys w koalicji Scholza może skłonić FDP, która w sondażach oscyluje wokół 5 proc. poparcia, do wyskoczenia z okrętu. W partii już teraz pojawiają się głosy nawołujące do opuszczenia koalicji. Rebelianci zebrali ostatnio wystarczającą liczbę podpisów, aby wymusić głosowanie wewnątrz partii w tej sprawie.

Referendum rozpoczęło się w tym tygodniu – członkowie mają czas do 1 stycznia na oddanie głosu. Chociaż wynik nie jest wiążący dla kierownictwa FDP, zignorowanie go może przynieść odwrotny skutek – zwłaszcza biorąc pod uwagę obecną pozycję partii w sondażach, która stawia ją niebezpiecznie blisko pozostania poza parlamentem w następnych wyborach (partie muszą zdobyć co najmniej 5 proc., aby wejść do parlamentu).

To sugeruje, że FDP pozostanie mieczem Damoklesa nad Scholzem. Jeśli partia odejdzie, kanclerz znajdzie się pod presją, by poprosić o wotum zaufania, które prawdopodobnie przegra. Mógłby również próbować pozostać na stanowisku w rządzie mniejszościowym z Zielonymi.

Nigdy jednak nie próbowano tego na szczeblu federalnym w Niemczech. Jeśli FDP opuści koalicję, raczej mało prawdopodobne, by Scholz zdołał wytrzymać presję na nowe wybory.

Ostatecznie decyzja należałaby do prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera, kolegi socjaldemokraty.

Na pustym baku

Nieważne czy z, czy bez FDP – Scholz nadal nie ma pomysłu na to, jak sfinansować ambitny program koalicji. Nawet jeśli uda mu się zebrać fundusze na 2024 r. dzięki cięciom wydatków i podwyżkom podatków, to nie do końca rozwiąże sytuację – rok wyborczy jest bowiem tuż za rogiem (wybory odbędą się w Niemczech w 2025 r.).

Liderzy SPD wokół Scholza, w tym Rolf Mutzenich – szef grupy parlamentarnej partii – naciskają na Lindnera, by zniósł hamulec zadłużenia, powołując się na napięcia wywołane wojną w Ukrainie.

Lider FDP nie wykazuje żadnych oznak ustępstw. Gdyby to zrobił, jeszcze bardziej zraziłby do siebie własną bazę, która już teraz jest pod bronią w związku z kursem rządu.

Tymczasem analitycy spodziewają się spowolnienia niemieckiej gospodarki w dającej się przewidzieć przyszłości. Według Niemieckiego Instytutu Gospodarczego (IW) niemiecka produkcja spadnie w przyszłym roku o 0,5 proc.

W obliczu słabości gospodarczej rząd Scholza musi również radzić sobie z utrzymującą się wysoką liczbą nowych osób ubiegających się o azyl.

Niedawny wzrost liczby imigrantów zwiększył poparcie dla skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec (AfD), która zajmuje drugie miejsce w kraju i jesienią przyszłego roku ma szansę wygrać szereg wyborów w landach we wschodnich Niemczech.

Zbliża się Trump

Oprócz wyzwań krajowych Scholz musi również nadal poruszać się po coraz bardziej niebezpiecznym gruncie międzynarodowym. Najbardziej dotkliwym zagrożeniem dla niego jest wojna w Ukrainie i perspektywa zamrożenia amerykańskich funduszy dla Kijowa.

Większym zmartwieniem są jednak przyszłoroczne wybory prezydenckie w USA i wizja powrotu do władzy Donalda Trumpa, który nie ukrywa swojej pogardy dla Niemiec.

Taki wynik, który z dnia na dzień pozbawiłby Niemcy ich najważniejszego sojusznika i protektora, sprawiłby, że inne wyzwania Scholza wydawałyby się w świetle tego kompletnie się nieważne.

Biorąc pod uwagę te niepokojące perspektywy, nawet Scholz może dojść do wniosku, że jego koalicja długo nie przetrwa.

I chociaż kanclerz nie jest człowiekiem religijnym, może znaleźć pocieszenie w niemieckim powiedzeniu Totgesagte leben laenger — uznani za zmarłych żyją dłużej.

Żródło: onet.pl

Więcej postów