Liczba sędziów w Polsce nie odbiega od średniej unijnej. Wręcz przeciwnie. Na 100 tys. mieszkańców w Polsce przypada więcej sędziów niż w Holandii, Szwecji, a nawet w Niemczech. Mimo to na wyrok w pierwszej instancji średnio czeka się rok, ale bywa, że i pięć lat. Gdzie są problemy i jak je rozwiązać pokazują prawnicy.
- Czas trwania postępowań sądowych wydłuża się z roku na rok, choć PiS obiecał jego skrócenie
- To efekt braku realnych, potrzebnych reform
- Dlaczego sądy działają wolno i co mogłoby sprawić, by przyspieszyły?
Ostatnio zrobiło się głośno na temat kolejnego procesu Kevina Spacey’ego, który rozpoczął się 28 czerwca br. w Londynie i ma potrwać maksymalnie cztery tygodnie. W ubiegłym roku, w innej sprawie, aktor stanął przed sądem w Nowym Jorku i wówczas został uniewinniony po dwóch tygodniach. Radczyni prawna Anna Żmidzińska, nawiązując do spraw filmowego prezydenta w serialu „House of Cards”, pyta retorycznie, dlaczego u nas się tak nie da? — Dlaczego procesy trwają latami, a strony i świadkowie sami już nie pamiętają, czego sprawa dotyczy? Jak można zapewnić stronie poczucie sprawiedliwości, gdy wyrok przychodzi dekadę po zdarzeniu, a długość postępowania uniemożliwia zamknięcia pewnych tematów i ruszenia dalej? Chyba najlepiej oddaje to angielskie przysłowie „Justice delayed, is justice denied”, które można przetłumaczyć na polski mniej więcej tak, że spóźniona sprawiedliwość to żadna sprawiedliwość — podkreśla Anna Żmidzińska.
Reforma wymiaru sprawiedliwości, w tym przyspieszenie w sądach, to było sztandarowe hasło PiS w wyborach zarówno w 2015 r., jak i 2019 r. W programie PiS z 2014 r. czytamy, że wiele jego działań będzie nastawionych na zdecydowane skrócenie czasu trwania postępowań sądowych. Premier Mateusz Morawiecki obiecał to w exposé w 2019 r. Po ośmiu latach rządzenia poprawy nie widać.
Postępowania sądowe trwają dłużej, Polacy tracą zaufanie
Przykładowo średni czas rozpatrzenia sprawy gospodarczej w postępowaniu procesowym w 2015 r. wynosił 4,5 miesiąca, a w pierwszym półroczu 2022 r. już 6,1 miesiąca. — Jeśli na przykład jakaś sprawa wymaga tylko czterech rozpraw, to wydłużenie terminów np. o trzy miesiące, oznacza, że cały proces wydłuża się o rok — mówił Przemysław Rosati, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej w rozmowie z Business Insiderem. — Teraz jednak doszedł drugi element: niepewność orzeczenia, które wydaje sąd. Choć wydaje się, że sprawa jest wygrana, to nie ma pewności, że wyrok nie zostanie podważony, bo np. skład sędziowski był nieprawidłowo obsadzony. To wszystko jest pokłosiem reform, w których w ogóle zgubiono obywatela i jego potrzeby. W finale doprowadziło to do utraty zaufania do państwa i wymiaru sprawiedliwości — podkreśla szef NRA.
Z danych Komisji Europejskiej wynika, że w Polsce wśród firm wskaźnik zaufania do sądownictwa wynosi 25 proc. Gorzej jest tylko na Cyprze. Najwyższe zaufanie do sądów jest w Finlandii, przekracza 80 proc., podobnie jak na Malcie czy w Danii. Opinia publiczna najczęściej słyszy o sporze o zasady wyboru sędziów. Ma on wpływ na szybkość postępowań i może mieć w przyszłości, ale to nie jest główna przyczyna nieudolności sądów. Dla obywatela walczącego w sądzie o sprawiedliwość liczy się, jak szybko jego sprawa się zakończy i czy wyrok będzie sprawiedliwy. Wszystko wskazuje, że nie zależy to od liczby sędziów, bo tych w Polsce jak na europejskie standardy jest dużo: 25,2 na 100 tys. mieszkańców. W Niemczech to 25, a w Danii tylko 14,9.
Dlaczego w Polsce szybkie rozprawy znamy tylko z seriali i co zrobić, by przestały być tylko marzeniem? Gdzie leży problem i jak go rozwiązać pokazują prawnicy, którzy spędzają dużo czasu na salach rozpraw i znają system od podszewki. O opinie pytaliśmy głównie cywilistów, bo to w sądach cywilnych, toczy się najwięcej spraw, ale też sędziów. Przyczyn jest wiele od złego zarządzanie, przez niestabilne prawo i braki kadrowe, po zbytni formalizm i brak cyfryzacji.
Liczba spraw jest problemem, ale też sposób zarządzania nimi
Problemem są referaty, czyli zbiory spraw przydzielone sędziemu do rozpoznania. Referat obejmuje wszystkie sprawy, w których dany sędzia został wyznaczony, a jego zadaniem jest więc ich rozstrzygnięcie przez wydanie orzeczenia. Prawdą jest, że na jednego sędziego przypada za dużo spraw, czasami jak w wydziale frankowym, nawet tysiąc. Według badań Europejskiej komisji ds. efektywności wymiaru sprawiedliwości (z ang. CEPEJ European Commission for The Efficiency of Justice) Polska zajmuje trzecie miejsce w Europie pod względem liczby spraw wpływających do sądów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Choć, jak zauważa dr Karolczyk, ta statystyka nie jest do końca miarodajna. Uwzględnia bowiem miliony sygnatur postępowań, które sporami nie są. Chodzi o sprawy w rejestrze przedsiębiorców, rejestrze zastawów, księgach wieczystych itp. Nie zmienia to faktu, że sporów jest dużo, a problem jest nie tylko ich liczba, ale też sposób zarządzania nimi.
— Sędziowie nie są w stanie planować swojej pracy w odniesieniu do poszczególnych spraw, lecz muszą do całego referatu — uważa dr Marcin Dziurda, wykładowca w Katedrze Postępowania Cywilnego Uniwersytetu Warszawskiego. — Zazwyczaj nie ma zatem szans na case management, czyli sprawne zarządzanie poszczególnymi sprawami, bo trzeba ogarniać referat. W rezultacie mniej spraw jest kończonych i narastają zaległości.
Jeśli sędzia ma 500-700, to chce w każdej zrobić cokolwiek, by nie narazić się na zarzut przewlekłości. W jednej wyda więc takie zarządzenie, w innej wyznaczy pierwszą rozprawę, nie zastanawiając się, czy zakończy na niej to, co zaczął. W efekcie Polacy rozprawy dzień po dniu, które są efektywne, i zapewniają szybki wyrok, znają tylko z amerykańskich filmów.
Dr Karolczyk zwraca uwagę, że w Polsce przyjęło się, że rozprawa nie jest prowadzona z dnia na dzień ani nawet w niewielkich odstępach czasu, mimo że żaden z przepisów kodeksu tego nie zabrania. — Najczęściej tłumaczy się to właśnie obłożeniem referatów, ale twierdzenie to samo w sobie nic nie wyjaśnia. Więcej światła na ów model rzucają wypowiedzi sędziów, które opisują funkcjonowanie sądów od kuchni. Wynika z nich, że ramach wewnętrznego nadzoru sędziom orzecznikom uniemożliwiano prowadzenie spraw w sposób skoncentrowany. Zamiast tego od sędziów oczekuje się małych i nieraz nieznaczących czynności w określonej liczbie spraw. W praktyce oznacza to, że sędzia, który w referacie miał 350 spraw, nie mógł danego dnia mieć na wokandzie dwóch spraw, tylko aż 12, by nie narazić się na nieprzyjemności ze strony sędziego funkcyjnego. Ten problem jest nawet doskonale opisany, niestety nie w literaturze procesowej, ale w blogosferze sędziowskiej. Z punktu widzenia efektywności pracy jest to zdumiewające i nie ma żadnego uzasadnienia w przepisach ustawy procesowej – podkreśla dr Karolczyk. Co więcej, wydaje się, że ustawodawca wprost w art. 206¹ k.p.c., wyraził swój stosunek do tego tematu. Wskazał, że „posiedzenia powinny odbywać się w kolejnych dniach”, ale się nie odbywają.
Marcin Dziurda też uważa, że to efekt zbyt sztywnego nadzoru administracyjnego nad sędziami. — Jeżeli sprawa jest duża, wymaga obszernego postępowania dowodowego, przesłuchania wielu świadków i biegłych, to najbardziej racjonalnie byłoby przeznaczyć na nią cały dzień, a w razie potrzeby nawet kilka i od razu ją zakończyć. Tymczasem w ramach nadzoru administracyjnego narzuca się sędziom, ile spraw mają skierować na wokandę. W rezultacie na dany dzień wyznacza się rozprawy w kilku sprawach, żadnej się nie kończy, tylko wszystkie odracza się na kilka miesięcy. Powoduje to, że przed kolejnym terminem i sąd, i pełnomocnicy muszą się po raz kolejny przygotować do sprawy, w praktyce muszą na nowo się z nią zapoznać – podkreśla Dziurda.
Jak to zmienić? —Gdyby sędziowie mieli możliwość działania w kategoriach nie całego referatu, lecz poszczególnych spraw, mogliby lepiej zaplanować prowadzenie każdej z nich, a w przypadku spraw bardziej skomplikowanych korzystając z posiedzenia przygotowawczego. Zwłaszcza że przepisy o nim zostały poprawione 1 lipca 2023 r., ale można by je jeszcze uprościć — ocenia Dziurda.
Brak asystentów przez niskie zarobki
W sądach jest przy tym zbyt mało asystentów sędziów, którzy powinni przygotowywać sprawę do rozstrzygnięcia tak, aby sędzia mógł się zająć meritum. W największym sądzie w Polsce, Sądzie Okręgowym w Warszawie, na 377 etatów sędziowskich przypada tylko 275 asystentów.
Żródło: businessinsider.com.pl