Ukraina pozostanie w przedpokoju NATO. To także lekcja dla Polski

Niezależny dziennik polityczny

Rozpoczynający się we wtorek szczyt NATO w pewnym sensie już teraz zasadniczo różni się od wszystkich poprzednich. Przy okazji dotychczasowych szczytów Paktu Północnoatlantyckiego nawet nie na kilka dni, ale wręcz na kilka tygodni przed ich rozpoczęciem można było z dużą dokładnością przewidzieć ich końcowy rezultat. Teraz jednak jest inaczej. Waszyngton nie jest gotów do przyjęcia Ukrainy do NATO z trzech konkretnych powodów. Jeden z nich to lekcja dyplomacji dla Polski.

  • Gra dyplomatyczna toczy się wokół tego, jak szeroko uchylone mają być drzwi do NATO dla Ukrainy
  • Polsce opłaca się członkostwo Ukrainy w NATO, ale tylko pod warunkiem, że nie będzie to oznaczać rozwodnienia art. 5

Intensywne konsultacje i negocjacje dyplomatyczne toczyć się będą najprawdopodobniej jeszcze w czasie samego szczytu NATO w Wilnie. Główną różnicą pomiędzy sojusznikami jest kwestia tego, w którym miejscu przedpokoju prowadzącego do członkostwa w NATO ma się znaleźć krzesło dla Kijowa. Inaczej niż w czasie szczytu NATO w 2008 r. w Bukareszcie chodzi o uchylenie drzwi do członkostwa, a nie – jak wówczas – do przedpokoju.

Tym, co różni sytuację sprzed 15 lat od obecnej jest fakt, że o ile w 2008 r. przeciwni uchylaniu drzwi byli Niemcy i Francuzi, tak dziś na czele sceptyków stoją Stany Zjednoczone, czyli dokładnie to państwo, które przekazało Ukrainie największą ilość sprzętu i amunicji i dzięki któremu Ukraina jest w stanie kontynuować walkę z Rosją. Mówiąc krótko, inaczej niż w 2008 r. nie można powiedzieć, że oto drzwi uchylać nie chcą rosyjskie konie trojańskie na Zachodzie.

Rewolucja francuska

Bardzo znacząca jest ewolucja stanowiska Francji, która — o czym często zapominamy — miała przez lata nie mniejszą słabość do Rosji niż Niemcy. Zmiana optyki Paryża jest na tyle przełomowa, że państwa naszego regionu, w tym i Polska, powinny się jej bacznie przyglądać.

Po pierwsze po to, by zweryfikować, w jakim stopniu trwała jest to zmiana, po drugie, by ją zdyskontować w ramach NATO i wreszcie po trzecie, by, jeśli składową zmiany jest konstatacja Pałacu Elizejskiego o kompromitacji Niemiec w naszym regionie, zastanowić się, czy Paryż nie może stać się naszym partnerem również i w innych sprawach, np. w ramach Unii Europejskiej.

Pytanie o USA

Przede wszystkim jednak trzeba przyjrzeć się argumentacji, która stoi za wstrzemięźliwością Waszyngtonu. Odpowiedź na to pytanie ma dla Polski kluczowe znaczenie. Bez niej możemy bowiem nie zrozumieć tego, co zapewne wydarzy się w Wilnie.

Utrudnieniem w poszukiwaniu odpowiedzi jest prymitywizm debaty na tematy międzynarodowe w Polsce. Polska scena polityczna podzieliła się na antyukraińskich obsesjonatów i proukraińskich fanatyków, dla których jakikolwiek krytycyzm wobec Kijowa (np. w sprawie Wołynia) lub sceptycyzm (np. w sprawie członkostwa Ukrainy w NATO) ma być wyrazem prorosyjskich sympatii. Rzecz w tym, że pozostając przy zdrowych zmysłach takich sympatii administracji prezydenta Bidena przypisać się nie da.

Skąd więc sceptycyzm Stanów Zjednoczonych? Przyczyny są w gruncie rzeczy trzy.

Jak uniknąć III wojny rosyjsko-ukraińskiej

Po pierwsze Waszyngton, inaczej niż np. Warszawa, najwyraźniej nie ma przekonania, że członkostwo Ukrainy w pakcie oznacza, iż po zakończeniu obecnej wojny (bo dopiero wówczas Ukraina weszłaby do NATO) nie dojdzie do kolejnej. Gdyby tak się stało, członkostwo w NATO sprawiłoby, że USA (ale również przecież i Polska) niejako z automatu znalazłyby się w stanie wojny z Rosją.

Alternatywnie można oczywiście – i tu zaczyna się dopiero kłopot – rozważyć, czy nie stałoby się tak, że Ukraina formalnie byłaby w NATO, ale de facto w razie kolejnej wojny otrzymałaby pomoc taką jak obecnie, tj. bez bezpośredniego wsparcia ze strony sojuszników.

Taki scenariusz oznaczałby rozwodnienie gwarancji bezpieczeństwa wynikających ze słynnego art. 5 NATO. Taki scenariusz byłby więc fatalny również dla Polski. Pytaniem, którego nigdy w Polsce sobie nie zadaliśmy, jest to, czy lepiej mieć pełne, sztywne gwarancje wynikające z art. 5 i Ukrainę wspieraną przez NATO, ale poza paktem, czy też Ukrainę w NATO, ale z ryzykiem rozwodnienia art. 5.

Problem polega na tym, że jeżeli rozwodnić ten artykuł w stosunku do jednego członka (Ukrainy), to łatwo wyobrazić sobie jego rozwodnienie również w stosunku do innych (np. Polski). W interesie Warszawy jest członkostwo Ukrainy w NATO, ale tylko jeśli nie będzie się to wiązać z osłabieniem art. 5. Problem polega na tym, że takiego członkostwa w pakcie mało kto chce dziś zaoferować Kijowowi.

Inna percepcja zagrożenia

Drugim, nie mniej istotnym argumentem stojącym za wstrzemięźliwością Waszyngtonu, jest inna niż w naszym kraju percepcja rosyjskiego zagrożenia. W Polsce i co oczywiste w Ukrainie traktowane jest ono jako zagrożenie egzystencjalne, co każe nam patrzeć na Moskwę w zero-jedynkowy sposób.

Waszyngton widzi tymczasem raczej konwulsje umierającego imperium i szuka odpowiedzi na pytanie o to, jak ułożyć relacje z Rosją nie za rok, dwa lub pięć, ale za lat 20, 30 i 50. Niemcy Zachodnie, przypomnimy, stały się członkiem NATO nawet nie po 20 czy 30 latach, ale 10 lat po II wojnie światowej. Oczywiście porównanie to jest w oczywisty sposób naciągane, bo III Rzesza w odróżnieniu od Rosji wojnę zakończyła bezwarunkową kapitulacją, ale nie można wykluczyć, że Waszyngton traktuje członkostwo Ukrainy w NATO (lub też jego brak) jako czynnik negocjacyjny z co prawda jeszcze nie istniejącą, ale już majaczącą na horyzoncie postputinowską Rosją.

Sojusznikowi należy dawkować wsparcie

Jest też wreszcie i powód trzeci. Członkostwo w NATO to bowiem narzędzie negocjacji również w relacjach z Ukrainą. Z punktu widzenia Waszyngtonu nie ma żadnego znaczenia, czy Ukraina odbije wszystkie, większość czy połowę okupowanych przez Rosję terytoriów.

Znaczenie ma takie ułożenie bezpieczeństwa na kontynencie europejskim, by po zakończeniu tej wojny nie doszło do kolejnej. Może to oznaczać konieczność wymuszenia określonych ustępstw ze strony Ukrainy. Ta zaś, jak już wie Waszyngton, niczego nigdy nie daje, jeżeli sama wcześniej otrzyma wszystko, czego chce. I dlatego Waszyngton, inaczej niż Warszawa, popierając Ukrainę, daje jej wiele, ale nigdy nie daje wszystkiego. I nigdy nie daje za darmo.

Źródło: onet.pl

Więcej postów