Prawo i Sprawiedliwość powoli buduje swoje listy wyborcze, które na trzy miesiące przed wyborami mają być w totalnej rozsypce. Prezes Jarosław Kaczyński, który w myśl zasady „dziel i rządź” osobiście decyduje o tym, kto wystartuje w jesiennych wyborach, nie spieszy się ani z ogłaszaniem tzw. jedynek na listach, ani z podpisaniem koalicyjnych umów ze swoim partnerami. Oczywiste dla wszystkich w Zjednoczonej Prawicy ma być jedno: wielu polityków i działaczy znajdzie się poza parlamentem.
Na ten moment wszyscy w obozie władzy czekają od wielu tygodni. Jedni wiedzą doskonale, że ich nazwisko znajdzie się na listach wyborczych, lecz z którego miejsca i w jakim okręgu przyjdzie im powalczyć o sejmowy mandat, jest dziś wielką niewiadomą. Inni z kolei są pełni obaw i lęku o swoją dalszą polityczną przyszłość, która spoczywa wyłącznie w rękach jednego człowieka.
Kaczyński dzieli i rządzi
Jak słyszymy w centrali PiS na Nowogrodzkiej, prezes Jarosław Kaczyński przyjął przy układaniu list jedną fundamentalną zasadę.
Znaleźć się mają na nich w pierwszej kolejności ministrowie i posłowie, którzy przez ostatnie cztery lata byli w pełni lojalni oraz swoją pracowitością na rzecz dobra partii zapracowali sobie na przychylność „naczelnika” Od tej reguły w zasadzie ma nie być odstępstw, jeśli chodzi o polityków PiS.
— To Jarek dzieli i rządzi, jeśli chodzi o kształt list. To jest swojego rodzaju egzamin z lojalności i pracowitości. Dla wielu leni i tłustych kotów, dla których pieniądze stały się ważniejsze od partii, nie będzie litości i znajdą się poza parlamentem — mówi Onetowi jeden z bliskich współpracowników Kaczyńskiego.
Prezes nie chce leni i tłustych kotów
Które konkretnie ze znanych politycznych nazwisk nie znajdą się na listach wyborczych PiS, tego nie wiadomo. Lecz lęk i obawa wśród obecnych parlamentarzystów mają być w partii rządzącej coraz większe. Zwłaszcza że sondaże są w tej kwestii nieubłagane. Wynika z nich, że na ten moment Prawo i Sprawiedliwość może stracić nawet 20-30 mandatów. Oznacza to, że chętnych na tzw. biorące miejsca na listach wyborczych będzie więcej niż miejsc. A to dla sporej części obecnych posłów i posłanek Zjednoczonej Prawicy może oznaczać koniec politycznej bajki przy Wiejskiej.
Kaczyński zwleka z listami, bo nie chce „pielgrzymek” niezadowolonych
Z ogłoszeniem personalnych decyzji prezes Kaczyński ani ścisłe kierownictwo PiS się nie spieszą. Dał temu zresztą wyraz sam lider partii rządzącej, który niedawno przyznał, że listy wyborcze PiS nie są jeszcze gotowe. — To jeszcze dosyć długi proces — podkreślił, dając do zrozumienia, że serial z układaniem list będzie trwał w zasadzie do ostatniej chwili.
Jak twierdzą nasi rozmówcy, jest to w pełni świadome działanie, by m.in. sprawdzić lojalność oraz pracowitość w kampanii zarówno swoich posłów, jak i koalicjantów. Ponadto Kaczyński chce uniknąć sytuacji, w której po ogłoszeniu list przed jego gabinetem na Nowogrodzkiej ustawiać się będą „pielgrzymki” niezadowolonych z decyzji o miejscu na liście, okręgu wyborczym lub całkowitym pominięciu.
Nie ma żadnych wiążących decyzji
Co dziś wiadomo o listach wyborczych Prawa i Sprawiedliwości? W zasadzie niewiele. Źródła Onetu twierdzą, że dotychczas nie zapadły żadne wiążące decyzje dotyczące kształtu list wyborczych. Nie ma nawet decyzji dotyczących tzw. jedynek, czyli nazwisk tych polityków, którzy mają być twarzami i lokomotywami wyborczymi partii w całym kraju.
Politycy PiS, z którymi rozmawiamy, przyznają, że ta układanka nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać i zależy od mnóstwa czynników. Problemem mają być nie tylko ambicje polityczne poszczególnych liderów PiS i partii koalicyjnych, ale także ich przywiązania do konkretnych okręgów. A każda próba umieszczenia „spadochroniarza” jako „jedynki” w czyimś bastionie może skończyć się regularną wojną w czasie kampanii lub przynajmniej wewnętrzną dywersją i wkładaniem kija w szprychy.
„Spadochroniarze” niemile widziani
Tak właśnie — jak słyszymy — może wydarzyć się w Olsztynie, gdzie według nieoficjalnych przymiarek ma startować z pierwszego miejsca zaufany człowiek premiera, szef Centrum Analiz Strategicznych Norbert Maliszewski, który nie ma nic wspólnego z tym okręgiem.
Podobnie rzecz ma się mieć we Wrocławiu, gdzie na frontmana kampanii przymierzany ma być rzekomo minister cyfryzacji Janusz Cieszyński, także bliski współpracownik Mateusza Morawieckiego.
W Opolu od przybytku głowa boli
Z kolei do bratobójczej wojny może dojść w Opolu, gdzie chętnych do bycia „jedynką” jest kilku znanych polityków, m.in. Janusz Kowalski z Suwerennej Polski, Kamil Bortniczuk z Partii Republikańskiej oraz Marcin Ociepa, lider koalicyjnej OdNowy. Z Opola chce kandydować także Paweł Kukiz, który deklaruje, że nie wyobraża sobie startu z innego miasta. Problem jednak w tym, że nie wszyscy z tej czwórki mogą dostać się do Sejmu z tego okręgu. Zatem kogoś Nowogrodzka będzie musiała przesunąć w inne miejsce na mapie Polski.
Analogiczny konflikt interesów rysuje się w Nowym Sączu, skąd ma startować podobno Ryszard Terlecki. Dotychczas liderem był tam Arkadiusz Mularczyk, który za sprawą reparacji wojennych od Niemiec zaskarbił sobie — jak mówi się w PiS — dożywotnią sympatię Jarosława Kaczyńskiego.
Skomplikowany desant z pałacu na Wiejską
Lista potencjalnych konfliktów interesów związanych z tworzeniem list wyborczych w obozie władzy ma być znacznie dłuższa. Komplikować mają cały ten proces także ludzie prezydenta Andrzeja Dudy, którzy w ramach nieformalnego dealu Pałacu Prezydenckiego z Nowogrodzką, mają również znaleźć się w przyszłym Sejmie. Ilu bliskich współpracowników głowy państwa trafi ostatecznie na listy wyborcze PiS-u i dokona desantu na Wiejską? Mowa jest o co najmniej czterech prezydenckich ministrach, lecz — jak słyszymy w centrali PiS — wciąż daleko ma być do ostatecznej decyzji w tej kwestii.
Kapryśni europosłowie, wolą euro niż złotówki
Ponadto wciąż część z europosłów Prawa i Sprawiedliwości, którzy od miesięcy byli namawiani przez samego Kaczyńskiego do startu, wciąż ma się wahać, czy wystartować do Sejmu i porzucić dla dobra partii intratną i dobrze płatną w euro posadę w Parlamencie Europejskim. Choć w partii władzy panuje od lat nieformalna zasada, że prezesowi się nie odmawia, to niektórzy znani eurodeputowani z Nowogrodzkiej mają mieć z tą decyzją poważny problem.
— Na pewno w wyborach wystartuje Joachim (Brudziński— red.), który jest szefem sztabu i nie odmówi Jarkowi. Za to z pozostaniem w Brukseli Beaty Szydło prezes już się chyba ostatecznie pogodził — słyszymy od jednego z prominentnych polityków PiS.
Zwłaszcza że w ostatnich dniach sama była premier odcięła się od pojawiających się spekulacji dotyczących jej ewentualnego startu w wyborach parlamentarnych.
„Ze znanych tylko im powodów, niektórzy dziennikarze nie ustają w spekulacjach na temat mojej obecności na listach wyborczych. Po co tego typu teksty oparte na pozbawionych sensu spekulacjach?” — napisała na Twitterze Szydło, podkreślając, że przez ostatnie lata niezmiennie pomagała w licznych zwycięskich kampaniach wyborczych i podobnie będzie tym razem.