Premier Mateusz Morawiecki apeluje do Donalda Tuska, by przed wyborami ujawnił swój majątek. Od ośmiu lat to jednak szef rządu unika jak tylko może rozmowy o tym, ile zarobił podczas swojej kariery bankowej. Rozwiązanie tej zagadki znajduje się w aktach księgi wieczystej zamieszkiwanej przez Morawieckiego (i przepisanej na jego żonę Iwonę) willi na warszawskim Mokotowie — ustalił Onet. Dostępu do informacji o majątku Iwony Morawieckiej broni jednak nie tylko premier, jego żona, ale także sąd.
- Stan posiadania premiera otacza wiele tajemnic. Przed zaangażowaniem się w politykę Morawiecki dwukrotnie — w latach 2013 i 2015 — dzielił majątek, znaczną jego część przepisując na żonę Iwonę
- Ignorując pytania dziennikarzy w tej sprawie, premier i jego żona za nic mają obowiązujące w demokracjach zasady jawności życia publicznego i majątków najważniejszych osób w państwie
- Prof. Anna Pacześniak, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, w rozmowie z Onetem zwraca uwagę, że „brak przejrzystości majątkowej osób sprawujących władzę jest rzadkością w rozwiniętych demokracjach”
Nie bacząc na przepisy Kodeksu wyborczego, politycy szykujących się do jesiennych wyborów partii od tygodni prowadzą regularną kampanię wyborczą, objeżdżając Polskę wzdłuż i wszerz. Prezentacje wyborczych programów zastępują na razie polityczne ataki ad personam, wytykanie błędów politycznych rywali i zwyczajne kalumnie, jak słowa Jarosława Kaczyńskiego i jego politycznych akolitów o Donaldzie Tusku jako „wrogu narodu”.
W pyskówki z liderem opozycji ochoczo włącza się premier Mateusz Morawiecki, któremu Tusk z lubością wypomina z kolei, że ten w latach 2010-2012 był członkiem działającej przy nim, jako premierze, rady gospodarczej. Na co premier — prócz inwektyw o rzekomo prorosyjskiej polityce, chodzeniu „na pasku Brukseli i Niemiec” — próbuje Tuska przedstawiać jako milionera, który dla dobrze płatnej posady przewodniczącego Rady Europejskiej, porzucić miał funkcję polskiego premiera.
Premier Morawiecki i PiS apelują: niech Donald Tusk ujawni swój majątek
„Zachęcam pana Donalda, aby dzielił się z innymi. A także do tego, żeby ujawnił – czy dostał pieniądze z brukselskiej kasy po zakończeniu pełnienia swojej funkcji w Radzie. Panie Donaldzie, śmiało! Nie ma co się bać! Ile tych euro poszło z Brukseli?” — pisał 19 lipca na Twitterze Mateusz Morawiecki.
– Apelujemy, żeby Donald Tusk ujawnił swój majątek. Zasadne jest, żeby pretendent do najważniejszych funkcji w państwie przekazał, jakim majątkiem dysponuje i w jaki sposób go pozyskał – mówił na konferencji prasowej wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta. Dalej tłumacząc: — Donald Tusk zarabiał ponad 100 tys. zł miesięcznie. Jednak mało kto wie, że przez kolejne dwa lata mógł wnioskować o przyznanie tzw. świadczenia przejściowego, które mogło wynosić około 60 tys. zł miesięcznie”.
Wtórował mu wówczas wiceszef MSZ Paweł Jabłoński, według którego „obywatele mają prawo wiedzieć, w jaki sposób są wydawane ich pieniądze, tym bardziej jeśli mówimy o bardzo wysokich pensjach”.
— Jeśli jeden z najważniejszych polityków opozycji mówi, że nie chce ujawnić tych zarobków, które otrzymywał z pieniędzy publicznych, a instytucje europejskie go w tym wspierają, to jest to co najmniej skrajna hipokryzja, jeśli nie jest to próba ukrycia faktów przed opinią publiczną — mówił Jabłoński.
Apele przedstawicieli rządu spotkały się z ripostą opozycji, że Tusk, który nie pełni żadnej funkcji publicznej, na razie majątku ujawniać nie musi. W przeciwieństwie do premiera, który od lat rękami i nogami broni się przed wykazaniem swojego stanu posiadania sprzed wejścia do rządu po wyborach w 2015 r.
Gdzie się podziały miliony zarobione przez Morawieckiego w banku BZ WBK?
Osobisty stosunek dzisiejszego szefa rządu do kwestii jawności stanu posiadania najważniejszych urzędników państwowych mogliśmy poznać już pod koniec 2015 r., kiedy to wchodząc — jako wicepremier i minister rozwoju — do rządu Beaty Szydło, odmówił ujawnienia złożonego oświadczenia majątkowego. Zrobił to dopiero pod naciskiem opinii publicznej i mediów w styczniu 2016 r.
Okazało się wówczas, że stan posiadania Mateusza Morawieckiego — pochwalił się 7 mln zł oszczędności w gotówce i papierach wartościowych, dwoma domami, połową szeregówki i dwuhektarową działką rolną — nie sumuje się z osiąganymi przez niego przez lata zarobkami jako bankowca. Według ówczesnych wyliczeń portalu Money.pl w czasie swojej wieloletniej pracy na stanowisku prezesa banku BZ WBK zarobić miał ok. 30 mln zł.
Co stało się z resztą zarobionych przez Morawieckiego pieniędzy?
Dziennikarzom nie zajęło wiele czasu, by odkryć, że na długo przed swoim zaangażowaniem w politykę Morawiecki dokonał podziału majątku, jaki zgromadził wraz ze swoją żoną Iwoną.
Gdy w maju 2019 r. w „Gazecie Wyborczej” opisałem sprawę zakupionej w 2002 r. przez małżeństwo Morawieckich działki na wrocławskim osiedlu Oporów — kupionej od Kościoła za 700 tys. zł, a więc znacznie poniżej wartości szacowanej wtedy na co najmniej 4 mln zł — była ona właśnie częścią majątku przepisanego na żonę wówczas już pełniącego funkcję premiera Mateusza Morawieckiego.
Morawieccy dzielą majątek po raz pierwszy. Pani Iwona sprzedaje działkę
Rok temu udało mi się dotrzeć do zawartej 20 grudnia 2013 r. umowy o częściowym podziale majątku Iwony i Mateusza Morawieckich. To na jej podstawie premier, z części majątku wspólnego, oddał żonie nie tylko działkę na Oporowie, ale również dwuhektarową działkę rolną w miejscowości Dziektarzewo w powiecie płońskim, niespełna półhektarową działkę w miejscowości Konary-Łęg w powiecie sochaczewskim, hektarową działkę rolną w Żernikach Wrocławskich, wreszcie trzy mieszkania i dwa lokale użytkowe we Wrocławiu.
Co ciekawe jeden z przekazanych wówczas Iwonie Morawieckiej lokali użytkowych niedługo później nabyła Aleksandra Marchewka, żona działającego w biznesie gamingowym Pawła Marchewki, prezesa spółki Techland.
Gdy w 2021 r. Iwona Morawiecka sprzedała działkę na Oporowie — z 20-krotnym zyskiem, za prawie 15 mln zł (co, jak szacują rzeczoznawcy i tak jest ceną znacznie poniżej wartości osiąganej za grunty w tamtej okolicy) — jej nabywcą okazała się zarejestrowana niewiele wcześniej spółka dwóch dolnośląskich prawników bez żadnych dochodów. Pieniądze na transakcję pożyczył jej wówczas nie kto inny jak Paweł Marchewka.
Później, jak wykazało moje wspólne z Marcinem Rybakiem z „GW” śledztwo, okazało się, że firmy powiązane z Marchewką i jego wspólnikami od lat zajmują się skupowaniem nieruchomości również od zarządzanego przez lata przez Mateusza Morawieckiego banku BZ WBK.
Obie te sprawy nie zostały nigdy wyjaśnione. Podobnie jak ujawnione w 2018 r. przez Onet zeznania nagrywających polityków kelnerów o tym, że na jednej z taśm zarejestrowali rozmowę dzisiejszego premiera, wówczas prezesa banku, o kupowaniu nieruchomości „na słupy”.
„W tej rozmowie brało udział tylko tych dwóch mężczyzn. Morawiecki jest z banku BZ WBK. Z tego, co pamiętam, to rozmawiali o jakiś budynkach, tamten drugi człowiek, którego nie znam, powiedział, że jakaś osoba się obawia i chce się wycofać z tego interesu […] Oni rozmawiali o tym, że będą kupować nieruchomości na podstawione osoby. Ten mężczyzna, który się spotkał z Morawieckim, powiedział, że prawdopodobnie jakaś kobieta się obawia i chce się wycofać” — zeznał w prokuraturze Łukasz N., jeden z kelnerów zaangażowanych w nagrywanie polityków.
Drugi podział majątku: w 2015 r. przed wejściem Morawieckiego do rządu
Przekazane w 2013 r. Iwonie Morawieckiej nieruchomości to wciąż jednak stosunkowo niewiele, biorąc pod uwagę skalę wieloletnich zarobków jej męża jako prezesa banku.
Kolejnego podziału majątku Morawieccy dokonują 26 marca 2015 r. przed notariuszem Wiktorem Wągrodzkim z Warszawy. Znów jest jednak podział częściowy. Majątkiem wspólnym pary pozostają wykazywane do dziś w oświadczeniu majątkowym premiera dwa domy, pół szeregówki, w której Morawieccy mieszkali we Wrocławiu przed przeprowadzką do Warszawy, i dwuhektarowa działka rolna.
Na podstawie zawartej w 2015 r. umowy Iwona Morawiecka zostaje m.in. jedyną właścicielką zamieszkiwanej dziś przez rodzinę premiera willi na warszawskim Mokotowie. Jej zakup w 2008 r. Morawieccy wspomagają wówczas kredytem, który spłacać będą do 2038 r. Pożyczkę, we frankach szwajcarskich, zaciągają wówczas w kierowanym przez Morawieckiego banku BZ WBK. Nie wiemy, ile warta jest dziś nieruchomość. W jej księdze wieczystej wpisane są dwie hipoteki: umowna kaucyjna na 122 tys. 596 franków szwajcarskich (ok. 565 tys. zł) i hipoteka umowna zwykła (ustalana zwykle na poziomie 150-200 proc. wartości udzielanego kredytu) na 1 mln 715 tys. 200 franków (7,9 mln zł).
Co jeszcze zostało przekazane Iwonie Morawieckiej?
Na to pytanie od kilka lat, zarówno premier, jak i jego żona Iwona, odmawiają jakiejkolwiek odpowiedzi. Udowadniając jednocześnie, że za nic mają obowiązujące w demokracji standardy jawności majątków najważniejszych osób w państwie. Dezawuując tym samym dzisiejsze apele szefa rządu o ujawnienie majątku jego głównego politycznego konkurenta, który — nawiasem mówiąc — też jego część przepisał na swoją żonę Małgorzatę.
KPRM odmawia informacji. Iwona Morawiecka milczy. Sąd wniosek oddala
O podzielony w 2015 r. majątek i jego części przepisane na Iwonę Morawiecką po raz pierwszy próbowałem dopytywać już 1,5 roku temu. Centrum Informacyjne Rządu, do którego skierowałem prośbę o przekazanie moich pytań premierowi, zbyło mnie jednak sprytną formułką: „Nie posiadamy informacji, o które Pan prosi, ponieważ dotyczą one okresu sprzed objęcia przez Mateusza Morawieckiego funkcji Prezesa Rady Ministrów”.
Pytania skierowałem wówczas również na adres, pod którym w Warszawie zamieszkują Iwona i Mateusz Morawieccy: willi na Mokotowie przepisanej na żonę premiera w marcu 2015 r.
I choć poczta poinformowała mnie, że Iwona Morawiecka, na którą zaadresowałem korespondencję, mój list odebrała, to nigdy nie raczyła na nią odpowiedzieć.
Identyczne niemal pytania powtórzyłem w ostatnich dniach, kiedy to politycy PiS zaczęli domagać się ujawnienia majątku Tuska. Na adres Centrum Informacyjnego Rządu wysłałem wówczas pismo z prośbą o przekazanie go w ręce Mateusza Morawieckiego. A w nim prośbę o ujawnienie zawartej w 2015 r. umowy o częściowym podziale jego wspólnego z żoną majątku.
Zamiast odpowiedzi dostałem suchą formułkę o tym, że majątek premiera jest jawny i publikowany w składanym przez niego oświadczeniu majątkowym.
„Pozostałe informacje, o które Pan pyta, pozostają poza właściwością CIR KPRM” — napisała Kancelaria Premiera.
Informację o tym, że w marcu 2015 r., na siedem miesięcy przed wyborami, Morawieccy po raz kolejny podzielili swój majątek, jego część przepisując na żonę dzisiejszego premiera, znajduje się w aktach księgi wieczystej wspomnianej willi na Mokotowie.
Mój wniosek o wgląd w te akta — choć we wcześniejszych śledztwach dotyczących majątku premiera i jego żony podobne zgody otrzymywałem bez problemu, choćby w Sądzie Okręgowym we Wrocławiu — Sąd Okręgowy dla Warszawy-Mokotowa odrzucił. Uznając, że nie stanowią one informacji publicznej.
„W odpowiedzi na pismo z dnia 19.07.2023 r. (data z prezentaty) uprzejmie informuje, iż Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa VII Wydział Ksiąg Wieczystych nie wyraził zgody na wgląd do akt kw [tu numer księgi wieczystej] z uwagi, iż Wnioskodawca nie wykazał interesu prawnego w uzyskaniu wglądu do akt księgi wieczystej” — poinformowała mnie Joanna Paczesna z VII Wydziału Ksiąg Wieczystych Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa, dalej odmowę tłumacząc w następujący sposób: „Wykazania interesu prawnego nie uzasadnia samo ogólnikowe powołanie się na dany akt prawny. Zaś sam fakt zainteresowania, nawet społecznego, daną osobą pełniącą funkcję publiczną nie uzasadnia jednak dostępu do związanych z nią dokumentów znajdujących się w aktach księgi wieczystej. Księgi wieczyste są jawne, ale nie jej akta. Wnioskodawca, znając numer księgi wieczystej, może zapoznać się z jej treścią za pośrednictwem strony internetowej: www.ekw.ms.gov pl”.
Mateusz Morawiecki: niech pytają żony, ja nie mam w tej kwestii nic do dodania
Kiedy w 2019 r. ujawniłem kulisy zakupu przez Iwonę i Mateusza Morawieckich działki na Oporowie, szef rządu najpierw zareagował oburzeniem, zarzucił mi kłamstwo, manipulację i zapowiedział oddanie sprawy do sądu. To ostatnie, na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej zapowiedział nawet specjalnie wynajęty przez Morawieckich mec. Dariusz Tokarczuk.
Zapowiadany pozew nigdy nie został jednak złożony. Być może ktoś w otoczeniu premiera uznał, że mu się to zwyczajnie nie opłaca. Że pomimo zajmowanego przez niego stanowiska, w sądzie będziemy równi. I że pod odpowiedzialnością karną musiałby tam odpowiedzieć na wiele, niewygodnych zapewne, pytań, np. o stan majątku zgromadzonego wraz z żoną Iwoną przed jego podziałami dokonanymi w latach 2013 i 2015.
Następstwem sprawy tzw. działki Morawieckiego — i to choć Jarosław Kaczyński określił ją początkowo mianem „falsyfikacji” — był pilnie przyjęty przez większość sejmową projekt ustawy o jawności majątków najważniejszych osób w państwie. I powtarzane przez premiera deklaracje, że nie ma on nic do ukrycia.
Rzeczywistych odczuć Morawieckiego dowodzą jednak e-maile wykradzione ze skrzynki jego współpracownika Michała Dworczyka opublikowane w serwisie Poufna Rozmowa.
Najpierw, bezpośrednio po ujawnieniu faktu zakupu działki, premier pisał do swoich współpracowników, zachwycając się swoim wystąpieniem na konferencji prasowej, gdzie rzekomo „zaorać” miał podane w tekście „GW informacje”. Jednocześnie zachęcając ich do obdzwonienia bliskich władzy dziennikarzy — jak sam ich nazywa „symetrystów” — by ci „właściwie podsumowali” jego wystąpienie. „Jak najbardziej korzystnie dla mnie” — precyzuje premier.
W październiku 2019 r., a więc już po przyjęciu ustawy o jawności majątkowej członków rodzin najważniejszych osób w państwie przez Sejm, rzecznik rządu Piotr Müller w piśmie do Morawieckiego rozważał ewentualne skutki ujawnienia, lub nie, oświadczenia majątkowego żony premiera.
„Oświadczenie mojej żony publikuje moja żona, w związku z tym niech ewentualnie pytają ją… bo ja nie mam tutaj więcej nic już w tej kwestii do dodania” — odpisał wówczas swoim współpracownikom Mateusz Morawiecki, po raz kolejny dając dowód swojego stosunku do jawności życia publicznego w rządzonej przez siebie Polsce.
Politolog: premier powinien pokazać, na czym polega transparentność
Wspomniana ustawa o jawności najbliższych najważniejszych osób w państwie, choć przyjęta przez Sejm i Senat, nigdy nie weszła w życie. Najpierw jej przepisy rozciągnięto bowiem również na posłów, senatorów, eurodeputowanych i „osoby stojące na czele innych instytucji państwowych”, ich żony i dzieci, a następnie do Trybunału Konstytucyjnego, przed podpisaniem odesłał ją prezydent Andrzej Duda. A ten, dwa lata później, uznał jej zapisy za sprzeczne z Kkonstytucją.
W minionym tygodniu ponownie zwróciłem się więc do Iwony Morawieckiej z prośbą o ujawnienie znajdującej się w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa drugiej umowy o częściowym podziale jej wspólnego majątku z mężem i wykazanie, jakie jego części zostały na nią przepisane.
W ostatni wtorek otrzymałem potwierdzenie odebrania mojej korespondencji przez żonę premiera. I tym jednak razem nie otrzymałem od niej żadnej odpowiedzi.
Prof. Anna Pacześniak, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, w rozmowie z Onetem zwraca uwagę, że „brak przejrzystości majątkowej osób sprawujących władzę jest rzadkością w rozwiniętych demokracjach”.
— Zasłanianie się prywatnością, mówienie, że żona premiera nie jest osobą publiczną, więc nie obowiązują jej te same reguły co małżonka z politycznego świecznika, świadczy o legalistycznym podejściu do przepisów, ale jest sprzeczne z oczekiwaniem suwerena — mówi prof. Pacześniak.
— Dla każdego jasne jest bowiem, że gros majątku zgromadzonego przez rodzinę Morawieckich to efekt pracy zarobkowej obecnego premiera, a nie jego żony, więc zainteresowanie opinii publicznej jest zasadne. Domyślam się, z czego wynika ta chęć ukrywania majątku. Nie żyjemy w kulturze protestanckiej, gdzie indywidualny sukces finansowy jest synonimem solidności i zaradności tego, kto wzbogacił się własną pracą. To cechy, które się ceni, tym bardziej u polityka. U nas bogactwo budzi zawiść i podejrzliwość, w myśl zasady: „jeśli ktoś posiada pieniądze, to skądś je ma!”, za czym kryje się sugestia o nielegalnym źródle ich pochodzenia. Może premier obawia się takich właśnie reakcji? Tyle że politycy to w jakimś sensie elita, a rolą elit jest kształtowanie norm, które są korzystne dla życia społecznego. Nic zatem nie stałoby na przeszkodzie, by premier zaczął od siebie i swojej rodziny, na swoim przykładzie pokazał, na czym polega transparentność w demokracji. Czy to zbyt wygórowane oczekiwanie?
Żródło: onet.pl