PiS zorganizowało sobie emerytalne święto cynizmu. A słoń stoi w pokoju i trąbi

Niezależny dziennik polityczny

W poniedziałek politycy Zjednoczonej Prawicy zalali media społecznościowe przypomnieniami, że 10 lat wcześniej – od początku 2013 r. – w życie weszła ustawa podnosząca wiek emerytalny. Z tej „okazji” premier Mateusz Morawiecki zorganizował wręcz konferencję prasową. Niestety, przykre jest to, że rząd zapronował Polakom kolejne przepychanki zamiast merytorycznej dyskusji o przyszłości kraju.

To nie była zwykła reforma, ale jednostronne wypowiedzenie umowy społecznej

– pisał w poniedziałek premier Mateusz Morawiecki o reformie emerytalnej, która weszła w życie od początku 2013 r., a która zakładała stopniowe podnoszenie i wyrównywanie wieku emerytalnego w Polsce do 67 lat dla kobiet i mężczyzn. Reformy, którą rząd Prawa i Sprawiedliwości anulował w 2017 r., obniżając wiek emerytalny do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn.

– pisała o reformie wiceministerka sportu Anna Krupka. Wtórowała jej posłanka Anna Pieczarka.

Ale takich wpisów były dziesiątki, jeśli nie setki. 10. rocznica podniesienia wieku emerytalnego była w poniedziałek ewidentnie na pierwszym miejscu „przekazu dnia” polityków PiS. Nawet jeśli trzeba było w tym celu uciekać się do emocjonalnych chwytów i przeinaczeń, jak choćby z tym pracowaniem do śmierci.

Należy się tu bowiem uściślenie. PiS cynicznie gra przekazem o wydłużeniu wieku emerytalnego do 67 lat dla kobiet i mężczyzn, ale należy pamiętać, że reforma PO-PSL zakładała stopniowe dochodzenie do tego progu – wiek emerytalny miał być wydłużany o trzy miesiące co roku. To oznaczało, że pierwsza kobieta osiągnęłaby wiek emerytalny 67 lat w… 2040 r. (mężczyzna w 2020 r.). To trochę na marginesie, ale warto o tym pamiętać mówiąc o wieku emerytalnym na poziomie 67 lat.

PO-PSL spartaczyli podniesienie wieku emerytalnego

Miejmy to już za sobą: nie mam zamiaru umierać za reformę z 2013 r. Podniesienie wieku emerytalnego – dla kobiet docelowo z 60 do 67 lat, dla mężczyzn z 65 do 67 lat – było błędem w takiej formie, w jakiej zostało przygotowane. Z przynajmniej dwóch powodów.

Po pierwsze, zabrakło szerokiego dialogu społecznego – z jednej strony o potrzebach i poczuciu godności pracujących, a z drugiej o wyzwaniach stojących przed gospodarką i systemem emerytalnym w jednym z najszybciej starzejących się społeczeństw na świecie.

Po drugie i pewnie ważniejsze – PO-PSL zrobiło wszystko od końca. Proszę wybaczyć nieudolne porównanie, ale podniesienie wieku emerytalnego powinno być wisienką na torcie poważnych i szerokich reform. Wtedy ten tort może być zjadliwy. Sama wisienka wygląda raczej karykaturalnie.

Nie jest sztuką wydłużyć wiek emerytalny. Sztuką jest stworzyć takie warunki, aby 60-kilkulatki i 60-kilkulatkowie mieli gdzie pracować (żeby chciano ich zatrudniać), mieli odpowiednie stanowiska pracy (65-latka do kopalni albo do przerzucania ciężarów w magazynie przecież nie wyślemy), możliwości przebranżowienia i kształcenia, ewentualną konieczną elastyczność pracy, zapewnioną mobilność oraz ochronę przedemerytalną. No i żeby mieli zdrowie, aby pracować. To ostatnie oznacza m.in. szeroki dostęp do profilaktyki zdrowotnej. Oznacza także zmiany w innych miejscach gospodarki – to coraz mniej popularny model, ale wciąż część seniorów decyduje się przejść na emerytury po to, by opiekować się wnukami, które z różnych przyczyn nie trafiają do żłobków/przedszkoli. 

De facto trzeba też pamiętać, że wszystko zaczyna się lata i dekady wcześniej. Nawet świetne warunki pracy dla seniorów nie sprawią, że chętnie pozostaną oni dłużej na rynku pracy, jeśli wcześniejsza droga zawodowa ich już „zajechała”. 

Kilka dni temu minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek w Radiu ZET, zapowiadając zwolnienia w najbliższych latach nawet ok. 100 tys. nauczycieli, mówił, że „trzeba przygotować rozwiązania, które pozwoliłyby nauczycielom z doświadczeniem na odejście na emeryturę”. Nie zająknął się nawet o próbie zagospodarowania tych osób na rynku pracy w inny sposób. 

Nie chodzi o to, żeby seniorzy pracowali „do śmierci”, jak próbuje wmówić PiS. Chodzi o to, żeby uświadomić sobie, że każda para rąk aktywnych, a nie biernych zawodowo (i aktywnych oczywiście w godziwych warunkach!) jest na wagę złota. Każda para rąk, która może jeszcze pracować i wkłada do systemu (składki) zamiast zeń brać (emerytura), jest wartościowa. Szczególnie w perspektywie kolejnych dekad, gdy młodych będzie ubywało, a emerytów przybywało. Prognozy Komisji Europejskiej wskazują, że o ile dziś na jednego emeryta przypada 1,8 osoby składkującej, za ok. 30 lat będzie to już w zasadzie stosunek 1:1. To m.in. polski wiek emerytalny sprawia, że mamy jedną z najniższych w Europie stóp zatrudnienia osób po 50. roku życia. 

Jak wylicza w rozmowie z Gazeta.pl dr Tomasz Lasocki z Katedry Prawa Ubezpieczeń Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, gdyby nie obniżka wieku emerytalnego z 2017 r., prawdopodobnie Fundusz Ubezpieczeń Społecznych w 2022 r. by się zbilansował. Tymczasem w rzeczywistości budżet państwa dopłacił doń (i to bez danych z grudnia, których jeszcze nie znamy) ponad 35 mld zł. Można powiedzieć, że to jest kwota, którą rząd – ma władzę, ma do tego prawo – przeznaczył w 2022 r. akurat na to seniorów (żeby pracowali trochę krócej), a nie np. na rozwój usług publicznych (żłobki, przedszkola, szkoły, szpitale itp.).

Słoń stoi w pokoju i żadne awantury tego nie zmienią

Niby takie wilcze prawo premiera, żeby wbijać szpile przeciwnikom. Problem w tym, że można było odnieść wrażenie, że pod maskami politycznych bulterierów kryły się w poniedziałek szczenięta. Dużo większą korzyść dla Polski przyniosłoby obszczekiwanie przez polityków nie siebie nawzajem, ale słonia, który stoi w pokoju. A najlepiej – zrobienie coś z tym zwierzem. 

Wydłużanie aktywności zawodowej Polaków jest niestety przykrą (a może nie musi taką być?) koniecznością. Ba, zresztą rząd sam się zobowiązał w Krajowym Planie Odbudowy, że będzie wydłużał efektywny wiek emerytalny (czyli taki, w którym zaczynamy pobierać emeryturę z ZUS). Ubolewał w tym dokumencie, że z powodu „relatywnie krótkiego okresu składkowego” (czyli przede wszystkim lat pracy) „istotnym wyzwaniem jest stosunkowo niski poziom emerytur osób przechodzących na emeryturę po osiągnięciu ustawowego wieku” Dodawał, że „sytuacja ta szczególnie dotyka kobiety, ze względu na przechodzenie na emeryturę w wieku 60 lat”.

Problem w tym, że dotychczasowe pomysły nie działają. W 2021 r. przeciętny wiek przejścia na emeryturę wynosił 60,6 roku dla kobiet i 64,8 roku dla mężczyzn i od kilku lat stoi w miejscu (wahania maksymalnie o kilka miesięcy).

PIT-0, czyli preferencje podatkowe dla osób, które mimo osiągnięcia wieku emerytalnego nie zawnioskują do ZUS o świadczenie, to też pic na wodę. Jak mówi dr Lasocki, PIT-0 nie ma prawa wyjść ze względów matematycznych.

Mamy kwotę wolną 30 tys. zł i stawkę PIT 12 proc. Jeśli dziś stopa zastąpienia to 50-60 proc., to wstrzymując się z przejściem na emeryturę senior traci 50-60 proc. ostatniego wynagrodzenia. A zysk z PIT-0 wynosi pewnie maksymalnie 8-9 proc. – o ile ktoś zarabia bardzo dużo. Dla minimalnego wynagrodzenia zysk z PIT-0 jest żaden

– wylicza. 

Jednocześnie seniorzy mają mnóstwo zachęt, aby na emerytury iść jak najwcześniej się da. Nie chodzi nawet np. o trzynastki czy czternastki, ale m.in. o furtkę, którą PiS zostawił, obniżając wiek emerytalny. Jak wyjaśnia dr Lasocki, zdemontowano wówczas premię za wstrzemięźliwość emerytalną dla kobiet.

Obecnie jeżeli kobieta przejdzie na emeryturę w wieku 60 lat, to i tak niemal w każdym wypadku w wieku 65 lat jej emerytura zostanie przeliczona prawie tak, jakby jej jeszcze nie pobierała. Jeżeli kobieta ma możliwość przejść na emeryturę i wrócić do pracy, to jest to jedyny racjonalny ruch

– tłumaczy naukowiec.

Czas na dyskusję i działanie, nie na blagę

Premier Morawiecki w poniedziałek wydłużenie wieku emerytalnego przeciwstawiał np. trzynastkom, czternastkom czy waloryzacjom emerytur. Problem w tym, że to trochę dwa różne światy. O ile wspomniane przez szefa rządu działania mają na celu poprawę sytuacji materialnej obecnych seniorów, o tyle wydłużenie wieku emerytalnego to temat głównie dla dzisiejszych 30-50-latków.

Chowanie głowy w piasek nie sprawi, że problem zniknie. O ile dziś przeciętna stopa zastąpienia to jeszcze nieco ponad 50 proc. (czyli emerytura stanowi ponad połowę ostatniego wynagrodzenia), o tyle według prognoz ZUS za trzy-cztery dekady będzie to już ok. 20-25 proc. Przeciętnie, a więc dla części osób, m.in. kobiet, może być jeszcze niższa. Jeśli do tego czasu starości Polaków nie uda się obudować kompleksowymi usługami publicznymi na wysokim poziomie, nie szykują się szczególnie komfortowe warunki do życia.

Oczywiście, jest tu mnóstwo znaków zapytania – np. o skalę napływu migrantów do Polski w najbliższych dziesięcioleciach, o ówczesny poziom życia (a nuż 25 proc. ostatniej pensji będzie wystarczało na godne życie?) czy właśnie poziom usług publicznych czy dodatkowych świadczeń dla seniorów. Ale jednak istnieje poważne ryzyko, że emeryci już za kilka czy kilkanaście lat będą żyli na niższym poziomie niż obecnie (dziś jeszcze – wbrew pozorom i politycznym narracjom – wiedzie im się, przeciętnie rzecz biorąc, całkiem przyzwoicie). Najprostszą drogą, aby to zmienić, jest dłuższa praca. A warto przy tym pamiętać, że o ile niskie świadczenie dla 60-latki, która może jeszcze sobie do emerytury dorobić, nie musi być problemem, o tyle może nim być, gdy ta kobieta będzie miała już 70, 80 czy 90 lat.

Nie chodzi o to, żeby dziś, już, teraz, na kolanie i na chybcika podnosić w Polsce wiek emerytalny. Zresztą PiS boi się tego jak diabeł wody święconej, a Donald Tusk też przynajmniej deklaruje, że nie chodzi mu już to po głowie. Chodzi o to, że polskiemu społeczeństwu należy się merytoryczna dyskusja o wieku emerytalnym, a nie tylko walenie tym tematem po głowach przeciwników politycznych. 

Oczywiście, można liczyć, że sprawę załatwi za nas np. wzrost wydajności pracy. Można się spodziewać, że za kilka lat zdecydowanie więcej osób w wieku 60-65 lat, gdy ZUS wyliczy im świadczenie, będzie próbowało wydłużyć aktywność zawodową – o ile oczywiście rynek pracy i zdrowie im na to pozwolą. Po części ten efektywny wiek emerytalny sam może się więc wydłużać. Można się spodziewać, że jeśli te aspekty – przyjazny rynek pracy, przyjazne stanowisko pracy, kwestie zdrowia, mobilności itd. – będą dobrze poukładane, to wydłużać aktywność zawodową będziemy z satysfakcją, a nie z konieczności. 

Może nie trzeba będzie nawet wydłużać wieku emerytalnego na twardo, ale wprowadzić jakieś bardziej elastyczne rozwiązania. To nie jest sprawa zero-jedynkowa. Tylko o tym trzeba rozmawiać, planować, projektować, a nie sprowadzać kwestie przyszłości kraju do zmuszania lub nie do „pracy do śmierci”. 

Więcej postów