Ludzkie życie jest w Polsce warte mniej więcej tyle, co w Rosji – i mniej niż w toczącej krwawą wojnę Ukrainie. Wynika to jasno z suchych statystyk. Dyskutujemy o wszystkim. Nasze namiętne wzmożenia mogą dotyczyć kosmicznego wzlotu Igi i piekielnego upadku Wisły, jedzenia lub niejedzenia mięsa, głosowania ukraińskiego jury w szmirowatym festicośtam i niekompletnego stroju „gwiazdy” jednego z milionów seriali emitowanych na kanale rozrywkowo-ściekowym. Sado-masochiści ekscytują się przekazami dnia czołowych partii marionetek, Twitter ocieka treściami tak ważnymi, że kupka mojego kotka wydaje się przy nich kamieniem filozoficznym. O ludzkim życiu – i śmierci – ani słowa. A przecież Polska ma ze śmiercią problem. Tak wielki, jak żadne inne państwo w Europie.
Wiem, że wszyscy już słyszeli, iż wedle GUS umarło w zeszłym roku aż 519,5 tys. Polek i Polaków – i jest to rekord od II wojny. W poprzednich latach liczba zgonów wynosiła średnio 366 tys., a tu nagle – bęc. Przez covid? I tak, i nie. Krakowski Urząd Statystyczny podał w tę środę dane z Małopolski i okazuje się, że koronawirusowi przypisano w owych rekordowych statystykach 9 procent zgonów, natomiast 65 procent istnień ludzkich zabrały choroby serca i nowotwory.
Znudzonym tymi smutnymi informacjami dedykuję komentarz GUS z drugiej strony (ogólnopolskiego) komunikatu: „Współczynniki zgonów dla mężczyzn są wyższe niż dla kobiet. W najmłodszej grupie wieku (0-4 lata) dysproporcje w wielkości współczynników są jeszcze niewielkie (ok. 92 zgonów chłopców i ok. 75 zgonów dziewczynek na 100 tys. ludności danej płci), ale w przedziale wieku 20–44 lata stają się 3-krotnie wyższe dla mężczyzn, zaś w grupie 25–29 lat dysproporcja zwiększa się 3,5 krotnie (117 do 34)”.
Czytaj: polskich facetów w wieku poborowym umiera 3,5 razy więcej niż rówieśniczek. Sprawdziłem: w Ukrainie ów współczynnik wynosi 2,5. A tam od 8 lat trwa wojna! Jak to wygląda w liczbach bezwzględnych? W przedziale wiekowym od 20 do 24 lat umarło 900 mężczyzn i 250 kobiet, w przedziale 24-29 – odpowiednio 1400 i 388, w wieku 30-34 – znów odpowiednio 2327 i 717, a w przedziale 25-29 – 4 tys. mężczyzn i niespełna 1,2 tys. kobiet. To się wyrównuje dopiero powyżej 70 lat, głównie dlatego, że panowie, którzy mogliby wtedy umrzeć, już dawno wyginęli. Choć – powtarzam – wojny u nas nie ma. A może jednak jest?
Joanna Szyman, szefowa Neo Hospital, spółki prowadzącej krakowski Szpital na Klinach, informuje mnie, że ponad połowa kobiet, jakie zgłaszają się do tej placówki, by się za unijne pieniądze wyleczyć z raka szyjki macicy lub raka endometrium, nie może być zakwalifikowana do zabiegu. Powód? Proszą o pomoc w zbyt późnym stadium choroby. A przecież nie musi tak być. Nowotwory można skutecznie leczyć, a do tego są na ten cel pieniądze z funduszy unijnych.
Tymczasem mamy nasilenie ciężkich stanów ciężkich chorób oraz gigantyczną, niespotykaną nigdzie indziej w Europie!, liczbą nadmiarowych zgonów spowodowanych nie bezpośrednio, lecz co najwyżej pośrednio przez Covid-19. Kiedy całkowicie niesprawny polski system opieki medycznej próbował opanować kolejne fale pandemii, setki tysięcy pacjentów zmagających się z innymi poważnymi dolegliwościami utknęło w domach, wielu innych odwlekało leczenie lub nie kontynuowało go. Co szczególnie szokujące, dotyczy to także chorób przewlekłych i nowotworowych! Diagnostyka w niektórych miesiącach zamarła na amen, co wytworzyło tzw. dług zdrowotny: ciemną liczbę Polek i Polaków, w organizmach których rozwinęło się jakieś schorzenie, czasem ciężkie, a nie wiedzą o tym ani oni, ani lekarze.
Jedyną dobrze poinformowaną o sytuacji w Polsce jest – śmierć.