Tam oferowane są im wyższe zarobki, wielu może pracować w swoich zawodach. Dlatego coraz częściej uchodźcy z Ukrainy kierują się do Niemiec. Teraz nie muszą nawet znać języka, bo nasi zachodni sąsiedzi zmienili swoje dotychczasowe podejście. Polska może na tym stracić.
Z danych niemieckiego Centralnego Rejestru Cudzoziemców wynika, że od rosyjskiej agresji (tj. 23 lutego 2022 r.) do 1 sierpnia br. Niemcy przyjęły łącznie 1 081 457 uchodźców z Ukrainy. To – oficjalnie – o 150 tysięcy więcej niż jest ich obecnie w Polsce. I dysproporcje na korzyść Niemiec mogą się szybko zwiększać.
Niemieckie władze przyznają, że oficjalne liczby mogą się nieco różnić od faktycznych. Migranci przyjeżdżają i wyjeżdżają. Niektórzy nie dopełniają obowiązku rejestracji, gdy ich pobyt jest dłuższy niż 90 dni (może być ich nawet 100 tys.), nie ma wiz wjazdowych.
Kupił ponad 200-letni poniemiecki dom. Cena była bardzo okazyjna: 15 tys. zł
Niemcy wysysają nam budowlańców
Jedno jest pewne. Niemiecka gospodarka bardzo potrzebuje Ukraińców. I kraj ten będzie ich przyciągać. Zwłaszcza jeśli chodzi wykwalifikowaną siłę roboczą.
W Niemczech trwa wielka termomodernizacja i renowacja budynków. Państwo otrzymało część pieniędzy z unijnego Funduszu Odbudowy i uruchomiło w całym kraju budowy – relacjonuje wiceprzewodniczący Związku Zawodowego “Budowlani” Jakub Kus.
Przypomnijmy, z przyznanych Niemcom przez Komisję Europejską 26,4 mld euro (na odbudowę po pandemii Covid-19), Niemcy otrzymały już 8,54 proc. tej kwoty, czyli ponad 2 mld euro.
Zdaniem Kusa, obywatele Ukrainy chętniej wyjeżdżają do Niemiec i nie zostają w Polsce, bo oferowane tam specjalistom stawki – np. dekarzom czy specjalistom od termomodernizacji, są nawet trzy i pół raza wyższe od polskich, a koszty życia w Niemczech znacząco spadły.
Firmom budowlanym w Polsce pracowników nie brakuje. Na razie
– Ukraińcy wyjeżdżają nie tylko tam, gdzie dostaną lepsze pieniądze za pracę, ale również tam, gdzie jest praca. W Polsce na rynku budowlanym mamy obecnie mniej zleceń. Jest zastój. Nie ruszyły wielkie projekty, bo nie ma na nie środków z Krajowego Planu Odbudowy – tłumaczy Kus.
Czy w związku z drenażem Ukraińców rynek budowlany w Polsce czeka wkrótce zapaść? Okazuje się, że niekoniecznie. Firmom budowlanym nie brakuje rąk do pracy.
Jak podkreśla biuro komunikacji Mirbudu, ta firma budowlana nie odczuwa braków kadrowych na realizowanych budowach. “Owszem, obserwowaliśmy odpływ pracowników ukraińskich do Ukrainy zaraz po wybuchu konfliktu w tym kraju, ale obecnie sytuację oceniamy jako stabilną” – czytamy w wypowiedzi dla money.pl.
Mirbud zauważa jednak, że u części ich podwykonawców, Ukraińcy zostali zastąpieni cudzoziemcami z innych, bardziej egzotycznych krajów, pochodzących spoza europejskiego kręgu kulturowego.
To jednak nie oznacza, że po uruchomieniu wszystkich środków z Funduszu Odbudowy, a co za tym idzie – wzrostem inwestycji – polscy pracodawcy nie będą chcieli zatrudniać pracowników z Ukrainy.
Znikający z rejestrów uchodźcy. Co się dzieje?
Zarówno dane o ubezpieczonych ZUS, jak i Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców wskazują, że w oficjalnych polskich statystykach Ukraińców ubywa.
Na koniec czerwca br. status uchodźcy miało w kraju 978 tys. obywateli Ukrainy, wobec blisko 4 mln, którzy przybyli do nas zaraz po wybuchu wojny.
Natomiast w rejestrach ubezpieczonych ZUS Ukraińcy nadal są najliczniejszą grupą wśród cudzoziemców, ale odsetek ten wynosi aktualnie 68,2 proc., podczas gdy w 2019 r. było to 75 proc.
Zdaniem ekspertki rynku pracy z BCC Katarzyny Lorenc, zjawisko wyrejestrowywania się z ZUS przez Ukraińców nie musi wiązać się z ich masowymi wyjazdami z Polski, ale z optymalizacją ich dochodów.
– Po kilkukrotnym wzroście płacy minimalnej oraz danin odprowadzanych do ZUS część pracujących w Polsce Ukraińców przeniosła się do szarej strefy, by finalnie “wyjść na swoje” – tłumaczy.
Ukraińcy w rejestrach urzędów pracy
Z kolei ekspertka rynku pracy i dyrektor Urzędu Pracy miasta st. Warszawy Monika Fedorczuk zwraca uwagę, że Ukraińcy mogą podejmować pracę w Polsce na podstawie powiadomienia (taka procedura została wprowadzona po wybuchu wojny w Ukrainie – jest prosta i bezpłatna na pracodawcy).
Dopiero po wygaśnięciu tej możliwości [składania powiadomień zamiast oświadczeń o zamiarze powierzenia pracy – przyp. red.] należy się spodziewać wzrostu liczby oświadczeń do poziomu, jaki znaliśmy przed wojną w Ukrainie, a nawet wyższego – ocenia ekspertka.
Z tego też powodu w rejestrach urzędów pojawiają się cudzoziemcy z innych krajów. Rośnie udział procentowy Białorusinów.
Jak podkreśla nasza rozmówczyni, założenie, że migracja wywołana wojną w Ukrainie wypełni luki w zawodach, w których one już istnieją – jak np. w ochronie zdrowia czy w logistyce na krajowym rynku pracy, od samego początku było błędne.
Po pierwsze przyjechały głównie kobiety, raczej z wyższym i średnim wykształceniem, a tym samym oczekiwaniami wobec swojego przyszłego zatrudnienia. – Nie były one kandydatami na istniejące wakaty w budowlance, gastronomii czy hotelarstwie. Część z nich wróciła lub wróci na Ukrainę – zauważa Fedorczuk.
Po drugie – migracja zarobkowa mężczyzn z Ukrainy ma na celu poprawę sytuacji finansowej zwykle całego jego gospodarstwa domowego. – Jakiekolwiek zachwiania w zakresie stałości dochodów (na rynku polskim mamy obecnie w wielu branżach stagnację i spowolnienie – red.) będą powodowały poszukiwanie innych możliwości zarobkowania – stąd należy się liczyć ze zmianą przez nich branży, ale i kraju, w którym pracują – ocenia ekspertka.
Przespaliśmy szansę? Kto zastąpi Ukraińców
Czy Polska przespała swoją szansę na zatrzymanie uchodźców na rynku pracy?
Zdaniem analityka z Polskiego Instytutu Ekonomicznego Jakuba Rybackiego, zatrzymaliśmy większość osób, które uciekły do Polski przed wojną. Niemcy mają ich w swoich rejestrach tylko o 150 tys. więcej, mimo że ich gospodarka jest dużo większa od naszej.
Nasi zachodni sąsiedzi przyciągają migrantów różnicą zarobków – to istotny argument dla osób, które np. wysyłają część zarobków rodzinie pozostałej w kraju – przyznaje jednak ekonomista.
Dodaje, że w obecnej chwili nie ma problemu z brakiem rąk do pracy, ale to się może zmienić, kiedy aktywność gospodarcza mocno przyśpieszy i pojawi się więcej etatów. – W takiej sytuacji niedobory będą powiększać presję płacową czego konsekwencją będzie szybszy wzrost cen usług – ocenia Rybacki.
Taki scenariusz jego zdaniem nie musi się jednak wcale ziścić. Pracodawcy mogą bowiem sięgnąć po 50-latków, którzy stanowią 35 proc. ogółu zarejestrowanych bezrobotnych w urzędach pracy.
Żródło: money.pl