Rishi Sunak jest gotowy nawet poświęcić prawa człowieka, aby powstrzymać falę emigracji i zapobiec druzgocącej klęsce Partii Konserwatywnej w 2024 roku.
Dla umiarkowanych torysów pomysł wysyłania osób ubiegających się o azyl do Rwandy był nie do przyjęcia, dla radykalnych członków ugrupowania skupionych wokół zawziętego zwolennika brexitu Marca François propozycja premiera nie szła wystarczająco daleko. Wydawało się więc, że zamiast uratować swoje ugrupowanie, Rishi Sunak doprowadzi do jego przedwczesnego rozpadu.
W końcu jednak w minionym tygodniu Sunak zdołał 313 głosami za przy 269 przeciw przyjąć ustawę, która zakłada, że nielegalni imigranci złapani przez policję na terenie królestwa będą automatycznie wysyłani do mniejszego od Mazowsza, jednego z najbiedniejszych krajów Afryki, rządzonego żelazną ręką przez prezydenta Paula Kagame. I pozostaną tu, nawet jeśli otrzymają prawa uchodźcy.
Przez kanał La Manche
Pomysł wyszedł jeszcze w 2022 roku od poprzednika Sunaka, Borisa Johnsona. Został wówczas uznany przez brytyjski Sąd Najwyższy za nielegalny, bo zdaniem sędziów Rwanda wcale nie jest „bezpiecznym krajem”, jak to usiłuje przedstawić rząd. Dlatego, choć władze w Kigali otrzymały już niemal 300 mln funtów rekompensaty za przyjmowanie uchodźców, do tej pory nie został tam wysłany ani jeden emigrant z Wielkiej Brytanii.
Teraz ma się to zmienić. Ustawa zakłada bowiem, że urzędnicy nie będą musieli brać pod uwagę stanowiska ani Sądu Najwyższego, ani Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Dopuszcza wręcz wyjście Zjednoczonego Królestwa z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. To wysoka cena dla reputacji kraju, który ma jedną z najstarszych demokracji na świecie.
Sunak uznał jednak, że nie ma innego sposobu na uniknięcie druzgocącej klęski Partii Konserwatywnej w wyborach, które muszą zostać rozpisane w trakcie nadchodzącego roku. Najnowszy sondaż instytutu YouGov (6–7 grudnia) podaje, że torysi mogą liczyć na ledwie 22 proc. głosów, podczas gdy Partia Pracy – 45 proc. Taki wynik zupełnie zmarginalizowałby ugrupowania Sunaka w Izbie Gmin, a może nawet doprowadził do jego rozpadu.
Brytyjczycy są zwyczajnie zmęczeni 13 latami rządów Partii Konserwatywnej. Największe mają jednak do niej pretensje o to, że nigdy nie spełniła świetlanej wizji kwitnącego kraju po brexicie. Przeciwnie, poziom życia załamał się z powodu drożyzny.
Żadne kłamstwo władz nie jest jednak tak rażące jak to odnoszące się do emigracji. Były premier Johnson obiecywał bowiem, że po wyjściu z Unii Londyn „odzyska kontrolę nad granicami królestwa”. Podtrzymywał obietnicę wysuniętą po raz pierwszy przez Davida Camerona, że imigracja netto (różnica między przyjeżdżającymi i wyjeżdżającymi) będzie mniejsza niż 100 tys. rocznie. Opublikowane parę tygodni temu dane za zeszły rok są pod tym względem dramatycznie odmienne – saldo netto wyniosło 745 tys. osób. Dla kraju, który cechuje się jedną z najwyższych gęstości zaludnienia na świecie, to wynik nie do przyjęcia – uważa wielu wyborców. Także tych z opozycji.
– To są liczby zdecydowanie za wysokie – przyznaje lider Partii Pracy sir Keir Starmer.
Tyle że ustawa dotycząca Rwandy odnosi się do nielegalnej migracji, która stanowi tylko niewielką część napływu przyjezdnych. Chodzi w szczególności o uciekinierów, którzy dostali się na Wyspy na pokładzie pontonów czy małych tratw, forsując kanał La Manche. W zeszłym roku było ich 46 tys. Jednak właśnie ta część przyjezdnych jest szczególnie kłopotliwa dla brytyjskiego rządu, bo pokazuje w namacalny sposób, że nie tylko nie jest on w stanie kontrolować granic kraju, ale nawet dojść do porozumienia z tak bliskim partnerem jak Paryż. Teraz każdy nielegalny imigrant, którego policja przyłapie bezpośrednio na plaży czy w głębi, miałby być automatycznie odsyłany do Rwandy. To właśnie wizja wylądowania gdzieś w głębi Afryki miałaby odstraszyć przybyszy z Francji.
Czasy imperium
Przytłaczająca większość imigracji do Wielkiej Brytanii ma jednak charakter całkowicie legalny. To przede wszystkim osoby, które znajdują zatrudnienie w służbie zdrowia, przy opiece nad osobami starszymi, w hotelach, restauracjach, na budowach czy przy zbiorze owoców. Po brexicie, a jeszcze bardziej po wybuchu pandemii, z Wielkiej Brytanii masowo wyjechali Polacy i mieszkańcy innych krajów Europy Środkowej. Ich miejsce, przekonywał Johnson, mieli zająć rodowici Brytyjczycy. Tak się jednak nigdy nie stało. W Zjednoczonym Królestwie od pokoleń mniej atrakcyjne zajęcia są wykonywane przez obcych i ten kod kulturowy bardzo trudno jest przełamać.
Na zaproszenie brytyjskich pracodawców pojawiło się więc tylko w roku upływającym w czerwcu 253 tys. Hindusów, 141 tys. Nigeryjczyków, 89 tys. Chińczyków, 55 tys. Pakistańczyków i 35 tys. Ukraińców. Przyjezdnych z Unii, którzy stracili wraz z brexitem dawne prawa, wręcz ubyło: więcej z nich opuściło królestwo, niż się w nim osiedliło. W ten sposób brytyjskie społeczeństwo staje się coraz bardziej kolorowe, szybko zmienia swój charakter. Paradoksalnie właśnie obawa przed tym zjawiskiem kierowała wielu do głosowania w 2016 roku za wyjściem z Unii.
Jednak znaczący wpływ na wielkość imigracji mają też studenci. Tu także doszło do rewolucji. Zniesiono system, w którym obywatele Unii mieli takie same prawa jak młodzi Brytyjczycy. Umiarkowanej wielkości kredyt, który można spłacać przez wiele następnych lat, zastąpiono o wiele wyższą opłatą do uregulowania na bieżąco. To radykalnie ograniczyło ilość przyjezdnych ze Wspólnoty, także Polaków. Na ich miejsce pojawiły się za to dzieci bogatych Chińczyków, rosyjskich oligarchów czy arabskich szejków. Wielu z nich z zamiarem pozostania tu na stałe.
Pomysł utworzenia poza Wielką Brytanią centrów, gdzie rozpatrywane są wnioski o azyl osób starających się o przyjazd do Zjednoczonego Królestwa, ostatni raz pojawił się w 1968 roku. Wówczas istniało jeszcze brytyjskie imperium. Chodziło o mieszkańców jego azjatyckiej części. Ustalono, że mogą występować o prawo uchodźcy w Kenii.
Powrót do rozwiązań sprzed przeszło pół wieku wydaje się szczególnie drastycznym sposobem na odzyskanie popularności przez torysów. Ale Sunak wszedł w podobną logikę już wcześniej.
Kilka tygodni temu na ministra spraw zagranicznych mianował byłego premiera Davida Camerona. Podejrzany o liczne afery korupcyjne, uważany za autora brexitowej porażki, zachowuje on jednak popularność u części wyborców.
Źródło: rp.pl
yeterlimiki.ig1fqIQr2JZv