Dwa białoruskie śmigłowce przekroczyły podczas ćwiczeń polską granicę – przyznał polski resort obrony. W sieci aż kipi od złośliwych komentarzy. – Nie może tak być, że znów wszyscy się śmieją. Mnie nie interesuje polityka, jestem żołnierzem. Mnie interesuje brak profesjonalizmu tych dowódców, którzy odpowiadają za obronę przestrzeni powietrznej – powiedział w rozmowie z WP gen. Roman Polko, były dowódca jednostki GROM.
Mieszkańcy Białowieży i okolic zgłosili o poranku, że zauważyli białoruskie śmigłowce w okolicach granicy. „Co oprócz bocianów lata dziś nad Białowieżą?” – napisała jedna z mieszkanek na Facebooku. Świadkowie twierdzili, że widzieli je w odległości ok. 3 km od granicy.
MON początkowo zaprzeczyło jednak tym informacjom. – Strona białoruska przekazała nam informację, że we wtorek w terenie przygranicznym mogą poruszać się maksymalnie trzy śmigłowce – poinformował rzecznik Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych ppłk Jacek Goryszewski. – Nasze systemy radiolokacyjne nie stwierdziły naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej – zapewnił.
Po dziesięciu godzinach MON poinformował jednak, że śmigłowce wleciały w polską przestrzeń powietrzną.
Zawinił system radarowy?
„Po przedstawieniu przez dowódców i szefów służb wniosków z analizy sytuacji ustalono, że dzisiaj, 1 sierpnia 2023 r. doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa śmigłowce białoruskie, które realizowały szkolenie w pobliżu granicy” – poinformowało MON w komunikacie.
„O szkoleniu strona białoruska informowała wcześniej stronę polską. Przekroczenie granicy miało miejsce w rejonie Białowieży na bardzo niskiej wysokości, utrudniającej wykrycie przez systemy radarowe. Dlatego też w porannym komunikacie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało, że polskie systemy radiolokacyjne nie odnotowały naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej” – dodało MON.
„Dziwna sytuacja”
W sieci zaroiło się natychmiast od złośliwych komentarzy. W tych najłagodniejszych chwalono armie za „postęp” w wykrywaniu obcych obiektów. „Już nie po kilku miesiącach, a po kilkunastu godzinach” – czytamy w jednym ze wpisów, nawiązujących do przypadkowego odnalezienia w maju rosyjskiej rakiety pod Bydgoszczą.
Zlekceważone zagrożenie?
– To rzeczywiście dziwna sytuacja. Trudno mieć tu pretensję do ministra, to jest tak naprawdę rola dowódcy operacyjnego, który nie powiadomił ministra. Ja już dawno bym go zdymisjonował za tę rakietę pod Bydgoszczą – stwierdził w rozmowie z WP gen. Roman Polko, były dowódca GROM. – Nie potrafi zorganizować systemu, a odpowiada za obronę przestrzeni powietrznej. Przecież minister nie jest fachowcem od obrony powietrznej, on jest od polityki. Od rzemiosła jest żołnierz, dowódca, który to wszystko organizuje – dodał.
Gen. Polko przyznał, że jest zaskoczony niefrasobliwością dowódców. – Nie możemy z jednej strony mówić o zagrożeniu ze strony wagnerowców, wojnie hybrydowej a z drugiej kompletnie nie zwracać na to uwagi na to, co dzieje się przy granicy – tłumaczył.
Były dowódca GROM zwrócił uwagę, że polska strona została poinformowana o białoruskich ćwiczeniach, a także o tym, że będą w nich brały udział śmigłowce.
– Jeśli mamy takie powiadomienie, to wówczas poza systemami, które na co dzień funkcjonują, przygotowuje się i instaluje systemy, takiej obrony jak Poprad, czy inne, które pozwalają prowadzić monitorowanie przestrzeni powietrznej na niskich wysokościach – zwrócił uwagę gen. Polko. – Powinniśmy się liczyć, zwłaszcza na tym obszarze z różnymi działaniami. Armia i wojsko powinny odpowiednio szybko i elastycznie reagować, a nie liczyć na to, że nic nie będzie, a jak będzie to nam wyślą zdjęcia – dodał.
„To są również ćwiczenia naszej strony”
Zdaniem gen. Polko należało zorganizować tam jak najlepszy system rozpoznania, a nie potem się tłumaczyć, że „nie mamy właściwego radaru”. – Mamy odpowiednie systemy, należy je tylko szybko w takiej sytuacji przemieścić. Tym bardziej że niejednokrotnie strona rosyjska i białoruska, dokonywała naruszeń przestrzeni powietrznej, morskiej i lądowej – tłumaczy. – Te systemy powinny być rozmieszczone w tamtym regionie i natychmiast powinna być reakcja, polegająca na ostrzeżeniu tych załóg, że naruszyły przestrzeń powietrzną, a w konsekwencji, jeśli nie zareagują, na zestrzeleniu. Wtedy jest wyraźny sygnał, że granica jest chroniona – dodał.
– Ćwiczenia tamtej strony, są również ćwiczeniami naszej strony. Trzeba to wykorzystać na naszą korzyść, by sprawdzić nasze systemy reagowania, naszą czujność – podkreślił gen Polko.
– To był lot, który testował szczelność polskiej granicy, a który pokazał, że ktoś tam zaspał – ocenił były dowódca GROM.
– Nie może być tak, że wszyscy się śmieją znów. Nie interesuje mnie minister obrony, polityk, bo jestem żołnierzem, mnie interesuje brak profesjonalizmu tych dowódców, którzy za obronę przestrzeni powietrznej odpowiadają – stwierdził rozmówca WP. Przyznał jednak, że to resort odpowiada za ich właściwy dobór.
Żródło: wp.pl