Emmanuel Macron dokonał rzeczy niezwykłej. Populizm nigdy nie był nad Sekwaną tak mocny

dziennik polityczny

Emmanuel Macron dokonał rzeczy niezwykłej. Mimo pandemii, wojny na Ukrainie, drożyzny okazał się pierwszym prezydentem V Republiki, który zdobył drugą kadencję, zachowując większość w parlamencie. Exit polls mówią, że oddano na niego 58,5 proc. głosów, wyraźnie więcej, niż się ostatnio spodziewano. Francja nie poszła w ślady Zjednoczonego Królestwa i brexitu oraz Ameryki i Donalda Trumpa.

– Dziękuję, dziękuję – mówił wyraźnie wzruszony prezydent u stóp wieży Eiffla.

Ale są też i bardziej niepokojące wnioski płynące z tej niedzieli wyborczej. Macron stracił przeszło dwa miliony głosów w stosunku do 2017 r. A Marine Le Pen przekonała aż 41,5 proc. głosujących. To skok w stosunku do wyborów sprzed pięciu lat, gdy liderka skrajnej prawicy zgromadziła niespełna 34 proc. głosów.

Co więcej, 28 proc. Francuzów pozostało w domu, najwięcej od 1969 r. To wszystko świadczy o sile frustracji w drugim co do znaczenia kraju Unii.

Pięć lat temu w noc wyborczą Macron wyszedł na spotkanie z Francuzami na dziedzińcu Luwru sam, niczym monarcha republikański. Teraz wybrał o wiele skromniejszą formę celebrowania wyborczego sukcesu. Długo witał się z tłumem sympatyków. A na trybunę wszedł w otoczeniu młodzieży: sygnał, że tym razem nie opuści pokolenia, które nie może już cieszyć się dobrobytem rodziców i dziadków.

– Wiem, że wielu oddało na mnie głos tylko po to, aby stawić czoła skrajnej prawicy. To poczucie obywatelskiej powinności mnie zobowiązuje. Słyszę też gniew tych, którzy oddali głos na skrajną prawicę. I bezradność tych, którzy uznali, że nie chcą wybierać – obiecał prezydent.

Priorytetem jego programu ma być teraz ochrona zdrowia, ekologia, edukacja i poprawa mocy nabywczej uposażeń. Wszystko po to, aby nie dopuścić populistów do władzy w przyszłości.

Ale to będzie trudna batalia. Ugrupowania skrajnej lewicy i skrajnej prawicy, które w pierwszej turze wyborów uzyskały łącznie 58 proc., chcą nadal podbijać serca Francuzów. Okazją do tego będą wybory parlamentarne w czerwcu. Sondaże mówią, że aż 56 proc. Francuzów nie chce, żeby ugrupowanie Macrona uzyskało większość.

– Nie pozwólmy, aby zwyciężyła rezygnacja – apelował lider radykalnej lewicy Jean-Luc Melenchon, który 10 kwietnia zdobył blisko 8 mln głosów. I wezwał do utworzenia „nowej unii ludowej”.

Potężny sojusz polityczny tworzy się też na skrajnej prawicy. Eric Zemmour, który z jeszcze bardziej radykalnym programem od Le Pen zdobył przed dwoma tygodniami 7 proc. głosów, wezwał do utworzenia jednego bloku z partią Le Pen.

– Wielki wiatr wolności mógł porwać Francję. Nie porwał. Ale walka trwa nadal – podkreślała Le Pen.

Utrata większości parlamentarnej bardzo ograniczyłaby możliwości działania Macrona. I byłaby potężnym ciosem dla całego Zachodu. A to dlatego, że Melenchon otwarcie forsuje wyjście Francji z NATO. Zaś program Le Pen, choć już nie przewiduje referendum w sprawie wyprowadzenia kraju z Unii, prowadzi prostą drogą do frexitu.

rp.pl

Więcej postów