Zdjęcie z posiedzenia rządu, któremu na równi z Mateuszem Morawieckim przewodniczy Jarosław Kaczyński, mówi więcej niż tysiąc słów. Bo żaden elaborat nie oddałby pozycji szefa rządu tak dobitnie, jak ono. – Patrzę na Morawieckiego jak na błazna na własnej stypie. On zgadza się na robienie z siebie pośmiewiska – komentuje brutalnie były premier Leszek Miller. Tak, na oczach Polski i Europy, premier 40-milionowego kraju sam prosi się o tak druzgocące opinie.
- Posiedzenie rządu 27 czerwca – z udziałem Jarosława Kaczyńskiego, który siedział obok premiera Mateusza Morawieckiego – wywołało falę krytyki.
- – Byłem przekonany, że to jakiś montaż, mem, że opozycja robi sobie żarty – mówi były premier Leszek Miller.
- Jak wygląda pozycja premiera Mateusza Morawieckiego?
- Polityk PiS: – Może można było zrobić tak, żeby jeden siedział wyżej, a drugi niżej, ale i tak wiadomo, że osobą nr 1 w obozie Zjednoczonej Prawicy jest Jarosław Kaczyński
Gdy Leszek Miller pierwszy raz zobaczył głośne zdjęcie z posiedzenia rządu, nie wierzył, że jest prawdziwe. Wielu Polaków mogło pomyśleć podobnie. W sieci burza, niedowierzanie, i powszechne słowa o kompromitacji premiera RP, jego słabości i upokorzeniu. Nikt wcześniej nie widział dwóch premierów przewodniczących obradom rządu.
– Byłem przekonany, że to jakiś montaż, mem, że opozycja robi sobie żarty. Ale potem zaczęły do mnie napływać informacje, że to prawda. To nie tylko ośmieszanie premiera, ale ośmieszanie Rady Ministrów. Już nie mówię o tym, że Kaczyński wchodzi sobie do rządu i wychodzi, jak chce – mówi w rozmowie z naTemat Leszek Miller.
Podkreśla: – Mnie jest przykro, bo dla mnie pozycja Prezesa Rady Ministrów i charakter pracy, jaką on wykonuje, wymyka się jakimkolwiek porównaniom. Łącznie z pozycją prezydenta, bo to zupełnie innego rodzaju praca, znacznie bardziej wyczerpująca i bardziej odpowiedzialna.
– A jeżeli premier zgadza się na to, żeby dezawuować wypełnianie jego obowiązków, żeby go upokarzać, żeby przedstawiać go jako nic nieznaczącego pionka, którego można dobrowolnie przestawiać, jako człowieka, który nic nie znaczy i żeby ostentacyjnie pokazywać to, że tak właśnie jest, to jest mi żal nie tyle samego Morawieckiego jako człowieka, tylko znaczenia stanowiska, które on pełni – mówi Miller.
„Pan Kaczyński jest premierem w rządzie pana Morawieckiego”
To Leszek Miller, gdy został premierem w 2001 roku, celowo przeniósł salę obrad rządu do tej, w której obrady odbywają się dziś. Miało to swoje znaczenie i ma wydźwięk dziś, bo to, co obserwujemy, zaprzecza idei, która wówczas mu przyświecała. Dlatego przypomnijmy krótko tamten czas.
– Przeniosłem obrady z wielkiej sali na pierwszym piętrze od Al. Ujazdowskich do mniejszej na czwartym piętrze w Kancelarii Premiera. Zrobiłem to celowo między innymi dlatego, żeby utrudnić, wręcz uniemożliwić przychodzenie na posiedzenia rządu ludzi, którzy nie powinni być na posiedzeniu Rady Ministrów – tłumaczy Miller.
– Uznałem, że ponieważ jest to posiedzenie Rady Ministrów, to uczestniczą w nim ministrowie. Skończyłem z powszechną praktyką, że minister przychodził z wiceministrami, z dyrektorami departamentów, i mówił: „Panie premierze, w moim imieniu proszę o zabranie głosu pana dyrektora departamentu”. Powiedziałem ministrom: panowie, przychodzicie sami i każdy z was musi być tak przygotowany do tematu, żeby nie było wątpliwości co do waszych kompetencji. I tak było. Moja Rada Ministrów liczyła 16 osób. Teraz 28 – mówi.
To wymowna opowieść, zwłaszcza że tym razem to premier nie był sam. Pierwszy raz usiadł obok niego wicepremier Jarosław Kaczyński. W dodatku profil internetowy PiS przedstawił go w pierwszej kolejności, a premier, który stoi na czele rządu od 2017 roku, został wymieniony jako drugi.
– Patrzę na tę fotografię i zauważam, że jest tam wielu ministrów, którzy są bez teki albo w ogóle ludzie, którzy nie są ministrami. I tych dwóch polityków u szczytu stołu, czyli premier i wicepremier. Określiłbym to słowami, że pan Kaczyński jest premierem w rządzie pana Morawieckiego – komentuje Leszek Miller.
Czy na tym miejscu, gdzie obok Mateusza Morawieckiego zobaczyliśmy Jarosława Kaczyńskiego, w ogóle kiedykolwiek wcześniej siedział wicepremier?
– Owszem, w sytuacji, kiedy nie było premiera i wicepremier był upoważniony przez niego, żeby prowadził posiedzenie Rady Ministrów. Ale dwóch nigdy nie było i to niezależnie od dotychczasowych rządów. Warto zwrócić uwagę, że Kaczyński był już wicepremierem i nie siedział razem z Morawieckim u szczytu stołu. Wtedy jakoś to przełknął, ale teraz już nie mógł. Można powiedzieć, że ego Kaczyńskiego bezustannie rośnie. A jednocześnie gotowość Morawieckiego do coraz to nowych upokorzeń również rośnie – komentuje Leszek Miller.
W PiS: I tak wiadomo, że osobą nr 1 jest Jarosław Kaczyński
W PiS zaskoczenie pytaniami. Słyszymy, że w szeregach partii zdjęcie nie wywołało żadnych emocji. – Do tej pory było iluś wicepremierów, a teraz jest jeden wicepremier, który jest szefem pana premiera. Przecież pan Jarosław Kaczyński jest szefem partii, która powołała rząd. To jest naturalne, że siedzieli obok siebie. Może można było zrobić tak, żeby jeden siedział wyżej, a drugi niżej, ale i tak wiadomo, że osobą nr 1 w obozie Zjednoczonej Prawicy jest Jarosław Kaczyński – reaguje jeden z posłów.
O reakcjach opozycji dowiedział się przez przypadek, bo nawet tego nie śledził. – Jarosława Kaczyńskiego nie ma w rządzie, to źle. Teraz jest i jest źle, że siedzi tak, a nie inaczej. To są niuanse. Od ośmiu lat sytuacja dla wszystkich obserwatorów życia politycznego w Polsce jest chyba jasna. Liderem środowiska jest Jarosław Kaczyński, co w żaden sposób pozycji pana premiera ani nie podważa, ani nie osłabia. Mateusz Morawiecki jest premierem wybranym głosami PiS i dlatego siłą rzeczy musi być podporządkowany woli partii. Wydaje mi się, że ma dziś silną pozycję – uważa nasz rozmówca.
Opozycja jest innego zdania.
Leszek Miller: – Jak patrzeć na zachowanie Morawieckiego, na jego wystąpienia to on myśli, że jest Stańczykiem. A jest po prostu błaznem. Nie każdy błazen jest Stańczykiem. Patrzę na Morawieckiego jak na błazna na własnej stypie.
Leszek Miller
„Morawiecki jest sztucznym premierem”
Na pewno nikt nie pamięta takiej sytuacji, bo nigdy takiej nie było.
Janusz Piechociński, były wicepremier w latach 2012-2015: – Polska polityka skręciła w obszary absurdu. Co to ma oznaczać? Że Jarosław Kaczyński, lat 70, ma naprawiać błędy, niedoskonałości tego rządu? Czy samego premiera? Czy kult jednostki urósł do takiej rangi, że dla wyborców PiS fotografia premiera Morawieckiego bez premiera Kaczyńskiego może zachwiać wyborami? Czy chodzi o to, żeby setki komentatorów znęcało się nad tym zdjęciem? Można się śmiać, ale w poważnym państwie poważne sprawy nie sprowadzają się do takich zdjęć.
Sam tak wspomina posiedzenia rządu ze swoim udziałem: – Role były rozpisane. Znana była kolejność działania. Jeśli szef jest nieobecny, to ktoś w randze wicepremiera siada na miejscu szefa i prowadzi obrady. Reszta odbywa się jak w szkole albo na zbiórce harcerskiej. Jak nie dotarł prezes, to był zastępca.
– Ale nie oznacza to, że zbiórką harcerską rządzi harcerz, a nie przywódca szczepu. A tutaj się pomieszało, kto jest przywódcą szczepu, a kto harcerzem. Nawet jeśli osoby te mają tytuły premiera i wicepremier. Myślę, że nie tylko w PiS coraz częściej ludzie mówią, że gdyby nie wybory i uległość wobec nadpremiera, to premierowi dobrze byłoby odpocząć – mówi naTemat.
Zdjęcie z 27 czerwca szybko stało się symbolem pozycji premiera Morawieckiego. Współpremier, nadpremier – tak określany jest Jarosław Kaczyński. Premier Mateusz Morawiecki wygląda przy nim jak uczeń. Albo nauczyciel klasy podczas wizytacji dyrektora. Odbiór po stronie przeciwników rządu jest jednoznaczny.
Tomasz Siemoniak, były szef MON w rządzie Donalda Tuska, komentuje: – Kaczyński nie znosi już zachowywania pozorów, że Morawiecki jest formalnie ważniejszy od niego. I kazał się posadzić obok. Wyglądało to kuriozalnie.
Rolę Mateusza Morawieckiego ocenia tak: – Ma pozycję kogoś, kto jest malowanym premierem. Sztucznym premierem, kimś, kto tak naprawdę przyjmuje polecenia od kogoś innego. To zdjęcie było wizualnym potwierdzeniem tej sytuacji. Co niesłychane, profil internetowy PiS nawet tego nie ukrywał. Jesteśmy więc krajem dwóch premierów, co jest absurdalną, groteskową sytuacją, która nie powinna mieć miejsca. Widać, że dla PiS powaga państwa i pokazanie, że ono normalnie funkcjonuje, nie ma większego znaczenia.
Sam, jako były minister, nie wyobrażał sobie takiej sytuacji. – Premier jest jeden. Tak jest we wszystkich państwach. Sądzę, że wielu premierów na świecie spojrzało na to zdjęcie i nie mogą pojąć, jak taka sytuacja jest możliwa. Teraz wiedzą, że Morawiecki jest premierem nieprawdziwym, że jest drugi prawdziwy premier. Nikt nie ma złudzeń, że tu jest szef i podwładny. Po co taka fikcja? Przecież takie współprowadzenie rządu jest kompletnie niepoważne. Cóż to za premier, który pozwala na takie traktowanie? – dodaje.
„Przekroczył granice powagi”
Takie traktowanie widzieliśmy też na innym zdjęciu, z Kijowa, gdy obaj politycy PiS – razem z premierami Słowenii i Czech – w ubiegłym roku odwiedzili Wołodymyra Zełenskiego. Tylko Morawiecki, jako szef rządu, przyjechał w asyście szefa swojej partii.
– Premier już dawno się ośmieszył nie tylko jako premier, ale coraz częściej jako człowiek – uważa Piechociński. Tu wymienia „niemerytoryczne wypowiedzi, pustosłowia czy wręcz nieprawdy”. – Poważniejszy był, kiedy był doradcą Tuska niż premierem – mówi.
Tomasz Siemoniak uważa, że Morawiecki już dawno przekroczył granice powagi.
Tomasz Siemoniak
– To jest chora sytuacja, gdy faktyczny przywódca nie jest szefem rządu. Nie wyobrażam sobie, że byłem ministrem, miałem dwóch premierów i oni nie są tymi, którzy podejmują ostateczne decyzje. Morawiecki pozwolił na taką sytuację. Jego premierowanie się rozjechało. Kaczyński wchodzi do rządu dlatego, że Morawiecki okazał się za słaby i nie jest w stanie kierować rządem. A mimo to Morawiecki zostaje w tej samej pozycji. Podobnie jak wielu ministrów bez teki, którzy się nie sprawdzili lub skompromitowali. Trochę w takiej roli znalazł się Morawiecki – ocenia.
To, dlaczego Kaczyński wrócił do rządu to odrębny temat. – Widocznie brakowało mu czegoś takiego. Może czuje się osłabiony w swojej pozycji w partii i na scenie politycznej w Polsce? Przecież nie było tak, że to Morawiecki go zaprosił do rządu, tylko on sam się zaprosił. To było pokazanie przede wszystkim partii, ale też opinii publicznej: chyba nie macie wątpliwości, kto tu rządzi – mówi Leszek Miller.
Bardzo jest jeszcze ciekawy, kto w czasie posiedzenia 27 czerwca sprawował przewodnictwo w Radzie Ministrów, kto otworzył posiedzenie, kto je prowadził, kto je podsumował. – Tu dowolności nie ma. Są regulacje prawne, są obowiązki Prezesa Rady Ministrów, gdzie jest wyraźnie napisane, że to on przewodniczy posiedzeniu Rady Ministrów i to jest nie jego dobra wola, a jego obowiązek konstytucyjny – mówi Leszek Miller.
Jak dodaje, ma nadzieję, że już nigdy żaden następny prezes Rady Ministrów nie zgodzi się na coś takiego, czego doświadczamy dziś.
Źródło: natemat.pl