Profesor dodaje, że w tym układzie był haczyk, bo władze województwa postanowiły dopłacić do zabiegów robotycznych dodatkowe ok. 3,8 mln zł na zakup specjalistycznych narzędzi. — Dzięki temu, że krakowska spółka korzystała z narzędzi zakupionych przez szpital rzeszowski, mogła sztucznie zaniżyć cenę świadczonej usługi — wyjaśnia.
Regionalna Izba Obrachunkowa uznała wtedy, że uchwała sejmiku o dofinansowaniu narusza prawo o finansach publicznych. Ale poprzestała jedynie na „wytyku”, nie cofnęła decyzji sejmiku o wielkim dofinansowaniu.
Tymczasem w Szpitalu na Klinach twierdzą, że za każdy zabieg w Rzeszowie otrzymywali 8,6 tys. zł. Niższy koszt wykonania operacji w państwowym szpitalu w Rzeszowie niż w prywatnej klinice w Krakowie jej właścicielki tłumaczą tym, że po ich stronie była tylko część usług z tych, które — już w wyższej cenie — oferują w prywatnym szpitalu.
7. Korupcji nie było, ale marszałek z PiS nie odpuszcza
Wróćmy do wątku fałszywych donosów na prof. Gutkowskiego, które pojawiły się w drugiej połowie 2020 r. i poprzedziły jego wyrzucenie ze szpitala i sprowadzenie robota. Jeden z anonimów zarzucał mu wzięcie łapówki od konkretnej pacjentki, był podpisany jej danymi, tyle że podpis był zrobiony na komputerze, a nie odręcznie.
Na anonimie widnieje data 27 listopada 2020 r., ale do biura marszałka Ortyla trafił nieco później, bo 8 grudnia. Prof. Gutkowski twierdzi, że anonim krążył po Rzeszowie, zanim został oficjalnie zarejestrowany w urzędzie. Słyszał też, że był udostępniany politykom i hierarchom kościelnym, z których część była wcześniej pacjentami rzeszowskiego szpitala.
— Chodziło o to, aby tuż przed wyrzuceniem oczernić mnie we wpływowych kręgach politycznych i kościelnych Podkarpacia i by nikt nie protestował przeciwko usunięciu mnie ze szpitala — przekonuje prof. Gutkowski.
O rzekomej korupcji marszałek Ortyl powiadomił prokuraturę. Zrobił to 22 dni po oficjalnym wpłynięciu anonimu do urzędu marszałkowskiego.
Następnie prokuratura po prawie pół roku — 11 czerwca 2021 r. — uznała, że nie będzie wszczynać śledztwa, bo „brakuje danych dostatecznie uzasadniających popełnienie przestępstwa”. Czyli może i do czegoś doszło, ale nie ma twardych dowodów, że prof. Gutkowski jest skorumpowany. Śledczy po kilku miesiącach wskazali na fakt, który można było szybko sprawdzić w szpitalnej kartotece — pacjentka rzekomo podpisana pod anonimem nie leczyła się u profesora.
Wówczas znowu zareagował marszałek Ortyl z PiS. W połowie lipca 2021 r. złożył zażalenie na decyzję prokuratury. Publicznie zarzucił śledczym zbyt małą dociekliwość, przekonywał, że pacjentka „podpisana” pod anonimem leczyła się w rzeszowskim szpitalu i trzeba sprawdzić dłuższy zakres czasu.
Prokuratura aż siedem miesięcy zastanawiała się, co zrobić z zażaleniem Ortyla. Po czym wszczęła śledztwo, by prawomocnie umorzyć je 19 września 2022 r. Dlaczego prokuratura tak długo wyjaśniała prostą sprawę?
W odpowiedzi na to pytanie rzeszowscy śledczy przesłali Onetowi ogólnikowe odpowiedzi i nie wyjaśnili kluczowej kwestii. Swoją teorię na temat opieszałości prokuratury ma prof. Gutkowski, który uważa, że chodziło o tworzenie wrażenia, że może jednak wziął „łapówkę”.
— Informacje o mnie trafiały nawet do centrali partii na Nowogrodzką w Warszawie.Próbowano ze mnie zrobić drugiego prof. Tomasza Grodzkiego— opowiada.
8. Pacjentka i jej mąż ujawniają kulisy sprawy
Być może grillowanie prof. Gutkowskiego trwałoby znacznie dłużej niż do września 2022 r. Jednak pomówieniami wobec lekarza, jeszcze przed umorzeniem sprawy przez prokuraturę, zajęła się komisja rewizyjna sejmiku podkarpackiego. Dzięki aktywności dwóch radnych — Jacka Kotuli i Andrzeja Szlęzaka — okazało się, że sprawa korupcji była szyta bardzo grubymi nićmi.
Na jedno z posiedzeń komisji rewizyjnej zaprosili pacjentkę, która rzekomo napisała anonim na prof. Gutkowskiego. Podczas spotkania 26 lipca 2022 r. kobieta oświadczyła, że owszem, leczyła się w szpitalu w Rzeszowie, ale nigdy nie miała kontaktu z prof. Gutkowskim. Tym samym, nie mógł chcieć od niej łapówki. Dodała, że niedorzeczne jest również to, że miałaby napisać anonim dopiero w 2020 r., skoro w rzeszowskim szpitalu krótko leczyła się w 2014 r. Z jej słów wynikało również, że rzeczywisty autor anonimu wykorzystał jej prawdziwe dane i jej prawdziwą historię choroby, natomiast zmyślił cały wątek korupcyjny.
Z kolei jej mąż relacjonował przebieg przesłuchania na komisariacie policji w Tarnowie. Jeden z policjantów dał im anonim do przeczytania. „Powiedzieliśmy, że to wszystko jest nieprawdziwe. Policja sugerowała, żebym potwierdził ten anonim swoim podpisem. Padło zdanie [od policjanta], czy ja chcę podpisać anonim, bo list był podpisany tylko komputerowo. Odpowiedziałem, że nie” — zastrzegał mąż pacjentki.
Dostęp do danych pacjentki, której historię choroby przytoczono w anonimie, mógł mieć tylko ktoś ze szpitala, garstka osób. Prokuratura nigdy tej osoby nie odnalazła. Z kolei marszałek Ortyl opowiadał w mediach, że w sprawie korupcji coś może być na rzeczy.
Prof. Gutkowski: — Nie chodziło o zbadanie sprawy, ale o jej ciągłe badanie.
Dodaje, że tym samym chciano dać mu przestrogę: albo się uspokoisz i odpuścisz sprawę robota w szpitalu, albo skutecznie zrujnujemy ci życie.
— Wśród moich pacjentów mam także polityków PiS i ich rodziny. Niektórzy nie chcą spojrzeć mi w oczy, bo wiedzą, że spreparowano sprawę, by się mnie pozbyć ze szpitala i skompromitować. Inni działacze PiS mówili mi, że Władek [Ortyl]— się uparł na mnie, bo odważyłem się mieć wątpliwości w sprawie robota da Vinci.
9. Dwaj radni bronią profesora. Jeden dostał zakaz mówienia o sprawie
O dobre imię prof. Gutkowskiego wciąż walczą niektórzy radni sejmiku podkarpackiego: wyrzucony z PiS Jacek Kotula oraz Andrzej Szlęzak, obecnie w Konfederacji. Obaj uznali, że profesora pozbyto się pod zmyślonymi zarzutami, bo wiadomo było, że będzie protestował przeciwko wynajmowi robota od krakowskiej spółki. Obaj są w mniejszości, bo sejmik podkarpacki opanowany jest przez radnych PiS. Partia ma 24 radnych w 33-osobowym sejmiku.
Radny Kotula podkreśla, że w sprawie jest wiele obłudy, po stronie jego kolegów z PiS. Nie może jednak się wypowiadać o sprawie szpitala w Rzeszowie i wynajmie robota. Po swoich wystąpieniach został pozwany przez przedstawicieli lecznicy o naruszenie dóbr osobistych. Choć upłynęły już dwa lata, proces jeszcze się nie rozpoczął. Ale rzeszowski sąd zakazał Kotuli publicznego komentowania sprawy związanej z robotem da Vinci i innymi niejasnościami w szpitalu.
Wcześniej radny Kotula apelował do swoich kolegów z podkarpackiego PiS o wyjaśnienie skandalu z odwołaniem prof. Gutkowskiego. Prosił „o nieuleganie degrengoladzie” i żeby się nie bali, że marszałek Ortyl nie wystawi ich w przyszłości na listach wyborczych.
— Złym duchem tej sprawy jest marszałek Ortyl z PiS, człowiek bardzo sprytny, który od wielu lat żyje z pieniędzy podatników, pełniąc publiczne funkcje. Forsował wprowadzenie do rzeszowskiego szpitala krakowskiej spółki, która wcześniej dostała grant z Urzędu Marszałkowskiego w Krakowie. A w tymże urzędzie, w departamencie zdrowia jako wicedyrektorka, pracowała córka marszałka Ortyla. Prokuratura powinna to wyjaśnić — mówi.
Kotula przekonuje, że w sprawie nie chodzi o to, czy robot jest dobry, czy zły, ale o to, w jaki sposób został wprowadzony do szpitala przez prywatną spółkę z Krakowa.
— Ortyl udaje świętego, chodzi na pielgrzymki, ale jego prawdziwe oblicze jest zupełnie inne. On i jego świta to ludzie nieprawi i niesprawiedliwi. Powiedziałem mu: to nie jest prawilne, co robisz z Gutkowskim, to przecież profesor belwederski, który nominację odebrał od prezydenta Dudy. W odpowiedzi na moją krytykę Ortyl wyrzucił mnie potem z PiS, uważam, że niezgodnie ze statutem. Na rozpatrzenie mojego odwołania w sądzie koleżeńskim PiS czekam już 2,5 roku! – przekonuje Kotula.
Kolejny radny, który stanął w obronie profesora, to Andrzej Szlęzak. Jest przekonany, że sprawę korupcji zmyślono, bo celem było usunięcie niewygodnego lekarza.
— Wszystko po to, by wprowadzić robota i dać zarobić prywatnej spółce z Krakowa. Kto za tym stał i kto uzyskał korzyści? Moim zdaniem marszałek Ortyl — mówi radny Szlęzak.
W rozmowie z Onetem marszałek Ortyl zarzekał się jednak, że nie odpowiada za politykę kadrową szpitala i nie miał wpływu na wyrzucenie cenionego profesora.
— To mydlenie oczu — odpowiada radny Szlęzak.
10. U Gowina był sygnalistą, potem wstąpił do PiS
W obronie prof. Gutkowskiego stawał wcześniej jeszcze jeden polityk podkarpackiej prawicy. W 2020 i 2021 r. sygnalistą w sprawie sprowadzenia do Rzeszowa robota da Vinci był radny Stanisław Kruczek, działający wówczas w Porozumieniu. Będąc członkiem zarządu województwa odpowiedzialnym za zdrowie, był w opozycji wobec marszałka Ortyla z PiS.
Wcześniej Kruczek oficjalnie protestował przeciwko wynajmowaniu robota od prywatnej spółki, na co dowodem są jego pisemne wystąpienia. Domagał się przywrócenia do pracy prof. Gutkowskiego. Zarzucał marszałkowi Ortylowi, że atakując cenionego lekarza, zniża się do poziomu prasy brukowej.
Gdy jednak drogi Jarosława Gowina ze Zjednoczoną Prawicą się rozeszły, Kruczek, podobnie jak część tzw. gowinowców, zapisał się do PiS i pozostał w zarządzie województwa. Dziś już nie krytykuje marszałka Ortyla, a w rozmowie z Onetem rozwadnia temat, który wcześniej sam nagłaśniał. Choć w sprawie robota i wyrzucenia prof. Gutkowskiego nie jest prowadzone żadne śledztwo, przekonywał nas, że sprawy się toczą i trzeba poczekać na ich finał. Twierdzi również, że „beletrystyka na poziomie dziennikarzy śledczych i zajmowanie się tą historią przez media, nie ma sensu”.
Kruczek odpiera też zarzuty radnych, że zamilkł w sprawie robota za cenę zachowania stanowiska w zarządzie województwa. Przyznaje jednak, że zwolnienie prof. Gutkowskiego „nie mieściło się w żadnych standardach” i że anonimy na niego nie były przekonujące.
11. Marszałek Ortyl uprzejmie donosi
O sprawę robota da Vinci zapytaliśmy marszałka Władysława Ortyla. To jeden z najważniejszych polityków PiS na Podkarpaciu. Kieruje lokalnymi strukturami partii. W rozmowie z Onetem przekonuje, że plan rozwoju chirurgii robotycznej był częścią wizji rozkwitu całego regionu. Odrzuca zarzuty dotyczące nieprawidłowości podczas konkursu na świadczenie usług przez spółkę z Krakowa. On takich nie dostrzegł.
Zastrzega też, że nigdy za robotem nie lobbował, bo to „niewłaściwe”. Przyznaje jednak, że nowoczesna maszyna miała do Rzeszowa trafić już w 2018 r., ale „były siły, które tego nie widziały”. Czy na myśli ma lekarzy ze szpitala Szopena?
— Chcieliśmy wprowadzić robota do szpitala w Rzeszowie, ale wtedy na oddziale urologii funkcjonowała kilkuosobowa spółka, która uważała tego robota za konkurencję. Nie byli gotowi na daleko idące zmiany i włączenie operowania na innym urządzeniu — słyszymy od marszałka.
Twierdzi też, że spółka (mieli do niej należeć lekarze ze szpitala przy Szopena) się rozwiązała i wówczas dyrekcja szpitala i przedstawiciele urzędu marszałkowskiego zaczęli rozmowy ze spółką z Krakowa. Taką wersję słyszymy też w Szpitalu na Klinach.
Marszałek nie ma także wątpliwości co do modelu finansowania zabiegów robotycznych w rzeszowskim szpitalu. Gdy pytamy konkretnie o sprawę prof. Gutkowskiego, Ortyl mówi nam, że nigdy nie kwestionował wyroków sądów. Jednak w tej sprawie nikt nie usłyszał nawet prokuratorskich zarzutów, tym bardziej więc nie może być wyroku.
12. Profesor i marszałek z PiS mogą spotkać się w sądzie
Onet zapytał rzeszowską policję i prokuraturę o ślimaczące się śledztwo w sprawie rzekomej korupcji.
Policja nie wyjaśniła, czy faktycznie sugerowała mężowi pacjentki, by podpisał się pod anonimem. Odesłała nas do prokuratury. Ta odpowiedziała nam bardzo ogólnikowo, że „czynności w tych sprawach były realizowane zgodnie z procedurą”.
Prof. Gutkowski, oczyszczony z wszelkich podejrzeń, do szpitala nadal nie wrócił. Przyjmuje w prywatnym gabinecie pod Rzeszowem, pracuje na Uniwersytecie Rzeszowskim, wciąż jest także konsultantem wojewódzkim w dziedzinie gastroenterologii.
Zapowiada, że sprawy nie odpuści. Uważa, że w końcu któraś prokuratura przyjrzy się okolicznościom wprowadzenia robota do rzeszowskiego szpitala. Rozważa również wniesienie pozwu przeciwko marszałkowi Ortylowi w związku z jego działaniami i wypowiedziami, które w ocenie profesora naruszały jego dobre imię. A w konsekwencji pozbawiły tysięcy pacjentów fachowej opieki.
—Ta historia pokazuje modus operandi marszałka Ortyla i jednocześnie dowodzi, że nie każdego walczącego w słusznej sprawie można zastraszyć i złamać — zaznacza prof. Gutkowski.
Epilog
W szpitalu w Rzeszowie stoi obecnie robot da Vinci, który szpital kupił na własność w 2022 r. Kosztował 14 mln zł, z czego połowę wyłożyło województwo podkarpackie, reszta pochodziła z dotacji celowej budżetu państwa.
Marszałek Ortyl nowy zakup nazywał „swoistą cenzurką innowacyjności dla Podkarpacia”.
Tymczasem krakowski Szpital na Klinach ma teraz własne problemy związane z robotem. W lutym 2023 r. głośnym echem odbiła się historia opisana przez dziennikarzy Wirtualnej Polski. Dotyczy pacjentki, która zmarła w wyniku powikłań po operacji raka szyjki macicy z wykorzystaniem robota da Vinci.
Dzisiejsze ustalenia są takie: zmarła pacjentka nie powinna być zakwalifikowana do operacji, jej nowotwór był zbyt zaawansowany. Poza tym nie wykonano ani rezonansu, ani tomografii komputerowej, co — w ocenie specjalistów i zgodnie ze wskazaniami towarzystw naukowych — było błędem.
Spółka prowadząca szpital i będąca beneficjentem grantu konsekwentnie te zarzuty odpiera. Ale krakowska prokuratura bada także, czy do nieprawidłowości nie doszło podczas pozyskania publicznych pieniędzy na poczet programu leczenia przy użyciu robota. Spółka otrzymała na ten cel 7,3 mln zł dotacji z unijnej puli małopolskiego urzędu marszałkowskiego. Śledczy sprawdzają, czy w tym celu nie przedkładano nierzetelnych dokumentów dotyczących kwalifikacji pacjentek do zabiegów. Do tej pory nikomu nie postawiono zarzutów.
— Neo Robotics na każdym etapie trwania projektu realizowała swoje zadania zgodnie z wymogami projektu — zastrzega Joanna Szyman, prezeska spółki prowadzącej Szpital na Klinach.
Temat robotów wypłynął również w Sejmie, w kwietniu 2023 r. Tematem dyskusji jednej z sejmowych podkomisji była przyszłość chirurgii zdalnej w polskiej onkologii – endoskopowej i robotowej. Michał Dzięgielewski z Ministerstwa Zdrowia na posiedzeniu chwalił fakt, że od 2022 r. NFZ zaczął refundować pierwszy zabieg przy użyciu robota — usunięcie prostaty i zapowiedział, że refundowanych będzie więcej zabiegów. Zwrócił jednak uwagę na jedną rzecz, o której mówili nam lekarze sceptyczni wobec robotów.
„Tym, co nas, a może mnie trochę przeraża, jest to, że nagle roboty stają się bardzo modne i pojawiają się wszędzie, łącznie z ośrodkami, które praktycznie nie mają żadnego doświadczenia” — przyznawał Dzięgielewski.
Z tym że za rosnącą liczbą robotów w polskich szpitalach nie idzie tak samo szybki przyrost liczby wykwalifikowanych operatorów w Polsce, zgadza się także dr Paweł Wisz.
— O sukcesie terapeutycznym dla pacjenta nie decyduje robot a przede wszystkim kompetencja lekarza, który wykonuje zabieg — podkreśla.
Dosadniej wypowiedział się dr Paweł Salwa z Warszawy. W niedawnej rozmowie z portalem rynekzdrowia.pl stwierdził, że w Polsce robota może obsłużyć lekarz mający 10 lat doświadczenia, ale i taki po jednodniowym kursie. To efekt tego, że brakuje u nas jasnych kryteriów, co wprost odbija się na bezpieczeństwie pacjentów.
Dodał, że badania naukowe wykazały, że potrzeba od pięciuset do tysiąca operacji robotycznych, by móc się uważać za eksperta. Dr Salwa do tej pory wykonał ponad dwa tysiące zabiegów na robocie. Kolejny polski lekarz, jak podkreślił, aż dziesięć razy mniej. Z jego wypowiedzi płynie jasny wniosek: w Polsce ze świecą należy szukać lekarzy specjalizujących się w takich zabiegach.